Fotograf na progu pustki Fotograf na progu pustki
i
fot. Kacper Kowalski/ mat. promocyjne
Doznania

Fotograf na progu pustki

Joanna Kinowska
Czyta się 5 minut

Wcześnie spadł śnieg w tym roku. Dla mnie nawet jeszcze wcześniej, za sprawą dwóch książek. Obydwie czarne. Rozmiar zbliżony do A4. W środku każdej śnieg, dużo śniegu. A jeszcze więcej pustki, melancholii, samotności, strachu. Ileż to rzeczy odkładamy na długie zimowe wieczory? Z tymi książkami trzeba jednak uważać.

Znamy obrazy z powietrza, z góry w kierunku ziemi. Technologia satelitarna, drony, pstrykanie z samolotu. Każdy może. Chwytliwe obrazy, bo dużo rzadziej oglądane. Ekscytujące, mniej znane, wciągające. I nagradzane. Niekwestionowanym mistrzem gatunku w ostatnich latach jest Kacper Kowalski. Rozpoznajemy styl, kompozycję, kolor, nawet stała odległość od ziemi, metry nad poziomem morza. Właśnie wyszła jego najnowsza książka „Over”. A w niej jest zupełnie inny Kowalski.

Monochromatyczne obrazy na rozkładówkach. Długo wydaje się, że to są czarno-białe zdjęcia. Spadł śnieg. Przykrył cienką warstwą tory kolejowe, krzaki, port, wysypisko śmieci, cmentarz. Wszystko. Świat stracił wyrazistość i kolor. Zrobiło się trochę japońsko, bo kompozycja i kadry przypominają tę charakterystyczną grafikę sprzed wieków. Jest efemerycznie, wciągająco. Ktoś powie, że może nudno, bo biało. Bardzo pusto i samotnie. I zimno.

Technologia, która umożliwia robienie łatwiej prostych i ładnych obrazów nie odda przeżyć fotografa. Stoimy na ziemi i sterujemy dronem, zapisujemy obraz. Albo nawet lecimy samolotem, przykładamy obiektyw do okna, zapisujemy obraz. Jak nie ziemia, to okno, jakiś ekran. Coś nas odgradza od tej przestrzeni, od przeżycia, od dotknięcia. Kowalski lecąc wiatrakowcem – to taki kajak z wirnikami, był w tej chmurze i mgle, w tej śnieżycy. Był tam sam. Wokół pustka. Daleko pod burtą jakieś zarysy ziemi. Oglądamy jego książkę, ona pochłania nas, coraz wolniej przekręcamy kartki, wpatrujemy się bardziej, bawimy szukaniem szczegółów, jest ich coraz mniej. Dotąd nie ma ani słowa. Pejzaż zanika. Ostatnia rozkładówka robi wrażenie popsutej strony. Niemal nic tam nie ma. A potem jest tekst Kacpra. Mówi o odkryciach i ciekawości, budowaniu świata przez Kobro i Strzemińskiego, o architekturze i śniegu. To właściwie byłby udany traktat estetyczny o formie i jej poszukiwaniu, gdyby nie epizod o strachu. Uzależnieniu, uciekaniu i strachu. Jeszcze raz oglądamy tę książkę, już wiedząc. Ryzyko. Strach. I nagle obrazy są bardziej puste, jeszcze zimniejsze, aż przejmują chłodem. Nabierają jednak ostrości i precyzji. Przeżycia. Odczuwamy poza formą, kompozycją, ten wiejący wiatr, ciszę. Odruchowo poprawiamy ubranie, żeby szczelniej było. Rozglądamy się dookoła, zrobiło się samotnie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

fot. Agata Grzybowska/ mat. promocyjne
fot. Agata Grzybowska/ mat. promocyjne

„Najgorsza jest zima… Zimą nikt nie przyjeżdża. Jest biało, cicho, pusto. (…) Mówisz, że mieszkam na końcu świata? Koniec świata jest tam, na lewo. Ja mieszkam za nim” – opowiada Agacie Grzybowskiej Krystyna Rados. To już inna książka i wrażliwość, inny temat. A ciągle podobny nastrój. „9 bram, z powrotem ani jednej” to wizyta w Bieszczadach, w górach i u ludzi, którzy porzucili życie wśród innych i osiedli samotnie na tym końcu świata, pustkowiu. Wiele zdjęć zostało zrobionych jesienią i zimą. Śnieg, mrok, mgła. Zimno wizualne i metaforyczne. „Jeśli człowiek zdrowie ma, energię i siłę ma, a nie ma do kogo się przytulić, to tak, jakby nie był potrzebny nikomu” – mówi Józef K. Każdy z dziewięciu bohaterów został sportretowany, jego lub jej portret został następnie zestawiony z krajobrazem. W drugiej części więcej fotografii i dużo słów. Pojawia się kolor (bez przesady, tylko 8 z 77 zdjęć), są wnętrza, więc cieplej. Notatnik z podróży. Osobisty zapis wycieczki na koniec świata, do ludzi i daleko za nich, raport z ucieczki.

Agata Grzybowska na co dzień jest fotoreporterką „Wyborczej”. Jeździła w różne miejsca, także podejrzane i trudne. Kiedy opowiadała, że znika na długie tygodnie w góry, wiadomo było, że nie szło o zrobienie klasycznego reportażu. Zabierała inny aparat, wymagający cierpliwości i umiejętności wielki format. Chodziła po górach, lasach, w zimie i często fizycznie ekstremalnie. Walczyła z samą sobą, uciekała i doświadczała. Sama. Pytała tych, co uciekli wcześniej jak to jest i dlaczego. Patrzymy na ludzi i ich otoczenie, otrzymujemy fragmenty ich opowieści. Jakbyśmy się bliżej poznawali, ale ciągle coś umyka. Te rozliczenia są trudne. Spotkania na chwilę wydają się zbliżać, ocieplać, jest jakieś towarzystwo na pustkowiu. Zdjęcia nie ilustrują słów. Snują osobną opowieść, budzącą jeszcze więcej wątpliwości. Nie jest łatwo ani przyjemnie. Pusto i zimno.

Kowalski i Grzybowska, jakby to coachowie powiedzieli – wyszli ze strefy komfortu. Uciekli w odmiennych kierunkach, ale w podobnej porze roku. Obydwie ucieczki skończyły się seriami fotografii. I książkami. Dla nas, na nasze własne ucieczki, może dla tych, którym wydaje się zbyt trudno ruszyć samemu, bojących się tego, co znajdą. Żeby te książki przeczytać i przetrawić, chyba też potrzeba odwagi. Czeka nas niebywale silne sprzężenie zwrotne. Więcej pytań niż odpowiedzi. No i obrazy. Idealnie!

Aha, i ubierzcie się ciepło do tej lektury.

Agata Grzybowska 9 bram, z powrotem ani jednej, wyd. Blow Up Press, Warszawa 2017

Kacper Kowalski Over, wyd. Kacper Kowalski FABRYKA, Gdynia 2017

Czytaj również:

Historia znalazła mnie Historia znalazła mnie
Przemyślenia

Historia znalazła mnie

Joanna Kinowska

Pod koniec czerwca 2023 r. pizzeria Ria w Kramatorsku została trafiona przez rosyjską rakietę. Przypadek sprawił, że wśród gości restauracji był wybitny polski fotograf, Wojciech Grzędziński. Jego zdjęcie przedstawiające kobietę uwięzioną pod gruzami obiegło świat. Do 17 sierpnia fotografie z wojny w Ukrainie można obejrzeć na wystawie w Leica Gallery w Warszawie.

Wchodzisz do galerii i musisz wejść w obraz. Na kotarze wyświelone jest z rzutnika zdjęcie tłumu ludzi. Trzeba rozsunąć kotarę, przedrzeć się przez nich. W środku kilkadziesiąt zdjęć, kilka ekranów i tkaniny z tekstami. Oglądamy zranionych ludzi, miasta w gruzach, steranych żołnierzy i dymy na horyzoncie całkiem ładnego krajobrazu. Dzięki lakonicznym reporterskim podpisom wiadomo, gdzie i kiedy dane zdjęcie zostało zrobione, czasem podana jest też informacja o imieniu człowieka znajdującego się na fotografii lub o tym, na jaką sytuację właściwie patrzymy. Niewiele. Za to na tkaninach można przeczytać 20 dłuższych historii, fragmenty rozmów, poznajemy dużo liczb. Teksty i zdjęcia. Wspólnie opowiadają historie – i rozrywają serce.

Czytaj dalej