1
Zbierała fontanny od zawsze. Zaczęła być może za namową rodziców: ustawili ją przed jednym z kamiennych kielichów wypełnionych wodą, uśmiechnij się, Marzenka, pstryk – i tak już jej zostało.
Musiała się znaleźć na każdej fotografii. Z boku, żeby nie zasłaniać fontanny. Najczęściej zdjęcia robili jej rodzice, a potem koleżanki i mężczyźni, z którymi się spotykała. Zdarzało się, że prosiła przechodniów. Raz przez awarię aparatu i dwukrotnie z powodu prześwietlenia kliszy zmarnowała fontannę. Za każdym razem później po nią wróciła.
Czasami wpadała na nie przy okazji – jak w wypadku tej w ogrodzie Saskim – najczęściej jednak podróżowała po nie celowo. Fontanna Neptuna w Gdańsku, Porwanie Prozerpiny w Poznaniu i smutna Pauckscha w Gorzowie Wielkopolskim. Krynica-Zdrój, Szczecin, tandetni Jaś i Małgosia w Ciechocinku. Ogrody przy zamku Książ, Jurata, Krosno, Nysa i inne. Tego dnia miała ich już osiemdziesiąt siedem, do końca życia miała zebrać jeszcze sto dwanaście.
To był poranek jak zwykle: kakao, kanapka z pomidorem, rozczesywanie włosów i buty, które pastowała na siedząco, zamyślona, wydłubując językiem drobinki chleba z tego miejsca u góry po lewej, gdzie takie drobinki zawsze się zbierały. Później też jak zwykle: autobus bez wolnych miejsc siedzących, piętnaście minut kołysania, rosa na trawie przy chodniku i kanciasty kształt sklepu meblowego, do którego z przystanku miała niedużo ponad kilometr.
Wypiła kawę z Jadwiśką i próbowała nie patrzeć, jak ta zjada fusy z cukrem. Obeszła sklep, tu coś poprawiła, tam wytarła z kurzu. Przez większość dnia nic się nie działo, co też było normalne. Dostawa dopiero w środę, wtedy dziać się będzie aż nadto. O pierwszej zjadła bułkę z jajkiem i wypiła drugą kawę, już sama. Wyjęła z torby wymięte Studnie przodków Chmielewskiej, ale zanim zaczęła czytać, zobaczyła w drzwiach Mężczyznę Uporczywie Oglądającego Komody.
Był ich stałym klientem. Przychodził często, jeszcze nic nie kupił. Rozglądał się po prawie pustym wnętrzu, jakby widział w nim coś innego niż wszyscy. Kiedy za oknami wydłużała się kolejka po nową partię towaru, zazwyczaj go w niej nie było. Pojawiał się w te puste, nudne dni pachnące kawą i książką z biblioteki.
Teraz stał z rękoma opartymi na biodrach, z jedną nogą lekko wysuniętą do przodu. W tym tygodniu był tu już drugi raz. Oglądał mebel z wystawy, którego każdy detal musiał już dobrze znać. Przekrzywiał głowę to na jedną, to na drugą stronę. Przesuwał palcem po krawędziach szuflad.
Marzena pomachała mu znad okładki Studni przodków, a on uśmiechnął się i wrócił do oględzin komody. Głos Jadwiśki rozmawiającej przez telefon na zapleczu roznosił się po całym sklepie. Na zewnątrz wciąż wiało.
Kwadrans