Fragment powieści „Nikt nie idzie”
i
zdjęcie: JC Bonassin/Unsplash
Doznania

Fragment powieści „Nikt nie idzie”

Jakub Małecki
Czyta się 18 minut

1

Zbierała fontanny od zawsze. Zaczęła być może za namową rodziców: ustawili ją przed jednym z kamiennych kielichów wypełnionych wodą, uśmiechnij się, Marzenka, pstryk – i tak już jej zostało.

Musiała się znaleźć na każdej fotografii. Z boku, żeby nie zasłaniać fontanny. Najczęściej zdjęcia robili jej rodzice, a potem koleżanki i mężczyźni, z którymi się spotykała. Zdarzało się, że prosiła przechodniów. Raz przez awarię aparatu i dwukrotnie z powodu prześwietlenia kliszy zmarnowała fontannę. Za każdym razem później po nią wróciła.

Czasami wpadała na nie przy okazji – jak w wypadku tej w ogrodzie Saskim – najczęściej jednak podróżowała po nie celowo. Fontanna Neptuna w Gdańsku, Porwanie Prozerpiny w Poznaniu i smutna Pauckscha w Gorzowie Wielkopolskim. Krynica-Zdrój, Szczecin, tandetni Jaś i Małgosia w Ciechocinku. Ogrody przy zamku Książ, Jurata, Krosno, Nysa i inne. Tego dnia miała ich już osiemdziesiąt siedem, do końca życia miała zebrać jeszcze sto dwanaście.

To był poranek jak zwykle: kakao, kanapka z pomidorem, rozczesywanie włosów i buty, które pastowała na siedząco, zamyślona, wydłubując językiem drobinki chleba z tego miejsca u góry po lewej, gdzie takie drobinki zawsze się zbierały. Później też jak zwykle: autobus bez wolnych miejsc siedzących, piętnaście minut kołysania, rosa na trawie przy chodniku i kanciasty kształt sklepu meblowego, do którego z przystanku miała niedużo ponad kilometr.

Wypiła kawę z Jadwiśką i próbowała nie patrzeć, jak ta zjada fusy z cukrem. Obeszła sklep, tu coś poprawiła, tam wytarła z kurzu. Przez większość dnia nic się nie działo, co też było normalne. Dostawa dopiero w środę, wtedy dziać się będzie aż nadto. O pierwszej zjadła bułkę z jajkiem i wypiła drugą kawę, już sama. Wyjęła z torby wymięte Studnie przodków Chmielewskiej, ale zanim zaczęła czytać, zobaczyła w drzwiach Mężczyznę Uporczywie Oglądającego Komody.

Był ich stałym klientem. Przychodził często, jeszcze nic nie kupił. Rozglądał się po prawie pustym wnętrzu, jakby widział w nim coś innego niż wszyscy. Kiedy za oknami wydłużała się kolejka po nową partię towaru, zazwyczaj go w niej nie było. Pojawiał się w te puste, nudne dni pachnące kawą i książką z biblioteki.

Teraz stał z rękoma opartymi na biodrach, z jedną nogą lekko wysuniętą do przodu. W tym tygodniu był tu już drugi raz. Oglądał mebel z wystawy, którego każdy detal musiał już dobrze znać. Przekrzywiał głowę to na jedną, to na drugą stronę. Przesuwał palcem po krawędziach szuflad.

Marzena pomachała mu znad okładki Studni przodków, a on uśmiechnął się i wrócił do oględzin komody. Głos Jadwiśki rozmawiającej przez telefon na zapleczu roznosił się po całym sklepie. Na zewnątrz wciąż wiało.

Kwadrans później Mężczyzna Uporczywie Oglądający Komody wsunął ręce do kieszeni, wyjął ręce z kieszeni i ruszył w stronę wyjścia. Przed opuszczeniem sklepu zawsze wykonywał ten sam gest: unosił

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Nadejdzie wreszcie dzień zapłaty
i
Bar Wenecja w Warszawie, zdjęcie w domenie publicznej
Opowieści

Nadejdzie wreszcie dzień zapłaty

Ryszard Ćwirlej

Sobota, 1 czerwca 1967 roku
Godzina 14.30

– Kiedy to się stało? – zapytał milicjant.

– Łe bo ja wiem? – Magazynier wzruszył ramionami.

Czytaj dalej