Nadejdzie wreszcie dzień zapłaty Nadejdzie wreszcie dzień zapłaty
i
Bar Wenecja w Warszawie, zdjęcie w domenie publicznej
Opowieści

Nadejdzie wreszcie dzień zapłaty

Ryszard Ćwirlej
Czyta się 33 minut

Sobota, 1 czerwca 1967 roku
Godzina 14.30

– Kiedy to się stało? – zapytał milicjant.

– Łe bo ja wiem? – Magazynier wzruszył ramionami.

– Lepiej żebyście wiedzieli, Warguła – warknął kierownik zmiany Niedzielak. – Jak będziecie tu kręcić, to obywatel milicjant jak nic wsadzi was do więzienia.

– Mnie? A niby za co? Przecież to nie na mojej zmianie! Na mojej wczoraj jeszcze wszystko było, a dzisiaj nie ma. I ja mam za to iść siedzieć? Pytajcie się Gwizdały.

– Jakiego Gwizdały? – zainteresował się milicjant. Ubrany był po cywilnemu, jednak był najprawdziwszym milicjantem. Bo sierżant Teofil Olkiewicz wykonywał właśnie bardzo ważne zadanie w Zakładach Przemysłu Metalowego H. Cegielski w Poznaniu, do niedawana jeszcze imienia Józefa Stalina, i dlatego, że zadanie było ważne, jego przełożeni doszli do wniosku, że oddelegowany do jego wykonania Olkiewicz powinien być tak ubrany, żeby nie rzucać się w oczy. Jego dowódca, porucznik Wróbel, który niezbyt go cenił, wyjaśnił mu w krótkich żołnierskich słowach istotę zadania:

– Wy, Olkiewicz, wyglądacie jak ostatni cymbał i do tego jeszcze palcem se do tyłka nie potraficie trafić, więc się nadajecie do tej roboty. Wtopicie się w tłum, połazicie, pogadacie i oczywista, że nic nie zdziałacie, ale społeczeństwo będzie wiedziało, że czuwamy i zabezpieczamy front robót.

Z tym wtopieniem się był jednak pewien problem, gdyż sierżant Olkiewicz ubrany był w białą koszulę i niebieski krawat w białe groszki, popielatą marynarkę i szary kapelusz z ortalionu. Na wszelki wypadek zabrał jeszcze cienki płaszcz, który przewiesił sobie przez ramię. Wyglądał więc raczej jak amerykański turysta, który przyjechał na poznańskie Targi, a nie robociarz z Ceglorza. Nic więc dziwnego, że gdy tylko wszedł do magazynu, od razu wśród pracowników rozeszła się wieść, że przysłali tajniaka do węszenia. Ale nawet gdyby go nie rozpoznali i tak tajniak Olkiewicz dobrze znał życie i wiedział, że z takiego myszkowania po zakładzie nic nie wyniknie, bo nikt mu nic nie powie. Bo i co mieli ludzie mówić o tym, że ginęły narzędzia? Tak to już jest z narzędziami, że giną, tym bardziej że w sklepach niczego nie można dostać, a jakoś żyć trzeba, a każdy w domu do różnych drobnych napraw potrzebuje młotka czy wkrętaka.

– Gdyby pan obywatel milicjant siedział tutej przez cały dzień na ryczce i patrzył tym łachudrom na ręce, toby nic nie ginęło – stwierdził magazynier Warguła, dłubiąc w nosie.

– A co wy se myślicie? – Kierownik spiorunował go wzrokiem. – Myślicie se, że Milicja Obywatelska to nie ma co robić i ino będzie siedzieć na zakładzie i za was robotę robić?

– Strażak to siedzi na zakładzie i pilnuje przez cały dzień, to i szkieła by można … – nie dawał za wygraną magazynier.

– No, no, zaraz to was się posadzi za tę, no jak to było, no… – milicjant Olkiewicz spojrzał bezradnie na Niedzielaka, który jeszcze przed chwilą mówił, o co się dokładnie rozchodziło, ale Teofilowi wypadło to z pamięci – bormaszynę!

– Wiertarka elektryczna z wymiennymi wiertłami produkcji polskiej z zakładu Celmar – poprawił go kierownik tonem eksperta, który musi zadawać się z technicznym analfabetą.

– No właśnie. Wiertarka elektryczna.

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Jego Wysokość Książę Kotów Jego Wysokość Książę Kotów
i
zdjęcie: J. Giletta, 1909 r., Wikimedia Commons
Doznania

Jego Wysokość Książę Kotów

Wojciech Engelking

1

W tamtych czasach Józef Lewinkopf był jednym z olbrzymów światowego kina, lecz wiele wskazywało, że wkrótce się to zmieni. Znaki zapowiadające jego rychły upadek rozrzucone były po „Trybunie Ludu”, „Le Monde”, „Corriere della Sera” niczym puzzle, które złożyć ze sobą umiało niewielu. Dla reszty pozostawały artykuły obwieszczające kolejne z Lewinkopfowych sukcesów: tu, proszę, niech pan patrzy – tak, zeskanowana – entuzjastyczna recenzja z „Bambuko”. Tu informacja o tym, że decyzją z 11 grudnia 1958 r. Ministerstwo Kultury postanowiło zgłosić ów film do Oscara. Krótka notka, że został nominowany, krótsza, że nagrody nie otrzymał. Nie, nagrania z ceremonii nie posiadam. Posiadam coś innego. Dobrze pan widzi, to Brigitte Bardot… Jak pan to ujął? Oczywiście, że ją siekał. Pytanie, w jakich pozycjach i czy na masce bentleya.

To zdjęcie, na które pan teraz patrzy, zrobiono w roku 1959. Lewinkopf spaceruje z Bardotką po plaży w Saint-Tropez. Niedawno skończył trzydzieści trzy lata, opuścił już Polskę i wygląda na trochę onieśmielonego życiem, które zaprosiło go między swoje uda. Tak właśnie wyglądał świat w roku 1959: Lewinkopf siekał Bardotkę, Ruscy wystrzelili w niebo sondę z kosmodromu „Bajkonur”, ja zaś byłem tak bardzo nikim, jak tylko można być, czyli studentem Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego.

Czytaj dalej