Sobota, 1 czerwca 1967 roku
Godzina 14.30
– Kiedy to się stało? – zapytał milicjant.
– Łe bo ja wiem? – Magazynier wzruszył ramionami.
– Lepiej żebyście wiedzieli, Warguła – warknął kierownik zmiany Niedzielak. – Jak będziecie tu kręcić, to obywatel milicjant jak nic wsadzi was do więzienia.
– Mnie? A niby za co? Przecież to nie na mojej zmianie! Na mojej wczoraj jeszcze wszystko było, a dzisiaj nie ma. I ja mam za to iść siedzieć? Pytajcie się Gwizdały.
– Jakiego Gwizdały? – zainteresował się milicjant. Ubrany był po cywilnemu, jednak był najprawdziwszym milicjantem. Bo sierżant Teofil Olkiewicz wykonywał właśnie bardzo ważne zadanie w Zakładach Przemysłu Metalowego H. Cegielski w Poznaniu, do niedawana jeszcze imienia Józefa Stalina, i dlatego, że zadanie było ważne, jego przełożeni doszli do wniosku, że oddelegowany do jego wykonania Olkiewicz powinien być tak ubrany, żeby nie rzucać się w oczy. Jego dowódca, porucznik Wróbel, który niezbyt go cenił, wyjaśnił mu w krótkich żołnierskich słowach istotę zadania:
– Wy, Olkiewicz, wyglądacie jak ostatni cymbał i do tego jeszcze palcem se do tyłka nie potraficie trafić, więc się nadajecie do tej roboty. Wtopicie się w tłum, połazicie, pogadacie i oczywista, że nic nie zdziałacie, ale społeczeństwo będzie wiedziało, że czuwamy i zabezpieczamy front robót.
Z tym wtopieniem się był jednak pewien problem, gdyż sierżant Olkiewicz ubrany był w białą koszulę i niebieski krawat w białe groszki, popielatą marynarkę i szary kapelusz z ortalionu. Na wszelki wypadek zabrał jeszcze cienki płaszcz, który przewiesił sobie przez ramię. Wyglądał więc raczej jak amerykański turysta, który przyjechał na poznańskie Targi, a nie robociarz z Ceglorza. Nic więc dziwnego, że gdy tylko wszedł do magazynu, od razu wśród pracowników rozeszła się wieść, że przysłali tajniaka do węszenia. Ale nawet gdyby go nie rozpoznali i tak tajniak Olkiewicz dobrze znał życie i wiedział, że z takiego myszkowania po zakładzie nic nie wyniknie, bo nikt mu nic nie powie. Bo i co mieli ludzie mówić o tym, że ginęły narzędzia? Tak to już jest z narzędziami, że giną, tym bardziej że w sklepach niczego nie można dostać, a jakoś żyć trzeba, a każdy w domu do różnych drobnych napraw potrzebuje młotka czy wkrętaka.
– Gdyby pan obywatel milicjant siedział tutej przez cały dzień na ryczce i patrzył tym łachudrom na ręce, toby nic nie ginęło – stwierdził magazynier Warguła, dłubiąc w nosie.
– A co wy se myślicie? – Kierownik spiorunował go wzrokiem. – Myślicie se, że Milicja Obywatelska to nie ma co robić i ino będzie siedzieć na zakładzie i za was robotę robić?
– Strażak to siedzi na zakładzie i pilnuje przez cały dzień, to i szkieła by można … – nie dawał za wygraną magazynier.
– No, no, zaraz to was się posadzi za tę, no jak to było, no… – milicjant Olkiewicz spojrzał bezradnie na Niedzielaka, który jeszcze przed chwilą mówił, o co się dokładnie rozchodziło, ale Teofilowi wypadło to z pamięci – bormaszynę!
– Wiertarka elektryczna z wymiennymi wiertłami produkcji polskiej z zakładu Celmar – poprawił go kierownik tonem eksperta, który musi zadawać się z technicznym analfabetą.
– No właśnie. Wiertarka elektryczna.