Amerykańska fotografka znana z czarno-białych, rozmazanych zdjęć tworzyła tylko przez kilka lat, a jej poetycka i prowokacyjna sztuka jest doceniana dopiero współcześnie.
Trudno myśleć o niej inaczej niż przez pryzmat przedwczesnej śmierci. Francesca Woodman, dziś uważana za jedną z najważniejszych fotografek XX w., specjalizowała się w onirycznych autoportretach ukazujących ją w momencie metamorfozy, często niewyraźną, rozmytą albo znikającą.
Czarno-białe prace przenika hipnotyzująca nieobecność, jakby tym, co na tych zdjęciach-obrazach utrwalone, była – paradoksalnie – sama kruchość czy też iluzoryczność wszelkiego istnienia.
Właśnie tak myślałam, kiedy pierwszy raz zetknęłam się ze zdjęciami Woodman w 2015 r. w Wiedniu. Ten, kto zna twórczość artystki tylko z Internetu, zdziwi się może, że jej prace są tak małe: to przeważnie odbitki w rozmiarze 13 x 13 cm, co wcale nie zmniejsza ich siły rażenia. Przeciwnie – te nieduże kadry, którym trzeba przyglądać się z bardzo bliska, stanowią przejście do innego świata (który znajduje się wewnątrz tego świata – jak pisał surrealista Paul Éluard). Sugerują intymność, ale zupełnie innego rodzaju niż konfesyjna, bo wbrew pierwszemu wrażeniu prace Woodman tylko w niewielkim stopniu dotyczą jej samej.
Na granicy bycia
Francesca urodziła się 3 kwietnia 1958 r. w Denver, w stanie Kolorado, w rodzinie artystów. Jej matka tworzyła rzeźby ceramiczne (i z czasem odniosła znaczny sukces), ojciec był malarzem i fotografikiem, starszy brat miał później zająć się wideo-artem.
Zaczęła fotografować w wieku 13 lat. Wykonany we włoskiej Antelli autoportret z 1972 r. przedstawia ją w luźnych spodniach i grubym swetrze, z twarzą całkowicie zasłoniętą włosami. Gest ukrywania właśnie tego, na czym chcielibyśmy skupić wzrok, przesunięcie uwagi ku peryferiom, będą się w twórczości Woodman powtarzać – a może nawet staną się jednym z jej znaków rozpoznawczych. Na tym zdjęciu dziewczyna trzyma w wyciągniętej ręce jakiś długi przedmiot (może kij od szczotki?), ale perspektywa i brak ostrości sprawiają, że ta rzecz rozprasza się w snop… ciemnego światła? Tajemniczy kształt na pierwszym planie balansuje na granicy bycia i niebycia, jakby fotografka kwestionowała w ten sposób założenia własnego medium. Właśnie taka metoda – „pod włos” – przynosi niezwykłe, nowatorskie efekty.
Wyprzedzając samą siebie
Woodman mogła być przekorna, bo już jako nastolatka doskonale wiedziała, co robi. Jak dowiadujemy się z nakręconego przez Scotta Willisa filmu dokumentalnego o jej rodzinie (The Woodmans, 2010), doświadczanie sztuki i rozmowy o niej stanowiły element codzienności. Woodmanowie często wyjeżdżali do Włoch – mieli dom nieopodal Florencji – i spędzali długie godziny w galeriach sztuki, gdzie dzieci były puszczane wolno, żeby dokonywać własnych odkryć. Woodman już wtedy dialogowała w swojej twórczości z innymi artystami. Jej ulubiona forma, autoportret, ma przecież długą tradycję w malarstwie (wystarczy przypomnieć Dürera czy Rembrandta), rozwijaną dalej w fotografii, także w nurcie surrealizmu, który bez wątpienia wywarł ogromny wpływ na Francescę. Dużo czytała, mówiła, że inspirują ją również pisarze. Dziś krytycy dostrzegają w jej wielopoziomowej twórczości odniesienia do mitologii, m.in. do Metamorfoz Owidiusza, i wielu innych tekstów kultury.
W 1975 r. rozpoczęła studia w Rhode Island School of Design, dwa lata później wyjechała na stypendium do Rzymu. W pierwszym z tych miejsc tworzyła obrazy enigmatycznej kobiety wkomponowanej w elementy jakiegoś rozsypującego się mieszkania czy domu, z Wiecznego Miasta pochodzi m.in. szczególnie piękny cykl Angels [Anioły]. Podczas pobytu w stolicy Włoch często bywała w surrealistycznej księgarni Maldoror. Tam zetknęła się z Nadją André Bretona, niewykluczone, że również z cyklem akwafort Rękawiczka Maxa Klingera. W Maldororze kupiła również stary włoski podręcznik do geometrii, który następnie przerobiła na dzieło pt. Some Disordered Interior Geometries [Pewne zaburzone geometrie wnętrza]. Praca składała się z rzeczonego podręcznika, do którego artystka wkleiła fotografie uzupełnione odręcznymi notatkami imitującymi zapiski z dziennika, niczego jednak niewyjawiającymi poza wpisaną we wszelkie istnienie poezją. „Mirrors are just water specified” (Lustra to tylko wyszczególniona woda) – głosi jedno z haseł. W Geometriach…, i kilku innych pracach, pojawia się rękawiczka – może nawiązanie do Klingera?
Some Disordered Interior Geometries to jedna z ostatnich prac artystki. W 1979 r., po powrocie ze stypendium i ukończeniu studiów, zamieszkała w Nowym Jorku. W latach 80. jej kariera nabrała tempa, Woodman wystawiała swoje fotografie w Daniel Wolf Gallery i Alternative Museum, przebywała też na rezydencji artystycznej w MacDowell Colony. Trzeba jednak pamiętać, że w tamtych czasach fotografia miała zupełnie inny status niż obecnie, a Woodman wyprzedzała swoją epokę. Była znana we własnych kręgach, na szerszą rozpoznawalność jeszcze nie mogła liczyć.
Próbowała też sił w fotografii modowej. Dzisiaj jej zdjęcia byłyby w mainstreamie, wtedy okazały się zbyt radykalne.
19 stycznia 1981 r. 22-letnia Woodman popełniła samobójstwo. „So we lost her” (I tak ją straciliśmy) – wspomina przyjaciółka fotografki, artystka i pisarka Betsy Berne.
Ogromna większość niezwykłych zdjęć Franceski Woodman powstała w ciągu pięciu lat przed jej 22. urodzinami. Uleganie (silnej) pokusie dopatrywania się w pracach Amerykanki zapowiedzi samobójstwa byłoby jednak krzywdzące. To dojrzała, samoświadoma, feministyczna twórczość, badająca relację między ciałem a przestrzenią, eksperymentująca z czasem i ruchem, odsłonięciem i kamuflażem. We wspomnieniach ludzi, którzy ją znali, Woodman powraca jako osoba szczególnie wrażliwa – jakby skórę miała wywróconą na lewą stronę. Możliwe, że ta niebywała wrażliwość to wspólny mianownik talentu i cierpienia, jednak jej fotografie nie opowiadają o tym cierpieniu. Akurat wtedy, kiedy tworzyła, była najszczęśliwsza.
Miała też poczucie humoru i nieźle pisała, o czym świadczą pozostawione przez nią dzienniki. „Ciastka to moja ulubiona forma sztuki” – zanotowała jesienią 1975 r. Całe szczęście, nie ograniczyła się tylko do ciastek.