Fun
Przemyślenia

Fun

Jan Błaszczak
Czyta się 3 minuty

W czasie kilkunastu lat działalności Roberta Piernikowskiego jego twórczość stale ewoluowała. Nawet jeśli nie były to zmiany drastyczne, każdy kolejny album wprowadzał do niej nowe rozwiązania i pomysły. Nie zmieniała się natomiast postawa Piernikowskiego jako artysty osobnego. Autora niedającego się wpisać w jakieś konkretne środowisko nie tylko ze względu na tworzoną przez niego muzykę, lecz także za sprawą wymykających się jednoznacznej interpretacji światów, które kreował w swoich piosenkach. Przyszpilenia nie ułatwiał sam Piernikowski – udzielając mglistych wypowiedzi w wywiadach, unikając kooperacji z innymi muzykami. 

Dlatego zaskoczyła mnie informacja, że Piernikowski pojawi się na epce Klan zespołu Coals. Po kilku miesiącach widzę jednak, że tamta obecność i powstały w ten sposób utwór Entele, pentele był nie tyle wyjątkiem, ile zapowiedzią nowego etapu. Po – by zacytować Tymańskiego – 100 latach undergroundu Piernikowski postanowił zbliżyć się trochę do głównego nurtu. Zresztą wygląda na to, że sam mainstream zapukał do jego drzwi. Wysoko oceniane płyty solowe i nagrywane w duecie Syny, ekscytujące i dopracowane w każdym calu koncerty, ale także nieprzenikniona natura artysty – to wszystko wytworzyło środowiskową modę na autora The best of moje getto. A ten postanowił się przed tym zainteresowaniem nie wzbraniać. Oczywiście, przy tej okazji pojawiły się głosy, że wraz z przenosinami do większej wytwórni (Asfalt) i otworzeniem się na artystów z innych środowisk Piernikowski oficjalnie się skończył. Nie przekonuje mnie jednak taki dogmatyzm. Skoro sam Krzysztof Zanussi nie zabrania nam oglądać filmów Marvela, to kim ja jestem, by zabraniać komukolwiek słuchania Piernikowskiego z Brodką.

Tym bardziej, że jestem w stanie uwierzyć, iż format relatywnie klasycznej piosenki z refrenem mógł być dla Piernikowskiego interesującym wyzwaniem. Zresztą pisanie, że jego nowa płyta czerpie garściami ze współczesnego popu i trapu, byłoby sporym uproszczeniem. Zgodnie z tytułem The best of moje getto ma dość kompilacyjny charakter, co ostatecznie niespecjalnie mnie cieszy. I nie chodzi tu o kawalkadę gatunków, bo na No Fun – poprzedniej płycie Piernikowskiego – stylistyczna rozpiętość była niemal równie imponująca. Wówczas jednak artyście udawało się za pomocą muzyki, języka czy też nastroju stworzyć sugestywny, zamknięty świat. Tak samo było w przypadku Synów. W rezultacie nawet jeśli jakiś wers wydawał się niezrozumiały, a utwór – niespecjalnie porywający, to czułem, że jest on immanentną częścią jakiejś większej opowieści. Pewnie też dlatego koncerty Piernikowskiego i Synów spotkały się z tak entuzjastycznym odzewem publiczności. Występy te dawały poczucie uczestnictwa w jakimś zamkniętym spektaklu, mówiąc podniośle: rytuale. Były przepustką, ba, portalem do świata tak wyraziście odmalowanego na kolejnych albumach. Nie czuję tego na The best of moje getto.

W przeciwieństwie do poprzedniego, mocno depresyjnego albumu No Fun, tegoroczna płyta Piernikowskiego wydaje się rezultatem – czy może raczej zapisem – dobrej zabawy. Zabawy nieeksploatowanymi wcześniej gatunkami, formą duetu czy konwencją. Nie tylko tą popową, z refrenem i zwrotką. Tak naprawdę bardziej niż wspomniany już duet z Brodką czy wstawki Auto-Tune’a zaskoczył mnie nagrany wspólnie z Hadesem utwór Salka. To bardzo klasyczny hip-hop bazujący na pomyśle kojarzącym mi się momentalnie z Bumboxem Łony. Takiego tradycyjnego kawałka spodziewałem się tu mniej niż najbardziej objechanych eksperymentów.

"Dobre Duchy", Piernikowski, Kacha Kowalczyk, reż. Gosia Herman, 2019 Asfalt Records
„Dobre Duchy”, Piernikowski, Kacha Kowalczyk, reż. Gosia Herman, 2019 Asfalt Records

Na The best of moje getto pojawia się trochę nowych kierunków w warstwie muzycznej, ale na poziomie treści dostajemy sporo autocytatów: nie tylko na szczeblu pojedynczych słów czy zwrotów, lecz także pomysłów (Abhajamudra to nowy Ogień) czy postaci (babcia w utworze tytułowym jak Babcia z debiutu Synów). Nie oznacza to bynajmniej, że Piernikowski nie podaje nam od czasu do czasu oryginalnych wersów. Moją ulubioną zbitką jest pojawiający się w utworze tytułowym „święty Monsanto” – wspaniały zarówno na poziomie gry słów, jak i metaforyki. Utworem, do którego wracam najchętniej, są jednak Dobre Duchy. Duet z Kachą Kowalczyk, który okazuje się triem za sprawą zamykającej go saksofonowej solówki Michała Fetlera. Spowity bliską Coals dreampopową nostalgią numer ma w sobie też pewną grozę, która przypomniała mi o szybko zapomnianym nurcie „witch house”. Zgodnie z tytułem piosence towarzyszy duchologiczny klimat, który podkreśla wspomniane solo nawiązujące raczej do radiowego formatu „adult contemporary” niż do jazzowej tradycji. Biorąc pod uwagę, że Kanye West właśnie nagrał numer z Kennym G, można to chyba podciągnąć pod wizjonerstwo.

Tak jak w przypadku poprzednich płyt Piernikowskiego do The best of moje getto wracam często i chętnie. Różnica polega na tym, że tamtych słuchałem z zaangażowaniem i od początku do końca, tej zaś – z sympatią i po kawałku.

 

Czytaj również:

Zawsze wracałam do przeszłości
i
zdjęcie: Szymon Sokołowski
Opowieści

Zawsze wracałam do przeszłości

Jan Błaszczak

W duecie Muka improwizuje do abstrakcyjnej elektroniki, w Coals współtworzy utopiony w nostalgii dream pop, a ponadto nagrywa z raperami i twórcami z kręgu PC Music. Na kilka dni przed występami na festiwalach Avant Art i Unsound Kacha Kowalczyk opowiada o przeskakiwaniu między muzycznymi biegunami, wydawniczych planach obu zespołów i ulepszaniu wspomnień za pomocą piosenek. Rozmawia Jan Błaszczak

Jan Błaszczak: Chciałbym zacząć od dat i historii. Płyta Tamagotchi Coals ma wyraźny rys duchologiczny – pojawiają się na niej powroty do dzieciństwa, wspominanie VHS-ów i taka ogólna nostalgia. Być może z racji wieku – swojego i osób opisujących to zjawisko – łączyłem ten kulturowy sentyment z latami 90. Ty śpiewasz zaś: Lato 2002. Do jakiego okresu i w jakim właściwie celu wracacie w tym albumie?

Czytaj dalej