Gra między chłopcem a starcem Gra między chłopcem a starcem
i
ilustracja: Karyna Piwowarska
Przemyślenia

Gra między chłopcem a starcem

Adam Aduszkiewicz
Czyta się 11 minut

Ludzka dusza nie jest ani młoda, ani stara. Druga połowa życia jest w nas obecna od początku, a pierwsza może nam towarzyszyć do samego końca.

Współczesny, zdominowany przez postęp świat coraz bardziej deprecjonuje wartość ludzi starych, jednocześnie przyczyniając się do tego, że żyjemy coraz dłużej. A im dłużej żyjemy, tym mniej jesteśmy warci, a przecież chcemy żyć jak najdłużej!” – ten cytat z książki głośnego współczesnego jungisty Jamesa Hillmana Siła charakteru. O sensie i wartości długiego życia wprowadza w sedno współczesnego paradoksu: w odwiecznym sporze młodości ze starością coraz lepsze warunki życia okazały się dla starości pułapką. W popularnych mediach pełno siwowłosych kobiet i mężczyzn pędzących na rowerach, grających w piłkę z wnukami, ba – nawet wiekowych kulturystów, biegaczy i pływaków.

Tylko pozornie ich osiągnięcia są sukcesem starości. Są sukcesem młodości, która brutalnie sprowadza starość do swojego poziomu. Wszyscy jakoś w tym uczestniczymy. Dbamy o zdrowie, kondycję i wygląd. Podejmujemy pewną grę z samymi sobą. Z własną młodością i starością.

Okrutna sukcesja pokoleń

Nie zawsze starość była na przegranej pozycji. Hillman przypomina, że w przeszłości słabość i śmiertelność kojarzyły się raczej z młodością, ze śmiercią noworodków i dzieci, ludzi młodych ginących podczas wojen, w bójkach, pojedynkach, morskich wyprawach, z powodu epidemii i innych plag nękających ludzkość. Starość to było coś zupełnie innego. Świadczyła o witalności, która pozwoliła przetrwać życiowe burze. W ludziach starych widziano „godnych szacunku depozytariuszy zwyczajów i legendarnych opowieści, strażników wartości i ideałów danej kultury, ekspertów w kwestiach różnego rodzaju umiejętności i rzemiosł, a także tych, których opinie wyrażane w istotnych i ważnych sprawach zawsze bardzo się liczyły na wspólnotowych radach i zgromadzeniach”. Jakiś ślad tego pozostał w nazwach takich instytucji, jak senat (od łacińskiego senex – starzec), w kościołach protestanckich parafią zarządzają „starsi zboru” itp. Oczywiście tak osadzona starość umiała wykorzystać swoją przewagę, żeby trzymać młodość w ryzach, mocno bronić swojej władzy i dostępu do różnych dóbr. Ale te przewagi to już przeszłość. Zamiast o bezcennym depozycie wartości, doświadczeń i tradycji częściej mówi się o wykluczeniu cyfrowym ludzi starszych, o ich nieprzystosowaniu do nowoczesnego rynku pracy i nieradzeniu sobie ze zmianami.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Starość przegrywa, bo w świecie, który czci wzrost i rywalizację, oznacza schyłek i nienadążanie za innymi, słabość fizyczną niestosowną w świecie klubów fitness, ścieżek rowerowych oraz tras biegowych pełnych ludzi sprawnych i dynamicznych. W jakimś sensie wracamy do najpierwotniejszych doświadczeń ludzkości. James G. Frazer, jeden z twórców współczesnej antropologii, w Złotej gałęzi opisuje obyczaj kultywowany w Górach Albańskich w pobliżu Rzymu od zamierzchłej barbarzyńskiej przeszłości aż do czasów cesarstwa. Oto nad jeziorem, w zagajniku poświęconym bogini Dianie rosło drzewo, pod którym dzień i noc krążył uzbrojony w miecz człowiek. Był to kapłan, król i morderca zarazem, który wypatrywał kogoś, kto prędzej czy później zamorduje go i przejmie po nim urząd. Kandydat na kapłana, by objąć stanowisko, musiał zabić poprzednika. Frazer pisze: „Najdrobniejsza nieuwaga, najmniejsza słabość, ledwo dostrzegalne zmniejszenie sprawności we władaniu bronią oznaczały niebezpieczeństwo. Siwizna mogła przypieczętować jego los”. Tak w brutalnej wersji wygląda sukcesja pokoleń. Ale złożona gra między młodością a starością to coś znacznie więcej niż tylko nieuchronne ustępowanie przez starszych pola młodszym.

Za ciężka zbroja króla

Przypomnijmy sobie biblijną opowieść o Saulu i Dawidzie. Osoby dramatu to Saul, pierwszy król Izraela, który dowiaduje się od proroka Samuela, że na skutek nieposłuszeństwa Jahwe uznał go za niegodnego, by panował nad Izraelem, oraz młody Dawid, którego Samuel prowadzony przez Jahwe namaszcza na przyszłego króla (o czym Saul nie wie). Po rozmowie z Samuelem Saul popada w depresję. Jak czytamy: „opanował go duch niepokoju zsyłany przez Jahwe”. Wtedy słudzy poradzili mu, by znaleźć kogoś, kto gra na harfie i muzyką złagodzi męczące objawy. Sprowadzają na dwór Dawida, który okazuje się zdolnym muzykiem i potrafi ukoić udrękę Saula: „Skoro zaś tylko duch niepokoju, zsyłany przez Boga, opanowywał Saula, brał Dawid harfę i grał na niej, a Saul uspokajał się i czuł się lepiej, i duch niepokoju odstępował od niego”.

To pierwszy akt, młodość w swojej najpiękniejszej postaci (Dawid to piękny młodzieniec) jest nadzieją i pociechą starzejącego się króla. Ale potem następuje drugi akt. Dawid staje do walki z Goliatem i go pokonuje. Przed walką rozgrywa się znamienna scena. Saul „ubrał Dawida w swoją zbroję: hełm spiżowy włożył mu na głowę i ubrał go w pancerz”. Dał mu również swój miecz. Dawid jednak nie umiał poruszać się w zbroi dorosłego mężczyzny, zdjął ją więc i ruszył przeciw Goliatowi z laską, procą i pięcioma kamieniami. Jego własną zbroją, jego siłą jest młodość, lekkość, bystrość umysłu i zręczność. Ciąg dalszy jest dobrze znany. Gdy po zwycięskiej bitwie z Filistynami Izraelici wracają do domu, kobiety śpiewają: „pokonał Saul tysiące, Dawid zaś dziesiątki tysięcy”. Wtedy sytuacja zmienia się zasadniczo. Saul dostrzega, że Dawid jest jego rywalem. Potrzebuje go, ale i boi się. Pewnego razu, gdy Dawid grał na harfie, Saul chwycił oszczep i rzucił w niego. A gdy chłopak zręcznie uchylił się przed ciosem, król zaczął się bać jeszcze bardziej, „bo Jahwe był z nim, a od Saula odstąpił”.

Późniejsza historia to tylko rozwinięcie tej sceny. Dawid z grupą zwolenników ukrywa się na pustyni. Saul go ściga. Kiedy Dawid nie wykorzystuje okazji, żeby zabić Saula, król płacze i mówi: „Ty jesteś lepszy ode mnie, bo świadczyłeś mi dobro, gdy ja odpłacałem ci złem […] teraz wiem już, że będziesz na pewno królem i że utrwali się w twych rękach królestwo izraelskie”. W końcu pozbawiony pomocy Dawida Saul staje do kolejnej bitwy z Filistynami, przegrywa i przebija się własnym mieczem. Ponosi podwójną klęskę. Nie może zatrzymać Dawida w drodze na tron, więc się go pozbywa, ale bez jego pomocy nie potrafi stawić czoła wrogom. Dawid to młodość, z którą Saul zerwał, sprzeciwiając się Jahwe. Odtrąca go tak, jak wcześniej odtrącił ważną część siebie. Dawid zaś nie wkłada zbroi Saula, bo nie może dać się zniewolić jego starości, ale nie zabija go, bo król Izraela jest częścią jego przyszłości. Gra między chłopcem a starcem toczy się w duszy każdego z nich. I w duszy każdego z nas.

Zabójcza starość kontra rewolucyjna młodość

Tak przynajmniej przedstawia to Hillman w książce pod znamiennym tytułem Senex and Puer, w której bada treść i złożone relacje archetypów „chłopca” (puer) i „starca” (senex). Starzec reprezentuje czas, porządek, zasady, struktury. Jego wpływ przejawia się upodobaniem do precyzyjnych harmonogramów, reguł, sprawdzonych metod działania, dogmatyzmu, narzucania ograniczeń, przestrzeganiem tradycji. Tworzy potężne instytucje władzy i pieniądza. Buduje miasta i bije monetę, jak ujmuje to Hillman. Jego dziełem są biurokracja, wojsko, policja i korporacje z ich procedurami, drylem i dress code’em. Do wszystkiego podchodzi z zimnym realizmem. Jest cyniczny. Chętnie dzieli się gorzką prawdą o świecie i z upodobaniem rozwiewa młodzieńcze iluzje. Potrafi być podejrzliwy aż do paranoi (jak Saul rzucający oszczepem w Dawida) i okrutny w prześladowaniu przeciwników ustalonego porządku rzeczy. Reprezentują go postacie, z którymi związana jest mądrość i siła, lecz również władza i przemoc. To może być stary król, kapłan, mędrzec. Ale stają przed oczami również starzy, kurczowo trzymający się władzy do ostatnich dni tyrani, dogmatyczni ideolodzy i zawzięci wrogowie wolności życia w jakimkolwiek jej przejawie. Widząc ich, niezależnie od tego, czy są młodzi, czy starzy, czujemy dotyk kościstej, zimnej ręki, słyszymy zrzędliwy, pouczający, karcący głos, odbierający nadzieję i ochotę do życia.

Mitologiczną figurą starca jest Kronos, który pożera swoje dzieci. Podobnie starość pochłania wszystko, co się rodzi: po pierwsze, starzejąc się, tracimy witalne siły, po drugie, młodość pada ofiarą zastanych instytucji, tradycji, obyczajów i stereotypów. To, co reprezentuje sobą starość, jest dla młodości zabójcze. Może jej ulec i skostnieć za młodu albo – jak Dawid – uciec, żeby szukać własnych dróg i iść za własnym przeznaczeniem.

Archetypiczny chłopiec jest tym wszystkim, czego nie ma w starcu. To ciekawość, piękno, miłość, radość, walka z ograniczeniami, ciągłością i historią. Młodość nie ma poczucia upływu czasu, nie wie jeszcze nic o swojej śmiertelności. Zuchwale rzuca wyzwanie Goliatowi i zwycięża. Dąży do wzniosłych ideałów i walczy z ciemnością, która ogarnia starca. Nie szuka usprawnień, lecz rewolucji. Wiatr bogów niesie ją ku niebu.

Siły, z których można czerpać przez całe życie

Niesiemy w sobie ich obu: chłopca i starca. Dawid po śmierci Saula zostaje królem. Gdy przychodzi pora, bierze na barki odpowiedzialność i boleśnie się przekonuje, gdzie są jego granice. Jego wielkość polega na tym, że nie traci ducha młodości. Gdy trzeba, na oczach zdumionego tłumu tańczy na cześć Jahwe. Młodość jest z nim do końca także wtedy, gdy jest już bardzo stary i piękna Abiszag rozgrzewa jego stygnące ciało.

Dawid reprezentuje głębokie zrozumienie tego, na czym polega sztuka życia. Postacie chłopca i starca nie mówią o tym, ile kto ma lat. Ani to, ile ma się lat, nie mówi, czy jest się młodym, czy starym. Chłopiec i starzec opisują odwieczne energie, siły, z których można czerpać przez całe życie. W ogóle, pisze Hillman, schemat pierwszej i drugiej połowy życia nie działa. Ludzka dusza nie jest ani młoda, ani stara. Ma własny kalendarz. Albo, inaczej mówiąc, druga połowa życia jest w nas obecna od samego początku, a pierwsza może towarzyszyć nam do samego końca.

Burżuazyjna choroba

Ale nie każdy jest Dawidem. W grze tych potężnych sił łatwo się pogubić. Zestarzeć, gdy jest się metrykalnie młodym, albo pozostać chłopcem, gdy wypada podjąć obowiązki dojrzałego człowieka. W świecie, który nas otacza, pełno jest wiecznego chłopca. To nie tylko kwestia mody młodzieżowej, muzyki, pewnego stylu życia pokornie przyjmowanego również przez ludzi starszych wiekiem. To także ogólny trend odkładania życia dorosłego na później, skupienia uwagi na sobie, swoich celach i marzeniach, odsuwania na bok zobowiązań rodzinnych i społecznych, ostentacyjnego dystansowania się od polityki. To poszukiwanie nowości sprowadzone do gorączki konsumpcyjnej, ciekawość świata zdegradowana do turystyki objazdowej. Sartre powiedział kiedyś, że młodość to burżuazyjna choroba. Choroba, która bierze się z niezdolności do rzeczywistego zanurzenia się w czasie, w przemijaniu i do podjęcia zadań, jakie wyznaczają kolejne fazy życia. Wcieleniem wiecznego chłopca jest utrapienie pracodawców, czyli pokolenie millenialsów, niechętne systematycznej pracy, długoterminowym zobowiązaniom, podporządkowaniu swoich potrzeb wymaganiom firmy.

Niezależnie bowiem od tego, ile uroku ma w sobie chłopiec, starzec odgrywa w naszym życiu niesłychanie ważną rolę. Wchodząc w świat, budujemy w nim swoje miejsce, zaznaczamy granice, porządkujemy je, próbujemy zapewnić sobie stabilność, dążymy do stałych związków, do czegoś, co może być trwałym punktem odniesienia. Starzec, pisze Hillman, stoi za ego małego dziecka już od pierwszej chwili, w której zaczyna ono domagać się swego królestwa i bronić swoich wymagań. Wnosi w życie strukturę, niezbędną dyscyplinę, zdolność podporządkowania się czemuś ważniejszemu niż ja sam. Wieczny chłopiec, który opiera się wszystkiemu, co reprezentuje sobą starzec, niepogodzony z upływem czasu, skupiony na sobie i swoich zachciankach, prowadzony przez niespokojnego ducha, nieco psychopatyczny, z biegiem lat staje się żałosnym zaprzeczeniem swojego chłopięcego prawzoru.

Zbawienne skutki melancholii

W jednym wieczny chłopiec bez zasad i starzec bez ideałów się spotykają. Żaden nie potrafi prawdziwie kochać. Cechą goniącego za kolejnymi mrzonkami, zachwyconego sobą chłopca jest donżuanizm. A cyniczny starzec, który odrzucił młodzieńczy idealizm i zachwyt nad pięknem, myli erotykę z lubieżnością i śliniąc się, podgląda Zuzannę w kąpieli. Ani w świecie jednego, ani drugiego nie ma miłości, przyjaźni, zaufania i wielu innych wartości, dzięki którym ludzie potrafią żyć i tworzyć coś razem. Nie bez powodu powszechnej obecności wiecznego chłopca towarzyszy powrót politycznego populizmu i liderów, którzy nie kryją swoich totalitarnych ciągot. Infantylizm i tyrania idą w parze.

A przecież jest jeszcze inne pole, na którym młody człowiek może spotkać się ze starym. Nawet Dawid łączący w sobie to, co najlepsze w chłopcu i w starcu, sam się starzeje. Tym, co ma starzec, a czego nie może mieć chłopiec, jest doświadczenie przemijania. Można mimo upływu lat świetnie wyglądać, zachować znakomitą kondycję fizyczną, ale od pewnego momentu wie się o życiu to, że ono mija. Przyjąć to do wiadomości znaczy zgodzić się, że przychodzi pora, aby ustąpić. To jedna z najtrudniejszych chwil w życiu. Nie jest łatwo porzucić władzę i pozycję osiągnięte przez lata zmagań, dyscyplinę i wytrwały wysiłek. Dosłownie i symbolicznie. Uznać, że dzieci już nie muszą się słuchać ojca i matki, przyznać, że w firmie pora na dobrze przygotowaną sukcesję, zgodzić się, że w polityce pora ustąpić miejsca młodszym. Odłożyć miecz, zamiast czekać na śmierć z ręki młodszego i silniejszego przeciwnika. Dostrzec, że rezygnacja jest największą szansą. Nie jest nią walka, nie jest obrona przed detronizacją, nie jest uporczywe podkreślanie swojej dominacji, domaganie się respektu, pouczanie, zrzędzenie, gadanie, jak to dawniej było lepiej, a teraz źle.

Szansą starego człowieka jest to, co z perspektywy ludzi młodszych wydaje się słabością. Melancholijna refleksja nad przemijaniem, nad tym, co jeszcze można, a czego już nie, nie musi być powodem depresji, lecz początkiem kolejnego twórczego etapu w życiu. Kiedyś, jeszcze w czasach greckiej starożytności, uważano, że melancholia, dosłownie „czarna żółć”, wzbudzona oddziaływaniem mrocznego Saturna wpędza w groźny dla życia stan smutku i rozpaczy. Już jednak Arystoteles dostrzegł, że melancholia ma dwa bieguny, że „genialny melancholik wciąż balansuje między dwiema przepaściami i jeśli zachowa się nieostrożnie, łatwo dotknąć go może jedna z melancholijnych chorób: ciężka depresja, stan lękowy albo maniakalny” (piszą Klibansky, Panofsky i Saxl w książce Saturn i melancholia). Jeśli jednak zachowa dynamiczną równowagę, zyskuje wgląd w sfery niedostępne dla ludzi pochłoniętych beztroskimi zabiegami o codzienne sprawy. „Melancholia – powie Hillman – staje się wiedzą, trucizna staje się antidotum”. Wprawdzie starcza destruktywność prowadzi w samo serce ciemności, ale głęboki wgląd w siebie, w swoje ograniczenia bez zbędnych nadziei prowadzi w najintymniejsze miejsca duszy, do granic ludzkiego umysłu.

To, co jest największą trudnością starego człowieka: nieuchronna przegrana w rywalizacji z nadchodzącą młodością, jest równocześnie jego największą siłą. Im bardziej dostrzega swoje wykluczenie, słabość, ograniczenie, pokusę odwrócenia się od świata, tym bardziej rozwija swoją duszę. Sięga rejonów niedostępnych dla dynamicznej, ekspansywnej młodości. Może być dla niej przewodnikiem, który widzi drogę, jaką ona ma do przebycia, doradcą, który wie, jak ominąć rafy złudzeń i grzęzawiska zgorzknienia. Wtedy stary człowiek spotyka się z młodzieńcem nie jako z rywalem, lecz uczniem i przyjacielem, któremu podaje pomocną dłoń, na drodze, w którą tamten właśnie wyrusza.
 

 

Czytaj również:

Nihilistyczny wellness Epikura Nihilistyczny wellness Epikura
i
rys. Archiwum „Przekroju”
Pogoda ducha

Nihilistyczny wellness Epikura

Adam Aduszkiewicz

A gdyby tak się nie bać, że coś nas w życiu ominie? Starożytni filozofowie proponują zuchwały eksperyment: odpuść. Nie ulegaj gorączkowej pogoni za lajkami, pieniędzmi, przygodami. Jak wtedy będzie smakować życie?

Żyć szczęśliwie […] wszyscy pragniemy, ale nie wszyscy potrafią zdać sobie jasno sprawę, na czym polega życie szczęśliwe, dlatego tak często jak gdyby w ciemnościach przechodzimy tuż obok tego, co bliskie” – to jedno z najczęściej cytowanych zdań z Listów moralnych do Lucyliusza Seneki. Trudno poradzić sobie z myślą, że można było być szczęśliwym i przez głupi błąd, zaniedbanie czy przeoczenie, tę szansę bezpowrotnie się straciło. Zawsze był popyt na teksty o szczęściu i o tym, jak uniknąć pomyłki. Ale z danych, jakie przytacza w swojej książce o szczęściu prof. Janusz Czapiński, wynika, że w ostatnich czasach ich produkcja gwałtownie rośnie. W latach 1991–1995 w naukowych czasopismach psychologicznych ukazały się 452 publikacje na temat szczęścia, a w latach 2011–2015 było ich już 5562! Co więcej, w czasopismach ekonomicznych wydawanych w pierwszym z wyżej wymienionych okresów opublikowano 1088 artykułów na ten sam temat, a w drugim – aż 8129! A jeśli dodać do tego popularne poradniki z serii „jak osiągnąć szczęście w pięciu krokach” i nawiedzonych mówców motywacyjnych? Najwyraźniej strach, że coś ważnego nas ominie, narasta.

Czytaj dalej