Grając, widzę – rozmowa z Maciejem Pieprzycą Grając, widzę – rozmowa z Maciejem Pieprzycą
i
zdjęcie: Szymon Nawrat
Opowieści

Grając, widzę – rozmowa z Maciejem Pieprzycą

Mateusz Demski
Czyta się 7 minut

„Mnie, jako reżysera, zawsze interesuje niezwykły splot paradoksów, który składa się na życie bohatera. Chciałem poznać Mietka jako człowieka. Musiałem dowiedzieć się, co dawało mu radość, co go smuciło, a co doprowadzało do szału. Słowem: zajrzeć do jego głowy i duszy” – tłumaczy Maciej Pieprzyca, reżyser i scenarzysta filmu Ikar. Legenda Mietka Kosza. Rozmawiał Mateusz Demski

Mateusz Demski: Skąd ten Kosz? Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wspominał pan o swoich fascynacjach jazzem.

Maciej Pieprzyca: Nie mogę powiedzieć, że przed realizacją Ikara byłem wielkim pasjonatem jazzu, że nasiąknąłem tą muzyką. Niektórych artystów słuchałem więcej, innych mniej, ale twórczość Mietka Kosza faktycznie była mi całkiem obca. Być może kiedyś to nazwisko obiło mi się o uszy, ale nic poza tym. Tak naprawdę tylko przypadek sprawił, że zwróciłem uwagę na ten życiorys.

Kiedy to było?

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Podczas prób do Jestem mordercą. Piotr Adamczyk powiedział, żebym zwrócił uwagę na postać Mietka Kosza – niewidomego wirtuoza, legendę polskiego jazzu. Szczerze powiem, że byłem wobec tego pomysłu sceptyczny. Kilka osób po filmie Chce się żyć przychodziło do mnie z podobnymi projektami, ale ja strasznie się broniłem. Uważałem, że swoje w sprawie niepełnosprawności już zrobiłem, stawiałem sobie zupełnie nowe wyzwania. Nie chciałem zostać przypisany do szufladki „reżysera od kalek”. Ale jakoś ten Mietek za mną chodził. Wiedziony ciekawością zacząłem szukać. Trafiłem na jego płytę, później na film dokumentalny w Internecie. Przeczytałem biografię napisaną przez Krzysztofa Karpińskiego jeszcze w latach 80., a mimo to nadal się wahałem. Przełomem stały się rozmowy z osobami, które go znały. W sumie opowiedzenie o Mietku Koszu pochłonęło trzy lata mojego życia.

Dlaczego?

Bo reżyseria to nie jest sprint, tylko rodzaj maratonu. Jeśli mam już poświęcić jednemu tematowi kilka lat, to musi być to przemyślana decyzja. By ją podjąć, musiałem poznać Mietka jako człowieka. Dowiedzieć się, co dawało mu radość, co go smuciło, a co doprowadzało do szału. Słowem: zajrzeć do jego głowy i duszy.

I po raz kolejny – wbrew początkowym wątpliwościom – musiał pan zmierzyć się z kalectwem swojego bohatera.

Nie tylko, ale to oczywiste, że niepełnosprawność była ważnym elementem w jego życiu. Jeden z paradoksów, o których mówiłem, polegał na tym, że gdyby nie utrata wzroku, to Mietek nigdy nie zostałby muzykiem. Prawda jest taka, że wychował się w biednej zamojskiej wsi. Jego rodzice byli analfabetami, nie było więc mowy o żadnych artystycznych tradycjach wyniesionych z rodzinnego domu. Kiedy trafił do ośrodka dla niewidomych w podwarszawskich Laskach, uczył się kleić szczotki. Mietek nie zamierzał jednak poddać się schematowi, decyzja, że zostanie muzykiem, była rodzajem buntu przeciwko utracie wzroku. W ten sposób został najlepszym pianistą wśród wychowanków ośrodka, następnie trafił do szkoły muzycznej w Krakowie. Tam kształcił się na muzyka klasycznego, ale znowu postanowił zrobić po swojemu. Chciał grać jazz, który negował klasyczne struktury.

Wróćmy jeszcze na chwilę czasu, kiedy Kosz całkowicie utracił wzrok. Rozumiem, że dotarcie do źródeł tego etapu jego życia wymagało szczególnego rodzaju przygotowań.

Rozpoczęliśmy właśnie w Laskach, gdzie Mietek spędził część swojego dzieciństwa. Spotkaliśmy się tam z terapeutami, obserwowaliśmy grupę niewidomych dzieci, które miały tę samą przypadłość, co nasz bohater. W ten sposób staraliśmy się dowiedzieć czegoś o jego świecie. Ważne były też archiwalne zapisy rozmów, które zachowały się po Mietku w polskim radiu. To są raptem trzy niezbyt długie wywiady, ale były dla nas bardzo cenne.

Co pan tam znalazł?

Miał na przykład takie powiedzenie: „uszy to moje oczy”. Innym razem – w wywiadzie udzielonym na krótko przed śmiercią – podkreślał, że w swojej muzyce odwołuje się do kolorów, które zapamiętał z dzieciństwa. Grając i naciskając kolejno klawisze fortepianu, poszczególne dźwięki utożsamiał z ich intensywnymi barwami. Mietek miał słuch absolutny, żył dzięki otaczającym go dźwiękom. To one pomogły mu odnaleźć sposób na opisanie świata, zarówno zewnętrznego, jak i własnego.

No właśnie – muzyka była dla Kosza najskuteczniejszym sposobem na komunikację ze światem.

Komunikacja to bardzo dobre słowo. Zresztą, gdyby się zastanowić, to poprzednie moje filmy sprowadzają się do tego samego zagadnienia. Chce się żyć to film o chłopaku, który był uznawany za roślinę, ponieważ nie mógł porozumieć się ze światem. Kiedy mu się to udało, to zaczęto go traktować jak pełnowartościowego człowieka. Mietek Kosz to podobny przypadek – utracił zdolność do komunikacji wraz z utratą wzroku. I dlatego zdecydował, że zostanie muzykiem. Właśnie muzyka dawała mu siłę i poczucie wartości. Nic dziwnego, że poświęcił jej całe swoje życie. Do swojej publiczności mówił: „żyję po to, by dla was grać, byście mnie słuchali, przeżywali razem ze mną. Grając, widzę. Dopóki gram, jestem zdrowy”.

Można odnieść wrażenie, że towarzyszyło mu poczucie niższości i awersja do własnej choroby.

Mietek miał obsesję na punkcie swojej niepełnosprawności. Nigdy nie dopuszczał do siebie wyrazów współczucia, nie znosił być ciężarem. Odrzucał chodzenie z laską, nigdy nie zgodził się na psa przewodnika. Na co dzień był całkowicie bezradny, wręcz skazany na innych. Ale kiedy wychodził na scenę, wreszcie mógł poczuć się lepszy od wszystkich. Chciał, żeby ludzie traktowali go poważnie. Bez taryfy ulgowej.

 „Ikar. Legenda Mietka Kosza”, scenariusz i reżyseria: Maciej Pieprzyca
„Ikar. Legenda Mietka Kosza”, scenariusz i reżyseria: Maciej Pieprzyca

To „wyrównanie szans” wynikałoby choćby z aplauzu, jaki otrzymał podczas festiwalu Jazz Jamboree ’67. Z pana filmu wynika, że na scenie zajmował pozycję bóstwa.

Bo Mietek był zjawiskiem unikalnym, niepowtarzalnym. Stał się objawieniem Jazz Jamboree w 1967 r. Zagrał wtedy m.in. preludium cis-mol Chopina, wyszedł od klasycznej kompozycji, a zakończył na fenomenalnej jazzowej aranżacji. To był moment przełomowy w jego działalności artystycznej, od którego zaczęto mu wróżyć wielką, międzynarodową karierę. Wcześniej grywał najczęściej „do kotleta”, aż nagle otrzymał przepustkę do sławy i stał się znany – grał w sławnym klubie jazzowym Cameleon w Paryżu, zdobywał nagrody na najważniejszych jazzowych festiwalach w Montreux i Wiedniu. Miał jechać na podbój Ameryki. Nie zdążył tego zrobić, ale do dziś mówi się, że gdyby żył, to miałby szanse zostać jednym z najwybitniejszych pianistów świata.

Kosz to niewątpliwie wybitna postać w polskim jazzie. Miał zamyślony, smutny, refleksyjny sposób improwizacji. Jest w pana filmie scena, w której jego nauczycielka mówi: „zapomnij o klawiszach i graj. To się musi samo w tobie uwolnić”. Chyba z tego wynikał jego indywidualny i rozpoznawalny styl gry.

Mietek grał tak, jak czuł, dlatego był nazywany romantykiem polskiego jazzu. Mówił, że tylko smutek potrafi być piękny i to słychać w jego urzekającym wrażliwością stylu. Leszek Możdżer, który zaangażował się w nasz film, wspomina, że kiedy jako młody pianista trafił na twórczość Mietka Kosza, to poczuł, że bije z niej jakiś przejmujący smutek, że jest tam bardzo wiele mrocznej namiętności, cierpienia i żalu.

Inna sprawa, że ten romantyzm musiał mieć także wpływ na relację z osobami, które pojawiały się w jego życiu. Jak wspominają dziś Kosza?

Obraz, który wyłaniał się z naszych spotkań, był pełen sprzeczności. Wiele osób powtarzało, że Mietek był człowiekiem o dwóch twarzach, że jego życie było jak jego gra – przypominało wielką improwizację. Stanowiło mieszankę goryczy i radości, smutku i żarliwej pasji. Z jednej strony mówi się, że był miłym i serdecznym człowiekiem, z drugiej strony odtrącał pomocne dłonie wyciągane przez bliskich. Muzycy go podziwiali, ale też się go bali. Wspominają, że potrzebował bliskości, nie lubił być sam, ale jednocześnie czasem zachowywał się tak, że zrażał do siebie innych i oddalał się od ludzi. Wiele opowieści narosło wokół Mietka, ale trzeba pamiętać, że to tylko wycinek jego życia widziany oczami innych. Poza tym, po latach każdy obraz się zmienia, rozpływa, zatraca – to charakterystyczne dla naszej pamięci. Czasem to samo wydarzenie z Mietkiem wyglądało całkowicie inaczej w opowieściach kolejnych osób, do których dotarłem. Musiałem zatem jakoś odnaleźć się w tym wielogłosie. I przedstawić Mietka Kosza, tak, jak ja go odczytałem.

 „Ikar. Legenda Mietka Kosza”, scenariusz i reżyseria: Maciej Pieprzyca
„Ikar. Legenda Mietka Kosza”, scenariusz i reżyseria: Maciej Pieprzyca
zdjęcie: Łukasz Bąk
zdjęcie: Łukasz Bąk

W świetle tego, co pan mówi, wynika, że miał pan w ręku życiorys konkretnego człowieka, a mimo to postanowił pan zostawić na boku faktografię „jeden do jeden”. Proszę powiedzieć szczerze – nie bał się pan mieszać w historii bohatera z krwi i kości? I naruszać tak osobisty obszar?

Moim zdaniem, najlepszym sposobem na opowiadanie historii na poziomie filmu fabularnego inspirowanego cudzym życiorysem jest rodzaj tzw. prawdziwego zmyślenia opartego na rzetelnie przeprowadzonej dokumentacji. Znaczy to mniej więcej tyle, że jako artyści potrzebujemy fikcji, by prawdę opisać tak, aby można było ją zrozumieć. Najważniejsze jest, żeby dotknąć istoty rzeczy. Prawdę mówiąc, Mietek niewiele po sobie zostawił. Mnóstwo jest biograficznych tropów, które urywają się nieoczekiwanie i wiodą po prostu donikąd.

Na przykład?

Nie zachowała się żadna dokumentacja lekarska, która umożliwiłaby ustalenie, czy Mietek chorował na zaćmę, jaskrę, czy może kataraktę. Niewiele wiemy o jego dzieciństwie i czasie spędzonym w rodzinnej wsi Antoniówka. Mietek był introwertykiem, nie opowiadał znajomym o skomplikowanej relacji z ojcem. Jedyną osobą, z którą podzielił się tymi wspomnieniami, była jego narzeczona, protoplastka postaci Marty, ostatniej miłości Mietka. Bazując na historii, po której zostały tylko strzępy, musiałem dokonać na ekranie pewnej syntetyzacji rzeczywistości. Tylko tak można pomóc widzowi zbliżyć się do Mietka. I dotknąć istoty jego życia.

Co było dla pana najciekawsze w spotkaniu z Koszem?

Pasja. Ikar to film o miłości do muzyki. Nie chciałem tworzyć pomnikowej biografii, nie jest to także tylko kolejna opowieść o człowieku skazanym na odrzucenie. Ta historia pokazuje, że czasem naprawdę mało dostajemy od losu, ale swoim uporem i konsekwentną pracą możemy wiele zyskać. Mietek Kosz poświęcił muzyce swoje życie. Podążał za swoimi marzeniami wbrew wszystkiemu i wszystkim: niepełnosprawności, nieprzychylnym czasom, a także innym ludziom. Był niepogodzony ze światem, dlatego też nie godził się na bierną postawę. Zapłacił za to bardzo wysoką cenę – to prawda. Ale jednocześnie udało mu się wzlecieć wysoko, chociaż tylko na chwilę.

zdjęcie: Łukasz Bąk
zdjęcie: Łukasz Bąk
zdjęcie: Łukasz Bąk
zdjęcie: Łukasz Bąk

 

Czytaj również:

Powrót Käthe, czyli jak uderzają artystki Powrót Käthe, czyli jak uderzają artystki
i
fot. Bartosz Górka/ Widok wystawy Strajk. Käthe Kollwitz, Hito Steyerl, Keren Donde
Przemyślenia

Powrót Käthe, czyli jak uderzają artystki

Stach Szabłowski

Dlaczego warto przywalić dłutem w ekran telewizora? Dlaczego jest źle, skoro jest tak dobrze? Odpowiedzi szukamy na wystawie, której główną bohaterką jest Käthe Kollwitz, pokazana w asyście współczesnych berlińskich gwiazd. Kiedy ostatni raz prace Kollwitz prezentowano w Zachęcie, był rok 1951 i prasa pisała, że artystka zagląda „w otchłań ustroju kapitalistycznego”. Czy od tamtego czasu otchłań ta stała się płytsza, czy pogłębiła się? I co na to sztuka?

„Strajk!” – woła Zachęta. Jej pracownicy i pracownice nie porzucają jednak stanowisk pracy i nie zamykają bram do sal wystawowych. Trwa rok antyfaszystowski – i trzeba działać, trzeba robić wystawy. Główną bohaterką tej pokazywanej przez Narodową Galerię Sztuki jest Käthe Kollwitz, artystka, która życie i sztukę poświęciła protestowi przeciw wyzyskowi, niesprawiedliwości i przemocy. Klasyczkę wspomagają dwie spadkobierczynie jej artystycznego zaangażowania, współczesne gwiazdy z Berlina – Keren Donde i Hito Steyerl.

Czytaj dalej