Kiedy czytałem wywiady towarzyszące zbliżającej się premierze trzeciego albumu Holly Herndon, przypomniał mi się głośny film Spike’a Jonze’a – Her. Jego bohater Theodore Twombly nawiązuje uczuciową relację z Samanthą – systemem operacyjnym, który posiłkuje się sztuczną inteligencją i komunikuje się z mężczyzną za pomocą zmysłowego kobiecego głosu. To skojarzenie zrodziła nie tylko tematyka, wokół której orbituje album PROTO, lecz także tak często powtarzany przez artystkę zaimek. Wszechobecne „her” [„ona”, „jej” – przyp. JB] odnosiło się do członkini zespołu Herndon – wokalistki o egzotycznym pseudonimie „Spawn”. Zresztą czy na pewno „egzotycznym”? Prawdę mówiąc, nie wiem, jakie imiona cieszą się popularnością wśród przedstawicieli sztucznej inteligencji.
Herndon jest nie tylko kompozytorką i wokalistką, lecz także świeżo upieczoną doktorką Stanford University specjalizującą się we wpływie informatyki i nowych technologii na świat muzyki i akustyki. Składające się z 13 piosenek PROTO mogłoby zaś stanowić jej pracę doktorską. Amerykanka przyznaje zresztą w wywiadach, że pisane przez nią utwory są przedłużeniem jej naukowych zainteresowań. Badań, które stara się ubierać w popowe formy, by docierać ze swoimi koncepcjami do możliwie najszerszego grona. W tym przypadku przedmiotem jej zainteresowań była „Spawn” – sztuczna inteligencja, którą Herndon rozwijała przez dwa lata, dostarczając jej kolejnych informacji. Tymi treściami były przede wszystkim muzyka, głos, na które „Spawn” reagowała, imitując, powtarzając dostarczane jej sygnały.
Jedną ze stylistyk, którą Herndon eksploruje ze swoim po części ludzkim, po części nie ludzkim zespołem jest folk. Nie bez powodu, bo przecież to twórczość, którą zwykło się przekazywać ustnie, nauczać jej podczas wspólnego śpiewania. Ta metoda sprawdza się świetnie w pracy ze „Spawn”, przy czym warto podkreślić, że Herndon nie usuwa z tego procesu człowieka, by jedynie pokazać możliwości programu. Chodzi jej o coś zupełnie innego – o organiczną współpracę pomiędzy człowiekiem a sztuczną inteligencją. O ukrywany przez korporacje i pomijany przez twórców s.f., a przecież niezbędny udział człowieka w kształceniu komputerowego programu. Wreszcie – o potencjał towarzyszący takiemu spotkaniu. Być może to też kwestia głosu Herndon oraz samych utworów, które chętnie sięgają po elektropopowe elementy, ale to pełne ciepła, otwartości, a może nawet miłości podejście do technologii ma w sobie coś ze słynnego teledysku do All is Full of Love Björk.
Od strony konceptualnej i technologicznej PROTO jest dziełem niezwykle inspirującym, a wywiady z Herndon czytam z wypiekami na twarzy. Odnoszę jednak wrażenie, że te niezwykle pobudzające intelektualnie zabiegi radzą sobie gorzej jako album z piosenkami. Fakt, od pierwszych dźwięków PROTO imponuje rozmachem. Mamy tu nakładające się melodie chóru, odpowiedzi „Spawn”, potężne bity, pogłosy i dające po uszach „cykacze”. Niełatwo też objąć stylistyczną rozpiętość albumu poruszającego się od futurystycznej elektroniki i popu w stylu Jenny Hval czy Jlin (Eternal, Godmother) przez uduchowiony postminimalizm rodzący skojarzenia z Meredith Monk, a nawet Johnem Adamsem (Crawler), aż po reinterpretowany przez sztuczną inteligencję folk z Appalachów (Canaan (Live Training)). Łatwo się w tym pogubić, łatwo się tym zmęczyć. Paradoksalnie okazuje się więc, że idee i pomysły Amerykanki są łatwiej przyswajalne w formie naukowej publicystyki niż popowej piosenki. I to mimo wszystko jest komplement.