Był kiedyś człowiek, którego profile w mediach społecznościowych doskonale imitowały żywot pełen energii i satysfakcji, choć warto dodać, że na co dzień walczył on z brakiem miłości, brakiem przyjaźni, brakiem przyrody, brakiem zdrowia, brakiem dobrej relacji z rodziną, brakiem swojego miejsca do życia i brakiem Boga.
Któregoś dnia los gwałtownie załomotał do jego drzwi; lekarz stwierdził, że za dwa tygodnie przyjdzie po niego Śmierć.
– To niemożliwe – powiedział ów człowiek i udostępnił zdjęcie z sali szpitalnej, którą tak przerobił, by wyglądała jak plaża w Bangkoku.
Dwa tygodnie później Śmierć włamała się na jego konta i poustawiała nowe zdjęcia profilowe: na jednym widniał jako przerażająco chuda kobieta z brodą sięgającą do piersi; na innym figurował jako postać z szyją jak u żurawia i zakrwawionym dziobem; na jeszcze innym nie miał głowy, lecz same usta, a jego oczy umiejscowione były na owłosionej klatce piersiowej. Wszystkie trzy postaci były monstrualne.
Z przygnębieniem zarejestrował, z jaką społeczną niechęcią spotkała się zmiana jego wizerunku w sieci, jak w nicość obraca się dzieło jego życia.
Śmierć, zanim go zabrała, pozwoliła sobie na jeszcze jeden krótki, złośliwy wpis: „XD”.