Kicz Holocaustu pojawia się dzisiaj nie tylko w powieściach, ale i w literaturze non-fiction – dotyczy w równym stopniu niedawno wydanych opowieści ocalonych świadków, jak i utworów całkowicie fikcyjnych. O ile jednak nie odczuwamy dyskomfortu, wskazując kicz w powieści o Zagładzie, o tyle krępuje nas odkrycie kiczu w relacjach świadków czy w utworach powstających na podstawie ich biografii.
Na takim właśnie ograniczeniu żerują w dużym stopniu autorzy ckliwych opowieści o Zagładzie, którzy wychodzą z założenia, że metka „oparte na faktach” obroni ich przed zarzutami krytyki i podniesie sprzedaż. Mają niestety rację: kicz Holocaustu świetnie się sprzedaje – nie budzi też dzisiaj większych oporów ze strony odbiorców, a często właśnie kiczowaty sposób przedstawienia jest bardziej pożądany. Tatuażysta z Auschwitz Heather Morris rozszedł się w Polsce w nakładzie 100 tys. egzemplarzy i – jak informuje wydawca – ciągle znajduje się na listach bestsellerów. Latem reklamowano tę książkę w akcji „weź na koc”, a wiele czytelniczek umieszczało zdjęcie okładki na Instagramie w siermiężnej estetyce (koc, zdarty, bury sweter) lub przeciwnie – lifestyle’owej (świeże kwiaty, kawa, kolorowe poduchy, wanna z pianą, tatuaże – lecz bynajmniej nie obozowe).
Ludobójstwo w tle
Problemów z Tatuażystą z Auschwitz możemy odnotować wiele: od fatalnego, drewnianego języka powieści, przez infantylny sposób przedstawienia więźniów, po bagatelizowanie zarysowanych problemów i rozmywanie historii Zagłady. Autorka fabularyzuje losy prawdziwego więźnia, który wkrótce po wojnie wyjechał do Australii. W centrum uwagi pojawia się romans między tatuażystą obozowym, Lalem, a pracującą na Kanadzie (magazynie do składowania zagrabionego mienia) więźniarką Gitą. On należy do więźniów funkcyjnych, a zatem do kasty wyższej, która ma większe szanse na przeżycie. Ona zapada na tyfus i tylko jego pomoc, wykupienie leków od polskich pracowników spoza obozu, ratuje jej życie. Ta sytuacja powtarza się potem wielokrotnie – Lale organizuje dla ukochanej lepsze jedzenie, leki, nawet czekoladę. Załatwia jej lepszą pracę, z Kanady przeprowadza na stanowisko biurowe, w ciepłym, ogrzewanym budynku. Wręcza Gicie biżuterię, jej blokowej jedzeniem płaci za przyprowadzanie dziewczyny na romantyczne schadzki. Kłopot polega na tym, że Lale ma na to środki dzięki kradzieżom z Kanady – czekolada i biżuteria dla Gity to łup wojenny, przedmioty wyłuskane z odzieży zagazowanych. Polacy także nie pomagają bezinteresownie – Lale płaci im klejnotami za penicylinę, pończochy, kiełbasę. Rozdaje je potem przyjaciołom albo koleżankom Gity. Ale w swojej książce Morris nie rozważa w ogóle tego, jaki układ opisuje: żydowski więzień spotyka się z dwoma Polakami, ojcem i synem, by garściami oddawać im kosztowności za chleb i kiełbasę, przy czym młodszy z Polaków traktuje go z bezgraniczną pogardą, jest całkowicie obojętny na los żydowski. Ojciec temperuje syna, co Morris przedstawia jako dowód współczucia i człowieczeństwa, a nie chęć zysku – choć to przede wszystkim o interes tutaj chodzi.
Heather Morris, Australijka, wyznaje w posłowiu do powieści, że wizyta w Muzeum Holocaustu w Melbourne „otworzyła jej oczy na doświadczenia, jakie były udziałem Lalego i Gity”. Dodaje też, że w ich historię należy się „wczuć, zrozumieć ich ból i miłość”. Jasno sygnalizuje więc czytelnikowi swą niewielką wiedzę na temat Holocaustu, który postrzega w kategoriach melodramatycznych, a w jego opisie używa najbardziej trywialnych sformułowań. Jak wiemy, kluczem do Zagłady nie jest w żadnym wypadku „wczucie się”, ani też „zrozumienie bólu i miłości”. Emocjonalny odbiór otwiera drogę właśnie kiczowi, pozwala nam, byśmy pozostawali na poziomie taniego dreszczyku: uda się im obojgu uratować? Spotkają się po wojnie? Ludobójstwo znika gdzieś w odległym planie, transporty przybywają, kolejne stosy odzieży i kosztowności trafiają do Kanady, Lale tatuuje kolejne – coraz wyższe – numery, Cyganie zamieszkują w baraku i po jakimś czasie znikają, a wszystko to odgrywa mniejszą rolę niż koleje związku miłosnego.
Sprytni przeżyją obóz
Zagłada staje się tłem dla historii miłosnej, a ta – w rzeczywistości przedstawionej przez autorkę – udowadnia nam, że świat nie jest taki zły, skoro rozkwita w nim i spełnia się gorące uczucie. Stąd prosta droga do grzechu, który Aleksandra Ubertowska nazywa egzorcyzmowaniem Zagłady. Polega on na tworzeniu złagodzonej wizji Holocaustu – w której pojawia się jakiś ludzki, zrozumiały porządek, a zwyciężają dobro i braterstwo. Tak dzieje się u Morris: Lale i Gita zostają rozdzieleni na początku 1945 r., ona wyrusza w marszu do innego obozu, on trafia do transportu kolejowego. Spotykają się jednak niedługo potem, Lale znów odnajduje ukochaną. Egzorcyzmowanie wywołuje nie tylko fabuła miłosna, lecz każdy rodzaj przekształcania obrazu Holocaustu i wprowadzania do jego porządku logiki spoza Szoah, wypełniania Holocaustu innymi opowieściami.
Michał Wójcik, opisujący w książce Treblinka 43. Bunt w fabryce śmierci powstanie więźniów, i Dominik W. Rettinger w powieści Kommando puff popełniają ten sam błąd. U Morris Lale odznacza się wyjątkowymi umiejętnościami językowymi, sprytem i odwagą, gotowością do podjęcia ryzyka, zdolnością obserwacji – cechy te w rzeczywistości obozowej czynią z niego nieomal superbohatera. U Rettingera Eliza łapie w lot tajny zestaw reguł rządzących obozem, wybiera burdel, bo ta praca niczym nie różni się od jej przedwojennego zajęcia – oszustki i ekskluzywnej prostytutki. Rozumie zasady panujące w obozowym burdelu szybciej niż inne więźniarki, umie rozpoznać oczekiwania i preferencje klientów. Autor przedstawia ją jednocześnie jako mistrzynię damsko-męskich gier, kobietę fatalną próbującą przez łóżko esesmana i obozowy burdel wywalczyć sobie wolność. Powstaje wrażenie, że istniał jakiś zestaw cech, pewien rodzaj osobowości, która mogła przetrwać obóz – tajemny, ale czytelny dla niektórych zestaw reguł gwarantujący przeżycie. Tymczasem wiemy, że nie istniała taka prawidłowość, żadne zasady. To jak kalka kapitalistycznego myślenia, które zakłada, że sprytnym i inteligentnym uda się przetrwać w „dżungli” interesów. Kuriozalne przedstawienie obozu jako rodzaju rynku, świata gospodarki to wyjątkowe nadużycie.
Na podobnej zasadzie opiera się w swojej książce Wójcik – też przekłada system wartości spoza obozu śmierci na kodeks wartości w obozie. Ustala hierarchię bohaterów według zaangażowania w ruch oporu: więcej miejsca poświęca przywódcom, Marcelowi Galewskiemu i Julianowi Chorążyckiemu, albo więźniom wyróżniającym się postawą: zaciętością, odwagą, sprytem. Wartościuje ich na podstawie tego, jak zachowali się po ataku na obozowych strażników. To zaskakujące, że nawet wyobraźnia nagradzanego pisarza historycznego spętana jest polskim porządkiem insurekcyjnym, w myśl którego tylko walka i odwaga są w cenie. Ważniejsi są więc ci, którzy postanowili walczyć i zginąć, pomścić bliskich, nie chcą opuszczać obozu, lecz także ci, którzy zdeterminowani są do ucieczki i przeżycia. Wójcik ma problem, by znaleźć język do opisu zachowania więźniów tracących sens po opuszczeniu obozu. „To wstrząsające zdanie budzi uzasadnione wątpliwości” – pisze o domniemanym samobójstwie jednego z wyróżniających się bojowników. Rudolf Masarek najpierw strzelał do esesmanów z broni maszynowej, ale po wyjściu z obozu miał podciąć sobie żyły maszynką do golenia. Największymi bohaterami są zatem ci, którzy ocaleli i zaświadczyli o Treblince: Samuel Willenberg i Richard Glazar. Wójcik nieświadomie odtwarza w swojej narracji porządek, jaki narzuca wiara w mit insurekcji – tylko walka i aktywność zapewnia godną śmierć.
Holocaust pewnego gatunku biedronek
Ruch wyobraźni odbywa się tutaj w obu kierunkach – nie tylko literatura popularna narzuca Holocaustowi własną logikę, wziętą z innej epoki, ale też Holocaust – jako hasło wywoławcze – stopniowo staje się zestawem konstrukcji przenikających do naszej codzienności. Zjawisko to opisuje Paweł Wolski i nazywa je topizacją albo leksykalizacją Holocaustu, którego poszczególne symbole służą do opowiadania o wszystkich traumatycznych doświadczeniach. W tym transferze elementów Zagłady do rzeczywistości ginie ich sens i ciężar własny. Holocaust traci autonomię, dokonuje się jego uzwyczajnienie. W literaturze popularnej istnieje cały nurt, w którym Holocaust służy jako tło do ckliwych historii. Wydaje się on na tyle irytujący, nieetyczny, a zarazem wszechobecny, że Jacek Dehnel ukuł dla niego osobny termin – Czarny Disneyland. Jest to literatura, która nie przedstawia żadnych nowych faktów czy analiz, powtarza jedynie w porządku emocjonalnym to, co znamy ze starszych powieści i świadectw. I łapie za serca odbiorców – jak było choćby z Chłopcem w pasiastej piżamie Johna Boyne’a czy Dziewczynką w czerwonym płaszczyku Romy Ligockiej. Nadużyciem tych powieści jest jednak silna indywidualizacja opowieści, wysuwanie na plan pierwszy osobistych, a nie wspólnotowych doświadczeń, podpinanie się pod doświadczenia świadków Zagłady. W przypadku tekstów literackich poświęconych Zagładzie obowiązują bowiem trochę inne prawa i obowiązki: tekst literacki musi zabrać głos nie w imieniu jednostki, ale w imieniu tych, którzy zginęli. Główny bohater i jego los mają reprezentować los wspólnoty zamordowanych i niemych. Tymczasem teksty, w których widać wyraźnie kicz Zagłady, usuwają w cień ludobójstwo i opowiadają o postaciach w pewien sposób wyjątkowych.
Burdel to kicz
Takiemu sposobowi przedstawienia chce – w teorii – przeciwstawić się właśnie Dominik W. Rettinger, który bierze na warsztat historię, jakiej nie znamy, czyli opowieść o Holocauście z perspektywy obozowego burdelu. Jednak jego powieść okazuje się kiczem całkowitym, bo autor mnoży kolejne zbiegi okoliczności, potęguje nieprawdopodobieństwa. Eliza Obrońska na Lazurowym Wybrzeżu utrzymuje się z szantażowania zamożnych kochanków. W tym procederze towarzyszy jej wspólnik, również kochanek, Karl. Ostatni przekręt popycha ją w ramiona groźnego niemieckiego szpiega, Wolfganga. Z erotycznego tête-à-tête Eliza ledwo uchodzi z życiem, ratuje się, zabijając kochanka. W obozie, gdzie trafia po kilku latach, spotyka i Karla, i cudem ocalałego Wolfganga. W „puffie” w ciągu dnia obsługuje więźniów, a wieczorem Wolfganga, teraz niespodziewanie w niej zakochanego, marzącego, by uczynić z niej żonę. Esesman zmienia zdanie, gdy odkrywa, że Eliza nie jest Polką, a Żydówką i z prywatnego burdelu dla oficerów SS odsyła ją znów do obozu.
W takim układzie fabularnym autor próbuje opowiedzieć wszystko to, czego do tej pory nie łączono z Auschwitz: burdel, seks więźniarki z oficerem, związek lesbijski (między obozową przyjaciółką Elizy a ukraińską kapo – więźniarką kryminalną), kobiece ciało – jego fizyczny upadek i rozkład, podejmowane drogi ratunku przy użyciu tego ciała właśnie. Rettinger we wprowadzeniu do powieści obiecuje, że zaprezentuje kobiecą perspektywę, której – jego zdaniem – brakuje w opowieściach o obozach. Tymczasem wymyślona przez niego historia nie ma charakteru subwersywnego, lecz dokonuje się w niej nowa marginalizacja kobiet. Jest tym bardziej bolesna, że powieść obiecuje oddanie kobietom więźniarkom historycznej sprawiedliwości. Autor reprodukuje jednak męski punkt widzenia, odtwarza maczystowski schemat: kobieta liczy się, o ile jest piękna, pociąg do niej kompletnie oszałamia, popycha do przekroczenia zasad. Romans Wolfganga z Elizą to z jednej strony wątek kompletnie nierealistyczny, z drugiej – spełnienie pewnego fantazmatu literatury popularnej. Ten sam motyw ogrywa powieść Justyny Wydry Esesman i Żydówka. Wojna i miłość. W serii upokorzeń, przemocy fizycznej, przyduszania, gwałtów Rettinger buduje pornograficzny obraz Holocaustu i fetyszyzuje przemoc. Zamiast pokazywać nam coś nowego – powraca do wyobrażeń z lat 60. i publikowanych wtedy „stalagów”, czyli powieści pornograficznych rozgrywających się w obozie koncentracyjnym. W jego powieści władza esesmanów nad więźniarkami podlega erotyzacji, wytwarza się relacja sadomasochistyczna, kobieta jest tu miękką ofiarą, która poddaje się władzy dominującego, twardego mężczyzny. Taki sam układ reprodukuje Heather Morris. Jedna z przyjaciółek Gity zostaje kochanką oficera. Jest bita i poniżana w czasie seksu, ale okazuje się dla kochanka na tyle ważna, że ulega jej prośbom i ratuje Lalego z bloku śmierci. Kicz Holocaustu w literaturze popularnej okazuje się więc także kiczem androcentrycznym, męskim, a jego ofiarą zawsze pada kobieta: bohaterki spełniają swe zadanie w powieści o tyle tylko, o ile ważne są z męskiego punktu widzenia.
Atrapa
Wszystkie te trzy opowieści tworzą przed oczyma czytelnika atrapę zwycięstwa, triumfu jednostki nad Holocaustem. W powieściach Morris i Rettingera wygrywa uczucie: Lale ratuje Gitę i żeni się z nią, Elizę z obozu wyciąga przebrany za żołnierza Karl. Nieprawdopodobne zwroty akcji powodują szczęśliwy finał, uczucia nie pokona nawet Auschwitz. W niefikcjonalnej narracji Wójcika już wybór tematu daje nam pozór budującego przesłania – więźniowie nie poddają swego człowieczeństwa nawet w obozie zagłady, gdzie ekipy tragarzy czy dentystów wymienia się co kilka tygodni i wszyscy więźniowie wiedzą, że skazani są na śmierć. W takich nieludzkich warunkach postanawiają walczyć o godność, próbują zatrzymać Zagładę, niszcząc komory, w ataku na niemieckich i ukraińskich strażników demonstrują swoje poświęcenie, odzyskują godność, stają się bohaterami.
Tak demonstruje się nieprawdziwa wizja triumfu człowieka nad obozem, jednostki nad systemem Zagłady. „Narracja zbawcza” to właśnie kwintesencja kiczu literatury popularnej i powód, dla którego jest ona nie tylko kiepska artystycznie, ale przede wszystkim nieetyczna.
Heather Morris, Tatuażysta z Auschwitz, tłum. Katarzyna Gucio, Marginesy, 2018
Dominik W. Rettinger, Kommando puff, Świat Książki, 2017
Michał Wójcik, Treblinka 43. Bunt w fabryce śmierci, Znak, 2018