Hop w Hoppera
Doznania

Hop w Hoppera

Ania Diduch, Wojtek Wieteska
Czyta się 13 minut

Między 1941 a 1955 r., Edward Hopper przemierzył Amerykę wzdłuż i wszerz pięciokrotnie. Jednak jego najsłynniejsze i najlepsze obrazy powstawały zawsze w czasie długich tygodni w zaciszu nowojorskiej pracowni-mieszkania. Wiadomo, że podróż po wnętrzu własnej głowy przebiega przyjemniej, jeśli nie jest przymusowo prowadzona ze statycznego punktu, ale o jej jakości decyduje, co w tej głowie mamy w punkcie wyjścia. Jak żyć i tworzyć w czasach przymusowego lock downu zastanawiają się Ania Diduch i Wojtek Wieteska

Edwardzie, idziesz w stronę światła

Wojtek Wieteska: Mieliśmy jechać do Bazylei na wystawę Edwarda Hoppera. Fundacja Beyeler zorganizowała pokaz dedykowany jego pejzażom: A Fresh Look at Landscape. Zamiast tego siedzimy w Warszawie, w jednym punkcie, w jednym mieszkaniu i oglądamy jego obrazy na projektorze i w albumach. Zastanawiam się, czy nie jest to taka sama sytuacja, w jakiej znajdował się sam Hopper.

Ania Diduch: Mam nadzieję, że to nie jest moment, w którym pada sformułowanie, że w czasie koronawirusa „wszyscy jesteśmy jak z obrazów Hoppera”…?

W. W.: No, nie. Chodzi mi raczej o to, że jego metoda artystyczna opierała się na siedzeniu w jednym punkcie całymi tygodniami. I my to, co mieliśmy obejrzeć na żywo, zmuszeni okolicznościami przeżywamy w sposób stacjonarny, mentalny. Nowy Jork Hoppera – lata 50., 60. – to epicentrum pop-artu, sztuki abstrakcyjnej. Znał się z takimi malarzami jak Jackson Pollock czy Andrew Wyeth – dwoma gigantami malarstwa amerykańskiego – ale twórczo pozostawał niezależny, silnie osadzony we własnej głowie. „Osobność” Hoppera na tle jego epoki była pierwszym powodem, dla którego mnie zaintrygował jeszcze latach 90. XX w.

A. D.: Ta „osobność”, o której mówisz, to nic innego jak akademickość. Czy to dlatego Twoje zdjęcia z serii NYC#02 są takie hopperowskie?

W. W.: Kiedy po raz pierwszy pojechałem do Nowego Jorku, byłem przesiąknięty francuską kulturą i literaturą Prousta. Przez to lubiłem podglądać pojedyncze osoby, mieszkańców dużych miast. A ponieważ w Stanach wszystko odbywa się w kontekście niespotykanej w Europie przestrzeni i odległości, to bohaterowie moich zdjęć wydają

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Innego offline’u nie będzie
i
Podwójna ekspozycja: rzeźba i zdjęcie Jean-Paul Sartre’a w Nidzie
Przemyślenia

Innego offline’u nie będzie

Ania Diduch, Wojtek Wieteska

W 1982 r. Laurie Anderson w piosence From the Air zabrała nas w lot samolotem, w którym nie ma pilota. W II dekadzie XXI w. jej wizja coraz mocniej przypomina opis rzeczywistości. Czy w czasach, gdy z roku na rok rośnie sprzedaż smartfonów i jakość montowanych w nich kamer, a zmiany klimatyczne zaczynają być widoczne gołym okiem, nie lepiej odłożyć aparat i skupić się na oglądaniu realu bezpośrednio, zanim zniknie? A może właśnie tym bardziej należy go rejestrować na pamiątkę dla przyszłych pokoleń? O obecności i nie-obecności w fotografii rozmawiają historyk sztuki Ania Diduch i artysta Wojtek Wieteska

„Pics or it didn’t happened”

Anna Diduch: Na Instagramie jest 240 tys. postów z hasztagiem „Nida”. „Sartre” ma 94 tys. Spędziliśmy na Litwie 10 dni i nie wrzuciliśmy do Internetu ani jednego zdjęcia. Rok temu, kiedy pierwszy raz odwiedziliśmy to miejsce, dodałam jedno zdjęcie. Co za regres… (śmiech).

Czytaj dalej