Między 1941 a 1955 r., Edward Hopper przemierzył Amerykę wzdłuż i wszerz pięciokrotnie. Jednak jego najsłynniejsze i najlepsze obrazy powstawały zawsze w czasie długich tygodni w zaciszu nowojorskiej pracowni-mieszkania. Wiadomo, że podróż po wnętrzu własnej głowy przebiega przyjemniej, jeśli nie jest przymusowo prowadzona ze statycznego punktu, ale o jej jakości decyduje, co w tej głowie mamy w punkcie wyjścia. Jak żyć i tworzyć w czasach przymusowego lock downu zastanawiają się Ania Diduch i Wojtek Wieteska
Edwardzie, idziesz w stronę światła
Wojtek Wieteska: Mieliśmy jechać do Bazylei na wystawę Edwarda Hoppera. Fundacja Beyeler zorganizowała pokaz dedykowany jego pejzażom: A Fresh Look at Landscape. Zamiast tego siedzimy w Warszawie, w jednym punkcie, w jednym mieszkaniu i oglądamy jego obrazy na projektorze i w albumach. Zastanawiam się, czy nie jest to taka sama sytuacja, w jakiej znajdował się sam Hopper.
Ania Diduch: Mam nadzieję, że to nie jest moment, w którym pada sformułowanie, że w czasie koronawirusa „wszyscy jesteśmy jak z obrazów Hoppera”…?
W. W.: No, nie. Chodzi mi raczej o to, że jego metoda artystyczna opierała się na siedzeniu w jednym punkcie całymi tygodniami. I my to, co mieliśmy obejrzeć na żywo, zmuszeni okolicznościami przeżywamy w sposób stacjonarny, mentalny. Nowy Jork Hoppera – lata 50., 60. – to epicentrum pop-artu, sztuki abstrakcyjnej. Znał się z takimi malarzami jak Jackson Pollock czy Andrew Wyeth – dwoma gigantami malarstwa amerykańskiego – ale twórczo pozostawał niezależny, silnie osadzony we własnej głowie. „Osobność” Hoppera na tle jego epoki była pierwszym powodem, dla którego mnie zaintrygował jeszcze latach 90. XX w.
A. D.: Ta „osobność”, o której mówisz, to nic innego jak akademickość. Czy to dlatego Twoje zdjęcia z serii NYC#02 są takie hopperowskie?
W. W.: Kiedy po raz pierwszy pojechałem do Nowego Jorku, byłem przesiąknięty francuską kulturą i literaturą Prousta. Przez to lubiłem podglądać pojedyncze osoby, mieszkańców dużych miast. A ponieważ w Stanach wszystko odbywa się w kontekście niespotykanej w Europie przestrzeni i odległości, to bohaterowie moich zdjęć wydają