Iblis ukazał swą twarz
i
fot. Piotr Krawczyk
Doznania

Iblis ukazał swą twarz

Piotr Krawczyk
Czyta się 9 minut

Mężczyzna miał wyciągniętą przed siebie rękę, rozwiany długi włos, wyglądał jak bohaterski wojownik. Ale prawda zdawała się bardziej prozaiczna, chyba miał to być kupiec wiozący owoce na targ. Marcin sfilmował dziwne dzieło z każdej strony i postanowił później rozpracować w Internecie, co to właściwie jest i dlaczego.

Kątem oka dostrzegł mężczyznę odzianego na czarno, który najpierw ukradkiem, a potem coraz bardziej otwarcie popatrywał na niego, kiedy filmował rzeźbę. Mężczyzna stał kilkanaście metrów dalej i przyglądał się coraz bezczelniej, z wyraźnym zainteresowaniem, ale i z nieskrywaną niechęcią. Kijem, na którym wcześniej się opierał, zaczął stukać w swój but, coraz mocniej, jakby chciał pobudzić skórę buta do wydawania głośniejszego dźwięku, co w jakiś niezrozumiały sposób mu się udawało. Stukanie poczęło przybierać nienaturalne brzmienie.

Kiedy Marcin wyłączył kamerę, jeszcze raz rzucił na niego okiem i dopiero wtedy zobaczył, jak mocno ów człowiek jest poruszony jego obecnością. Pomrukiwał, wyginał się i nienaturalnie wykręcał ciało. I tłukł kijem w stopę, coraz szybciej i mocniej, a przecież musiało go to boleć! Chyba ogarniał go jakiś chorobliwy

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Z opowieści przewodnika Dżahongira – o szeleszczącym skarbie
i
fot. Christopher Rose
Doznania

Z opowieści przewodnika Dżahongira – o szeleszczącym skarbie

Piotr Krawczyk

Podczas ich pierwszej wspólnej niedzieli, Dżahongir przywiózł Marcina w bardzo ciekawe miejsce, do wioski leżącej kilka kilometrów na wschód od centrum Samarkandy. Właściwie było to miasteczko, które z czasem połączyło się ze swoją wielką siostrą i przekształciło w przedmieście. Leżało w zakolu wschodniej obwodnicy aglomeracji i nosiło nazwę Koni Ghil. Tam to, w 2001 roku, przy wsparciu UNESCO odtworzona została jedna ze znanych w całym średniowiecznym świecie wytwórnia papieru samarkandzkiego.

Pan Dżahongir był specyficznym osobnikiem. Był i czuł się stuprocentowym Uzbekiem, o czym świadczył nie tylko jego wygląd i sposób bycia, ale i wiele opinii, które padały z jego ust. Miał niewiele ponad czterdzieści lat, wyglądał dość niepozornie, choć uważnemu obserwatorowi jego rysy twarzy mogły jawić się jako nieprzeciętne. Z jednej strony zachowały trudno uchwytny ślad dzieciństwa, twarz Dżahongira przypominała troszkę twarz chłopca, z drugiej strony jego czarne przenikliwe oczy znamionowały szczególnie wysoki poziom inteligencji i dojrzałości.  Podczas sezonu turystycznego Dżahongir pracował w Grupie jako przewodnik oprowadzający Francuzów i czynił to od szeregu lat, z roku na rok doskonaląc się w swoim zawodzie. Jego opowieści były coraz ciekawsze i wygłaszane coraz lepszą francuszczyzną. Mówił w tym języku bardzo dobrze, ale, rzecz jasna, o wiele swobodniej czuł się w rosyjskim. Kiedy zorientował się, że Marcin też go zna, skusiło go to i zaczął wszystko opowiadać w języku Dostojewskiego. Szybko się jednak okazało, że francuskie passusy miał Dżahongir utrwalone na tyle mocno, że samoistnie wskakiwały mu niemal w każde zdanie. Mieszając języki, tworzył zdania nasycone zaskakującym wewnętrznym czarem. Bardzo chciał swojemu turystycznemu podopiecznemu jak najlepiej wszystko wytłumaczyć, przedstawić, opisać i to jego emocjonalne zaangażowanie przydawało wypowiedziom dodatkowego uroku. Wypowiadał więc zdania typu – Wsio nacziałos’ w wasmom wiekie, cziut cziut posle une grande bataille entre deux armées. Czynił to bezwiednie, więc brzmiało to zupełnie naturalnie, a jego rozmówca, jako że porozumiewał się w obu tych językach, bez trudu wszystko rozumiał. Ba! Po pewnym czasie sam odkrył, że to po prostu niezwykle wygodne w rozmowie i podjął tę samą konwencję. Jeśli zabrakło słowa w jednym języku, natychmiast pojawiało się w drugim. Paka – c’est comme ça. Albo – etot dom był pastrojen tak tocz’na, kak ils construisaient des maisons de ce type en Moyen Âge.

Czytaj dalej