New Delhi walczy z kilkoma plagami. Ludzie mówią, że w mieście skumulowały się wszystkie nieszczęścia świata: to tam panują najwyższe upały na Ziemi, mieszkańców regularnie nawiedzają powodzie i głód, a wielu z nich nie ma nawet dostępu do wody pitnej. Nad krajobrazem górują ogromne cmentarzyska. O upale, życiu w cieniu katastrofy klimatycznej i alarmującym filmie Rahula Jaina Niewidzialne demony pisze Mateusz Demski.
„Indie się gotują. W New Delhi słupek rtęci pokazuje 49 kresek – 8℃ więcej, niż spodziewali się synoptycy. Te cyfry brzmią abstrakcyjnie, ale to jeszcze nic. Będzie tylko gorzej” – to fragment popularnego indyjskiego serwisu informacyjnego NDTV.
Dalej klasyczne dziennikarskie obrazki, do których przez lata wszyscy w mieście zdążyli się już przyzwyczaić.
Ulice jak patelnie.
Autobusy jak piekarniki.
Miasto jak betonowa pustynia, na której trudno oddychać.
W jednym ujęciu widać gęsto zabudowany kwartał, szare domy z wielkiej płyty z ciasno powciskanymi jeden obok drugiego rzędami klimatyzatorów. Kłopot w tym, że wiatraki w stalowych obudowach są przeciążone. Przestały za gorącym powietrzem nadążać.
Jak relacjonuje reporterka, ucieczka przed upałem to wciąż luksus. W 2018 r. Międzynarodowa Agencja Energetyczna ustaliła, że tylko 5% indyjskich gospodarstw domowych stać na zainstalowanie klimatyzacji. Dla porównania: w USA wskaźnik ten wynosi 90%. Komentuje to rikszarz z Delhi:
– Klimatyzacja? Taki biedak jak ja może zapomnieć – mówi. – Kto bogaty, ten może się