Kiedy Izrael Poznański postanowił wznieść w Łodzi pałac na miarę swoich sukcesów i aspiracji, wynajęty do realizacji tego zadania architekt spytał podobno: „A w jakim ma być stylu?”. Urażony milioner rzucił: „Jak to, w jakim? Mnie stać na wszystkie!”. Istotnie, Poznański nie był osobą zbyt wszechstronnie wykształconą i wyrafinowaną. Jednak głowę do interesów miał jak mało kto.
Wykorzystać szansę
Zaczął wielką karierę w 1851 r., gdy jeszcze jako nastolatek przejął po ojcu firmę kupiecką w Łodzi. Znał się na włókiennictwie i tkaninach – w tym kierunku się kształcił, poza tym Poznańscy mieli małą manufakturę. Dzięki posagowi żony zyskał również sklepik w Warszawie. Tak zaczął budować swoją potęgę w łódzkiej ziemi obiecanej. Senna mieścina na jego oczach przeistaczała się w przemysłową, wielokulturową metropolię. Interesy robili tu Polacy, Żydzi, Rosjanie, Niemcy. Towary rozlewały się po całej Europie, po połaciach wielonarodowych XIX-wiecznych imperiów. Każdy chciał w Łodzi zarobić – od inwestorów przez inżynierów po robotników. W prężnie rozwijającym się mieście pojawiali się kolejni lekarze, urzędnicy, adwokaci…
Fabrykanci wspinali się na szczyt i z hukiem spadali. Przykładem pochodzący z Niemiec Ludwik Geyer. W 1838 r. pierwszy w Kongresówce wyposażył w napęd parowy swoją słynną łódzką „Białą Fabrykę”. Lecz kiedy Poznański na dobre wchodził do tego biznesu, ów dawny „król bawełny” był już de facto bankrutem – po kryzysie, jaki wywołała wojna secesyjna i ograniczenie dostaw bawełny z USA. Inny fabrykant i konkurent Geyera, Karol Scheibler, przewidział ten kryzys i dorobił się na nim kokosów. Po prostu wcześniej zgromadził ogromne zapasy deficytowego surowca. Z takich przypadków trzeba było wyciągać wnioski! Dlatego Poznański zainwestował we własne plantacje bawełny na Kaukazie, w Uzbekistanie i Turkmenistanie.
W tych czasach należało też wykazać się wazeliniarstwem wobec władz carskich. Na przykład inny „król bawełny” Ludwik Grohman wylewnie dziękował im za stłumienie powstania styczniowego. Hojnie łożył też na budowę łódzkiej cerkwi św. Aleksandra Newskiego. Izrael Poznański nie chciał być gorszy. Też był uległy wobec władz i łożył na łódzką cerkiew, za co dostał od cara Order św. Stanisława. Dzięki takiej postawie nikt nie utrudniał mu transportu bawełny z Azji czy sprzedaży swoich wyrobów w sieci sklepów, które miał nie tylko w Kongresówce, ale i w Rosji.
Jedenaście milionów
Poznański wyciągał więc wnioski, handlował, produkował i budował. Coraz więcej. Kupował kolejne działki, a na nich stawiał kolejne fabryki, warsztaty i magazyny. Przędzalnie, tkalnie, farbiarnie, wykończalnie… Jego zakłady były nowoczesne, produkcja rosła skokowo. Tuż po powstaniu styczniowym było w Kongresówce zaledwie 200 mechanicznych krosien, 20 lat później – ponad 10 tys., z czego prawie trzy czwarte w okręgu łódzkim! „W 1886 roku na mieszkańca Kongresówki przypadało statystycznie 5 kg bawełny przerobionej w miejscowych zakładach włókienniczych. Było to więcej niż we Francji czy Niemczech” – czytamy w Poczcie przedsiębiorców polskich (praca zbiorowa, której autorami są A. Krajewski, A. Bińczyk, M. Rosołowski oraz W. Kwilecki).
Poznański zabiegał o dobrą opinię: zbudował Szpital Starozakonnych, ofiarował gminie żydowskiej działkę na założenie nowego cmentarza, dotował stypendia dla uczniów. Jako biznesmen zdobył uznanie nawet na Zachodzie – jego wyroby nagrodzono medalem na paryskiej Wystawie Światowej, czyli ówczesnym EXPO, w 1878 r. W tym czasie zatrudniał już nie setki, a tysiące pracowników. Zbudował dla nich osiedle. Oczywiście dla zoptymalizowania własnego zysku – łódzka ziemia obiecana nie miała być przecież rajem dla robotników. Pracowali po 16 godzin, nawet w święta. Kiedy w 1883 r. zbuntowali się, Poznański nałożył na nich kary, wezwał policję i kozaków. Kto nie chciał pracować, był bity i wyrzucany z pracy.
Ta bezwzględna polityka przynosiła efekty. Poznański pomnażał majątek w imponujący sposób. Zaczynał z 2 tys. rubli, a pod koniec wieku miał ich 11 mln! Tylko 3 mln mniej od Niemca Scheiblera, z którym zacięcie rywalizował. I dla którego przebicia zbudował swój gigantyczny pałac, nie bez przyczyny nazywany „łódzkim Luwrem”. Aż kipiał od dekoracji, luster, luksusowych mebli, rzeźb i malowideł. To było centrum swoistego „miasta w mieście”, jakie tworzyły w Łodzi posiadłości Poznańskiego.
Człowiek z Manufaktury
Oznaką rosnącego statusu fabrykanckiego rodu stało się też łożenie na naukę. W 1895 r. Izrael dofinansował Wyższą Szkołę Rzemieślniczą w Łodzi. A kiedy trzy lata później z inicjatywy innego milionera – „króla kolei” Jana Gottlieba Blocha – powstał warszawski Instytut Politechniczny, też mógł liczyć na finansowe wsparcie Poznańskich. Pomagali tej uczelni jego synowie, którzy przejęli schedę po ojcu zmarłym w roku 1900.
Nie mieli już tyle szczęścia w interesach, a pierwsza wojna światowa przyniosła kres bawełnianemu imperium. Kolejne pokolenia Poznańskich spełniały się w innych branżach. Wnuk Izraela Alfred został komediopisarzem. Inny – Maurycy Izrael – wydawcą. Prawnuczka Alicja po perypetiach wojennych (była w AK, po powstaniu warszawskim trafiła do hitlerowskiego obozu) wyjechała do Kanady, gdzie została dziennikarką i kryminologiem.
Dawne łódzkie „miasto w mieście” Poznańskich istnieje dziś jako Manufaktura, czyli centrum handlowo-usługowo-rozrywkowe. Prowadzi do niego odrestaurowana brama wjazdowa. Wśród zabytkowych fasad, nieopodal wystawnego pałacu, można zadumać się nad kolejami losu milionerów z ziemi obiecanej. Bo wprawdzie to centrum handlowo-usługowo-rozrywkowe i w tym gwarze pieniądz robi pieniądz (jak za czasów Poznańskiego), ale jest tam też przestrzeń na muzea historii, sztuki i techniki. Ba, w Teatrze Wielkim w Łodzi powstała nawet… opera o Izraelu Poznańskim zatytułowana Człowiek z Manufaktury.