Aktorzy z reguły udzielają wywiadów na konferencjach prasowych, bądź w wytwórniach filmowych za pośrednictwem – i zwykle w obecności – agenta prasowego, czasem w jego biurze. Chyba, że dziennikarz ma wyjątkowo dobre „chody” towarzysko-kumoterskie. To się tu liczy najbardziej. A wasz wysłannik je miał.
Jack Nicholson zaprosił mnie pewnego popołudnia na drinka (było jednak trochę ceregieli) do swojej willi w Beverly Hills, malowniczego regionu rezydencji tuzów ze świata filmu. Bohater Chinatown mieszka za „siódmą górą”. Jego stosunkowo skromna willa przycupnęła na płaszczyźnie wzniesienia, tonącego w zieleni, skąd roztacza się pyszny widok na Los Angeles. Siedzimy przy starym drewnianym stole (meksykańskim?) na drewnianych stołkach-fotelach ze skromną ornamentyką ludową. Nicholson zapuścił wąsy, twarz pokrywa lekki zarost (czyżby zadatek na brodę?). Rolę gospodyni spełnia (serwuje teraz drinki) bardzo ładna wysoka dziewczyna – narzeczona aktora.