
Łukasz Kaczyński: Martin Scorsese i Jagoda Szelc na jednym zdjęciu w stylowym nowojorskim gabinecie. Wyjaśnisz, o co chodzi z fotografią, którą udostępniasz na Facebooku?
Jagoda Szelc: Zobaczymy, co z tego będzie. Na razie nie ma się co sadzić.
Jak chcesz. Możemy więc spokojnie porozmawiać o Twoim drugim filmie, bo chyba jest z nim problem. Po premierze Monumentu latem na Festiwalu Szkół Teatralnych u części widowni dało się wyczuć rodzaj zawodu: Ale co to jest? Czy to dobry film dyplomowy? Dlaczego to nie Wieża. Jasny dzień 2? „A właściwie dlaczego miałby być” – myślałem.
Powiem wręcz, że Monumentem chciałam od razu stanąć w opozycji do Wieży i szybko być już reżyserką z drugim filmem w dorobku. Wszyscy naokoło są bardzo mili, ale mam poczucie, że zaczynają opisywać mnie jako określoną osobę, że znalazłam się w sytuacji, która nie daje mi możliwości zmiany tego opisu.
Bo masz zdolność – nie powiem wiedźmową, bo to byłoby granie w tę właśnie grę – wprowadzania do obiegu słów, które za Tobą wędrują. Takie wytrychy bywają potrzebne, ale też zgubne – otwieram recenzję i czytam: „Jagoda Szelc to czarownica”, „To wiedźma i nakręciła horror”. I ani autor, ani czytający nie muszą się wysilać. A przecież teraz poszłaś jeszcze bardziej pod prąd filmowi praktykowanemu u nas przede wszystkim jako pokazywane na ekranie perypetie ludzi jak my, w świecie 1:1…
Na razie cały czas słyszę tylko komplementy.
kadr z filmu „Monument”, dzięki uprzejmości Jagody Szelc
Zaraz się zamknę. Ale o ile w Wieży jeszcze trochę musiałaś mieć story, to status Monumentu uwolnił Cię – to czysty obraz, który sprowadzony do fabułki byłby zbiorem freudowsko-jungowskich motywów. To więc Wieża, tylko bardziej.
Zapoznałam się ostatnio z&nbs