Jak Święta to Święta Jak Święta to Święta
i
zdjęcie z archiwum, nr 887–89/1962 r.
Doznania

Jak Święta to Święta

Mira Michałowska
Czyta się 4 minuty

Odcinek o Świętach wielkanocnych z serii „Wojna domowa”.

Matka Pawła siedziała na balkonie i próbowała się opalać przy wiosennym słońcu. Zobaczyła mnie, gdy wracałam ze spaceru w Alejach, gdzie wszyscy warszawiacy wietrzyli wyjętą z moli garderobę. Była niedziela wielkanocna.

— Jestem sama — zawołała — nie przyszłaby pani?

Poszłam.

Posiedziałyśmy sobie, zakasawszy rękawy od bluzek. Było zupełnie ciepło.

— Gdzie Anula? — spytała matka Pawła.

— W zoo ze swoim ojcem i z moim mężem.

— No tak — westchnęła matka Pawła.

— A Paweł? — spytałam.

— Ze swoim ojcem na wystawie elektryfikacji.

— Co się stało? — zaniepokoiłam się.

— Nic. Zaprzyjaźnili się ostatnio.

— To znakomicie.

— Bo ja wiem. Ciągle idą gdzieś we dwójkę.

— To świetnie, nie?

— Świetnie, świetnie — zgodziła się matka Pawła. — Trzeba było mieć córkę.

— Ojcowie też wolą córki — zamyśliłam się. — Nawet mi nie zaproponowali tego zoo.

— Mogłybyśmy się wybrać razem. Tam się urodziły małe niedźwiedzie.

— Bez dzieci do zoo? — oburzyła się matka Pawła. — Ludzie by się za nami oglądali.

— W ogóle będziemy niedługo zupełnie bezdzietni — powiedziałam. — Anula wraca do rodziców. Paweł właściwie już się nie liczy.

Matka Pawła tylko westchnęła.

— Trzeba się będzie jakoś przestawić — powiedziała. — Właśnie myślę o tym ostatnio. Mam nagle masę wolnego czasu.

Grzałyśmy się przez dłuższą chwilę.

— Może bym poszła na jakie kursy wieczorowe — odezwała się matka Pawła.

— Metodyści — zaproponowałam.

— Nie mam talentu do języków — stwierdziła.

— Uniwersytet dla rodziców?

— Za późno.

— Kursy kroju i szycia?

— Jak bym miała córkę, to by było dla kogo szyć. A tak?

— No tak, garnituru męskiego się nie uszyje.

— Nie uszyje się.

Matka Pawła podała mi tubkę z kremem. Wysmarowałyśmy sobie twarze i ręce.

— Pani nie wie o czym oni mogą rozmawiać na tych spacerach? — powiedziała nagle matka Pawła.

— Czy ja wiem. Może o kosmosie.

— Mój mąż się na tym nie zna.

— Ale Paweł bardzo się interesuje tymi sprawami.

— Naprawdę?

— Mówił, że sam poleciałby bez gadania na Księżyc.

— Dlaczego mi pani nic nie powiedziała? To szalenie niebezpieczne.

— Chwilowo nie ma o tym mowy.

— Nic nie wiadomo — westchnęła matka Pawła.— Oni nigdy nie mówią dokąd idą, a potem się okazuje, że byli w opałach.

Ptaszki ćwierkały na podwórku.

— A Anula? — zainteresowała się nagle matka Pawła. — Dlaczego ona ze starszymi panami lata po mieście, a na przykład z nami za boga by nie poszła, co?

— Z jakimi znowu starszymi panami. Mój mąż nie ma ani jednego siwego włosa — powiedziałam. — Trzeba go było widzieć, jak ładnie się ubrał na ten spacer. Buty wypucował. Rękawiczki pekary nałożył. I jasnoszary, zeszłoroczny kapelusz.

— Ja to bym poszła z nimi — stwierdziła matka Pawła sucho.

— Nie poszłaby pani.

— Anula już nie jest takim dzieckiem jak się pani zdaje — powiedziała matka Pawła groźnie.

Zamyśliłyśmy się.

— To ja już chyba pójdę — powiedziałam — i naszykuję stół. Zaraz przyjdzie kupa ludzi. A pani?

— Ja też. Dostała pani wszystko?

— Wszystko.

— Ja też. Nic w tym roku nie można było dostać.

— Nic. Masło pani ma?

— Mam. A pani?

— Ja też. Szynkę pani dostała?

— Dostałam. A pani?

— Też. Za dużą.

— Cytryny?

— Mam.

— My też.

— Mazurki?

— Cztery.

— Ja pięć.

— Ale się człowiek wystał w kolejkach!

— Jeszcze jak. Przeczytałam całą Trylogię.

— Na Placu Zbawiciela był ogon aż na ulicę. Postałam trochę, ale okazało się, że to do Grobów.

— No, ale teraz trzy dni spokoju.

— To ja już pójdę. Do widzenia, smacznego.

— Do widzenia. Nawzajem.

— Może byście przyszli coś zjeść wieczorem przy telewizji?

— Dziękuję, jeszcze zadzwonimy.

Poszłam do siebie, nakryłam do stołu, otworzyłam okno i wychyliłam się, żeby zaczerpnąć powietrza.

Ulicą przewalały się tłumy ojców z dziećmi.

Ojcowie wlekli się zmęczonym krokiem, a dzieci były przegrzane i dreptały gęsto i niechętnie Niektóre miały baloniki.

Nagle zobaczyłam mojego męża, i ojca Anuli w towarzystwie czterech młodych dziewcząt. Rozmawiali na cały głos i co chwila wybuchali śmiechem. Przed bramą naszego domu całe towarzystwo zatrzymało się i rozpoczęły się długie pożegnania. Panowie i Anula zostali, a trzy panienki ruszyły dalej.

— Hop, hop! — zawołałam.

Spojrzeli w górę. Mąż szybko nałożył kapelusz i zaczął wkładać rękawiczki.

Weszli do bramy.

Pobiegłam do łazienki, starłam krem z twarzy, upudrowałam się, jeszcze piorunem włożyłam pantofelki na wysokich obcasach.

— Trzeba było zaprosić koleżanki — powitałam ich z uśmiechem.

— One musiały iść do domu — powiedziała Anula. — Ale mogę to zrobić jutro.

— Jutro pójdziemy wszyscy razem do Łazienek karmić wiewiórki — powiedziałam stanowczym tonem. — Jak Święta to Święta.


Tekst pochodzi z numeru 942/1963 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

Więcej rodzinnych peryperii znajdziecie Państwo w naszej rubryce „Wojna domowa”. Zapraszamy do czytania!

 

zdjęcie z archiwum, nr 887–89/1962 r.
zdjęcie z archiwum, nr 887–89/1962 r.

 

Czytaj również:

Bohater numeru – Radość Bohater numeru – Radość
i
ilustracja: Daniel de Latour
Rozmaitości

Bohater numeru – Radość

Wszystko Będzie Dobrze

Nieoczekiwane radości

Aresztowanie

Wszyscy żyjemy szczelnie zamknięci w swoich bańkach społecznych. Nieoczekiwane aresztowanie może być świetną okazją, aby poznać ludzi spoza naszej bańki!

Choroba

Każdego dnia zamartwiamy się tyloma sprawami. Choroba przynosi nam upragnioną ulgę – od chwili diagnozy martwimy się już tylko jedną rzeczą!

Czytaj dalej