Dziś niemożliwe jest opowiedzenie historii Manon tak, jak została ona napisana. Opery to nie są instruktaże do tego, jak uprawiać patriarchat. To opowieści o tym, co się dzieje, kiedy ten patriarchat się ślepo uprawia. O swojej realizacji „Manon Lescaut”, osadzeniu akcji w latach 60., a tytułowej postaci we wzorcu silnej kobiecości doby rewolucji obyczajowej opowiada Karolina Sofulak. Z reżyserką rozmawia Agnieszka Drotkiewicz.
Agnieszka Drotkiewicz: W zeszłym roku, w Zurychu zdobyłaś pierwszą nagrodę Europejskiego Konkursu Reżyserii Operowej. Koncepcję inscenizacyjną Manon Lescaut Giacoma Pucciniego, którą przygotowałaś na ten konkurs, zrealizowałaś w Opera Holland Park w Londynie. Premiera odbyła się niedawno, 4 czerwca, spektakle można oglądać do końca miesiąca. Kim jest Twoja Manon?
Karolina Sofulak: Przenosimy akcję z końca XVIII wieku, jak to było u Pucciniego, w lata 60. ubiegłego wieku, epokę pod wieloma względami pokrewną tej z pierwowzoru. Nasza Manon to taka „it girl”, wschodząca gwiazda. Bywa dziewczyną ważnych mężczyzn i w ten sposób buduje swoją karierę. Pod tym względem jest dzieckiem lat 60. – jej seksualność, moc, władza nad mężczyznami są dostępnymi dla niej narzędziami buntu, jej kluczem do sukcesu. Swoim podejściem – eksploatowaniem tego, który ją eksploatuje – antycypuje drugą falę feminizmu. Akceptuje swoją rolę, oddziela od siebie miłość i seks – te dwie rzeczy mogą się łączyć, ale nie muszą. Stara się postępować w sposób absolutnie wolny. Gdyby mężczyzna tak postępował, nie byłby oceniany, tymczasem ją społeczeństwo chce wcisnąć w ramy, z których ona desperacko próbuje się wyrwać.
Jednym z Twoich zamierzeń było empowerment Manon, pokazanie, że