Sugerowana piosenka w tle: Elton John – Sad Songs*
Opublikowane w ubiegłym roku badania naukowców z University of California w San Francisco dają nadzieję masochistom, którzy w gorszych chwilach lubią się dobić składanką smutnych piosenek. Tym razem badacze prześwietlili (dosłownie) grupę muzyków jazzowych. Najpierw artystom pokazano wizerunki uśmiechniętej i smutnej kobiety, a później poproszono, aby odzwierciedlili uczucia bohaterek przez muzykę. Nad wszystkim czuwał rezonans magnetyczny i oczywiście amerykańscy naukowcy. Zaobserwowali, że wariacja muzyczna na temat strapionej damy wywołuje inną aktywność mózgu wykonawców niż odgrywanie nastroju szczęśliwej kobiety. W obu przypadkach improwizacja wyłączała grzbietowo-boczną część kory przedczołowej, która na co dzień kontroluje abstrakcyjne myślenie i wykonawstwo muzyki, tzn. wie, gdzie należy się zatrzymać, gdzie zawiesić frazę i odejść od pianina. Muzycy bez partytury mogą więc zanurzyć się głębiej w świat dźwięków. Co ciekawe, większą swobodę i „strefę komfortu” czuli podczas grania durowych (wesołych) melodii. Za to granie na molowo (smutno) bardziej zadziałało na część zwaną istotą czarną śródmózgowia – największe źródło dopaminy, hormonu szczęścia. Czyli, paradoksalnie, wyrażanie smutku przez muzykę sprawiło, że muzycy czuli się lepiej.