Jak znienawidzić piosenkę? Jak znienawidzić piosenkę?
i
aboodi vesakaran / Unsplash
Doznania

Jak znienawidzić piosenkę?

Iza Smelczyńska
Czyta się 3 minuty

Lubimy piosenki, które kiedyś już słyszeliśmy. Ciało zalewają endorfiny, gdy z głośników dobiega utwór przywołujący miłe wspomnienia. Bo generalnie lubimy to, co znamy. Tak jesteśmy skonstruowani i tak działa nasz mózg. Ale każdy kij ma dwa końce.

Najpierw przesłuchujemy cały album, piosenka po piosence. Czasami zniecierpliwieni przełączamy kolejne utwory, niektóre pomijamy po pierwszych taktach, do innych wracamy. I wracamy, i wracamy… I tak niepostrzeżenie stajemy się niewolnikami jednej piosenki, którą katujemy (ku niezadowoleniu i protestom najbliższych) od rana do wieczora. Dlaczego uszom i mózgowi lubimy fundować istny „dzień świstaka”? A może jakaś siła wyższa każe wcisnąć przycisk ponownego odtwarzania?

Za każdym razem, gdy słuchamy muzyki, nasz mózg szaleje. Dźwięki pobudzają nie tylko partie tzw. kory słuchowej, lecz także części odpowiedzialne za ruch, planowanie, uwagę i pamięć. Oznacza to, że kiedy docierają do nas nowe melodie, mózg nie tylko je przetwarza, ale również wskakuje na wysoki poziom koncentracji, poznawania i… pożądania. Rzucamy mu wyzwanie, a on – głodny informacji – chce więcej, chce jeszcze, chce częściej. Słowem – wpadł, a raczej my wpadliśmy po uszy. Trochę tak jak wtedy, gdy dopada nas zakochanie. Potrafimy być razem (z piosenką) wszędzie: w domu, w samochodzie, pod prysznicem… Jednak nawet w najlepszych związkach w końcu pojawia się jakieś „ale”. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W pewnym momencie zaczynamy się nudzić. Mózg też, więc pragnie czegoś więcej, żąda treningu, tęskni za odkrywaniem. Co dzieje się w naszych głowach, że nagle ta ukochana (piosenka) traci w naszych uszach? Michael Bonshor, psycholog muzyki z University of Sheffield, uważa, że im częściej „wałkujemy” konkretny utwór, tym bardziej zniechęcamy do niego mózg, który zwyczajnie popada w irytację, bo nie stawiamy mu nowych wyzwań. Nie chce słuchać już tego samego. Co za dużo, to niezdrowo. „Istnieją dwa główne powody, dla których muzyka może stać się nudna. Pierwszym z nich jest nadmierna ekspozycja” – mówi Bonshor. Eksperymenty dowiodły, że poczucie doceniania obiektu westchnień zmniejsza się, gdy „nowe” przeobraża się w „stare”. Inny problem stanowi złożoność utworu – więc nie popadajmy w banały. Im więcej dzieje się w utworze (skomplikowana melodia, zróżnicowane rytmy, rozbudowana aranżacja, zmiany tempa etc.), tym więcej ekscytacji odczuje mózg.

Anglik powołuje się także na popularną koncepcję psychologiczną, tzw. teorię przepływu (flow), autorstwa węgierskiego psychologa Mihálya Csíkszentmihályiego, która określa stan między satysfakcją a euforią wywołany całkowitym oddaniem się jakiejś czynności. Poczucie „uskrzydlenia” charakteryzuje się brakiem samoświadomości, utratą poczucia czasu, wolnością od strachu i lęku. To właśnie daje nam muzyka. Aby jednak utrzymać stan błogości, powinniśmy uwzględnić potrzeby głowy i dawkować sobie stan lekkiego podniecenia przez wyselekcjonowaną playlistę – zróżnicowaną. I nie zrażajmy się, gdy jakaś piosenka nie od razu wpadnie nam w ucho. Dajmy jej szansę. Być może miłość nadejdzie z czasem. Bardziej złożona muzyka dłużej podtrzyma nasze zainteresowanie, natomiast proste melodie powtarzane w kółko mogą się w końcu stać nie do zniesienia. Od miłości do nienawiści dzieli nas jeden krok albo raczej wciśnięcie w odtwarzaczu funkcji „replay”.

Argumenty Bonshora wyjaśniałyby, dlaczego tak szybko nudzą nam się wakacyjne hity, które – powiedzmy to głośno – do skomplikowanych nie należą. Najpierw od czerwca do sierpnia nie schodzą z list przebojów, zyskując miano „gorących hitów”, a jesienią wystygłe (żeby nie powiedzieć: letnie) powodują nerwowe przełączanie stacji radiowej. 

***

Sugerowana muzyka w tle:  Luis Fonsi – Despacito ft. Daddy Yankee. Piosenka ta jest najchętniej wyświetlanym na YouTubie klipem i od kilku miesięcy nie daje nam żyć. Utwór Luisa Fonsiego i Daddy’ego Yankeego wyświetlono ponad 4 mld razy. Nie zliczono, ile razy grano ją w stacjach radiowych. Wiadomo tylko, że za dużo.

Czytaj również:

Zagraj to jeszcze raz, smutno Zagraj to jeszcze raz, smutno
i
Avi Naim / Unsplash
Opowieści

Zagraj to jeszcze raz, smutno

Iza Smelczyńska

Sugerowana piosenka w tle: Elton John – Sad Songs*

Opublikowane w ubiegłym roku badania naukowców z University of California w San Francisco dają nadzieję masochistom, którzy w gorszych chwilach lubią się dobić składanką smutnych piosenek. Tym razem badacze prześwietlili (dosłownie) grupę muzyków jazzowych. Najpierw artystom pokazano wizerunki uśmiechniętej i smutnej kobiety, a później poproszono, aby odzwierciedlili uczucia bohaterek przez muzykę. Nad wszystkim czuwał rezonans magnetyczny i oczywiście amerykańscy naukowcy. Zaobserwowali, że wariacja muzyczna na temat strapionej damy wywołuje inną aktywność mózgu wykonawców niż odgrywanie nastroju szczęśliwej kobiety. W obu przypadkach improwizacja wyłączała grzbietowo-boczną część kory przedczołowej, która na co dzień kontroluje abstrakcyjne myślenie i wykonawstwo muzyki, tzn. wie, gdzie należy się zatrzymać, gdzie zawiesić frazę i odejść od pianina. Muzycy bez partytury mogą więc zanurzyć się głębiej w świat dźwięków. Co ciekawe, większą swobodę i „strefę komfortu” czuli podczas grania durowych (wesołych) melodii. Za to granie na molowo (smutno) bardziej zadziałało na część zwaną istotą czarną śródmózgowia – największe źródło dopaminy, hormonu szczęścia. Czyli, paradoksalnie, wyrażanie smutku przez muzykę sprawiło, że muzycy czuli się lepiej.

Czytaj dalej