Jaka piękna wojna?! Jaka piękna wojna?!
Przemyślenia

Jaka piękna wojna?!

Joanna Kinowska
Czyta się 5 minut

Stulecie wybuchu wojny 1920 r. zaowocowało sporą liczbą uroczystości, upamiętnień, programów, wydań specjalnych, tablic, zmian nazw. Żebyśmy wiedzieli, pamiętali, oddali cześć. Zanim ruszyły oficjalne obchody, zastanawiałam się, dlaczego nigdy na ten temat nie zorganizowano żadnej wystawy fotograficznej. A potem, niestety nieskutecznie, próbowałam znaleźć w pamięci obraz tej wojny. Jakieś znane zdjęcie, jakąś ewentualną ikonę. I nic. Oczywiście wytłumaczyłam sobie tę lukę. O „cudzie nad Wisłą” przez cały PRL się nie mówiło, a po ’89 r. Katyń i zbrodnie stalinizmu oraz stan wojenny wyprzedziły go w przypominaniu się pamięci zbiorowej. Chociaż można było już teraz mówić i pisać o tym szerzej, otwarcie, można było wpisać w podręcznik, może nadać nazwę jakiejś ulicy. Ale pod względem wizualnym nie przypomniano niczego, co zapadłoby w pamięć. Wojna 1920 nie ma identyfikacji wizualnej, tej automatycznej, nie do pomylenia. A przecież są zdjęcia, setki wspaniałych fotografii – od oficjalnych po prywatne. Dzięki nim można byłoby zobaczyć tę wojnę na nowo: poznać ją, spojrzeć z perspektywy nie tylko historycznej, państwowej, ale też poczuć się niemal jak członek rodziny walczących żołnierzy.

Fotorelacje. Wojna 1920 to przygotowana w ekspresowym tempie wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie. Jej kuratorka Karolina Puchała-Rojek pokazuje nam zapomnianą wizualnie wojnę w sposób niezwykły. Wystawę podzielono inaczej, niż zwykle dzieli się archiwa. Nieważne są daty, miejsca bitew, nazwiska, tematy. Istotne jest, kto patrzy. Zaczynamy od relacji oficjalnych, tu nawet mniej ważne, kto wykonał fotografie, ale to, na czyje zamówienie powstały. Wręcz nieprawdopodobnym wydaje się nam dziś zakup od Warszawskiej Agencji Fotograficznej przez Muzeum Narodowe 77 zdjęć już w 1921 r. Ledwo skończyła się pierwsza wojna, potem bolszewicka, kraj podnosił się z gruzów po 123 latach niebytu, a tu nagle podjętą decyzję, by najnowsze losy pokazać w muzeum.

W zestawie oficjalnym wyeksponowano zdjęcia agencyjne. Ochotnicy i wymarsze, uchodźcy, front i naczelnik. Z tego zbioru na plan pierwszy wybija się z pewnością zdjęcie Ochotnicy w drodze na kolej, wykorzystane zresztą na okładce katalogu wystawy. Widzimy tu setki ludzi, w tym grupę żołnierzy zmierzających na Dworzec Wileński w Warszawie. Są także odprowadzający cywile. Kilka kapeluszy, eleganckie stroje kobiet. I te twarze! Młodzi ludzie, uśmiechnięci, zdeterminowani, pewni siebie. W kurzu i w ruchu. Jest coś podniosłego w tej chwili zamętu. Zapadającego w pamięć.

Sanitariuszki PTCK przy łóżku żołnierza (fotograf nieznany), kwiecień-maj 1920
Sanitariuszki PTCK przy łóżku żołnierza (fotograf nieznany), kwiecień-maj 1920
Przygotowanie posiłku w jednej z kolumn taborowych 1. Dywizji Piechoty Legionów [?] (fotograf nieznany), wiosna-lato 1920
Przygotowanie posiłku w jednej z kolumn taborowych 1. Dywizji Piechoty Legionów [?] (fotograf nieznany), wiosna-lato 1920
Warszawa w sierpniu 1920 r. [Nowy Świat] (Warszawska Agencja Fotograficzna)
Warszawa w sierpniu 1920 r. [Nowy Świat] (Warszawska Agencja Fotograficzna)

Drugą część ekspozycji stanowią zdjęcia wykonane przez profesjonalistów. „Ich fotografie charakteryzują się stranną, przemyślaną kompozycją i niejednokrotnie doskonałą techniką” – czytamy w katalogu. Zresztą to natychmiast rzuca się w oczy. Dobre zdjęcia. Wśród autorów: Jan Bułhak, Adam Wisłocki, Marian Fuks. Uderzają szerokie plany, u Bułhaka widzimy dziedziniec przed katedrą w Wilnie, kondukt pogrzebowy z panoramą w tle, a u Wisłockiego zjawiskowe chmury nad przemyskim lotniskiem.

Trzecia część to zdjęcia amatorów i tych mamy na wystawie najwięcej. To głównie anonimowi autorzy – żołnierze i żołnierki – fotografujący dla siebie i dla rodzinny, dla swojej kompanii i na pamiątkę. Bo przecież już było można. „Gdy w 1917 r. Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny, Kodak zachwalał swoje produkty jako narzędzie, które umożliwia tworzenie autentycznej i osobistej narracji” – pisze w katalogu Makeda Djata Best. Przywołuje także tekst reklamowy: „A kiedy wreszcie zapanuje pokój, wojenna opowieść, którą opowiedzą matkom, żonom, siostrom i dzieciom, dzięki fotografiom stanie się bardziej wyrazista i bardziej realna”.

Tak się też ogląda tę część wystawy. Uporządkowano ją w mikrohistorie, dodano tematy i podgrupy, żeby się nie zgubić w ogromie prywatnych opowieści. Małe odbitki, oryginalne. Często po prostu stykówki. Przy ich oglądaniu trzeba się namęczyć, nawtykać nos w szybę. Może to przez moment frustrować. To, że patrzymy na nieostre, poruszone, słabe zdjęcia. Nie wiemy czasem, kto, co, gdzie. I jeszcze ten rozmiar. A jednak nie wyobrażam sobie, żeby pokazywać je inaczej. W końcu obcujemy z czymś intymnym, czymś porywającym i emocjonalnym. Może właśnie dlatego, że podpis dostarcza tak niewielu informacji, że zostaje tylko odczuwanie treści. Jakby ktoś snuł opowieść, gdzie data dzienna nie ma żadnego znaczenia. Na przykład portret podporucznika Stanisława Antoniego Królickiego z kozami. Odpoczywający żołnierz, pełen delikatności, w pięknym półcieniu.

Zjawiskowe są zdjęcia przypisane autorowi znanemu jako „Amator 6×6”. Wykonała je całą pewnością jedna osoba używająca średnioformatowego aparatu, to samo spojrzenie, plany, kompozycja. Zbiór tych zdjęć był rozrzucony po archiwum Wojskowego Biura Historycznego (w układzie tematycznym zanikła jego spójność). Po scaleniu przez Karolinę Puchałę-Rojek ukazała się nam historia: co prawda wojenna, ale w niezwykle codziennym ujęciu. Lepienie bałwana i kąpiel w rzece, rodzaje broni, pociąg pancerny i strącony samolot. Dwa zdjęcia wykonane z punktu obserwacyjnego zostają w pamięci na dłużej. To jest wręcz zabawne. Punkt jest na drzewie, wysoko w koronie, jest w tych ujęciach coś z chłopięcej zabawy.

Na koniec części amatorskiej wyodrębniono mikrohistorie – zdjęcia konkretnych osób, ich środowisk, zbiory dobrze już opisanych fotografii. Różne światy, powracający bohaterowie. Teraz jesteśmy w czyimś domu i słuchamy bardzo drobiazgowej opowieści. Śledzimy losy konkretnych osób. Szczególnie piękną pamiątką jest album Heleny Miller, sanitariuszki Polskiego Towarzystwa Czerwonego Krzyża. Pokazane są w nim bliskie relacje między ludźmi z zespołu PTCK, spojrzenia pełne czułości. Świętowanie Bożego Narodzenia, wspólne zwiedzanie ruin Zbaraża. Sceny rodzajowe, z niesamowitym pejzażem. Wojny tu nie ma. Nie ma jej dosłownie. Jest za to jakaś wyjątkowa wrażliwość, opowieść o otoczeniu i relacjach.

Wystawa Fotorelacje. Wojna 1920, przygotowana z okazji 100-lecia Bitwy Warszawskiej, jest próbą przywrócenia zbiorowej pamięci obrazu tego dramatycznego okresu” – czytamy w informacji prasowej. Wojna do zapamiętania. Rocznica wybrzmiała. Ulice, nazwy pozostaną. A obraz? Czy z mnóstwa obrazów niedużych, prywatnych codziennych wyłoni się ten jeden, który zostanie jako ikona tego okresu w naszej pamięci? Czy będzie to ten, który wybrali jako symbol wystawy jej twórcy? Bitwa Warszawska i wojna bolszewicka to ciągle jeszcze tematy obecne głównie w figuratywnym malarstwie. Wycięto je ze zbiorowej pamięci niemal na pół wieku. Jak to odrobić? Na pewno nie na siłę. Ochotnicy w drodze na kolej to mocne zdjęcie. Ale czy nie za późno na ikonę? Na więź emocjonalną z obrazem? Zobaczymy za kilka dekad.


Wystawa „Fotorelacje. Wojna 1920”
Muzeum Narodowe w Warszawie
14 sierpnia – 15 listopada 2020 r.

 

Czytaj również:

Potrzeba samookreślenia? Potrzeba samookreślenia?
Przemyślenia

Potrzeba samookreślenia?

Joanna Kinowska

Cała Polska się spotkała, chcąc nie chcąc. Hurghada i inne – zamknięte. Bojaźń przed powrotną kwarantanną sprawiła, że na plaże europejskie trafili nieliczni. Pozasystemowych, co się zaszyli w głuszy, nie wliczam. Spotykaliśmy się w kraju. Jak nie na plaży we Władysławowie, to w kolejce na Śnieżkę albo raczej na deptakach typu Monciak czy Krupówki, a jeszcze pewniej w jakimś sklepie czy na parkingu. Niektórym – być może – to spotkanie, zderzenie nakazało się zastanowić nad, ekhm, kulturą narodową, symbolami czy polskością. Jeszcze nie przebrzmiały wielkie rocznice niepodległości, a tu zaraz po wyborach prezydenckich, po manifestacjach LGBT i „pamiętaniu” Powstania, tym trudniej przychodzą te refleksje. Tymczasem otwieram książkę o nas wszystkich. O tej ziemi. Rewizje Dyba & Lach, duetu: dziennikarka pisząca i słuchająca – Dyba, fotografujący – Adam, państwo Lach. Idealne nazwisko, żeby o Polakach opowiadać.

Adam Lach jest reporterem ze stażem i nagrodami, publikacjami światowymi. Współzakładał jedną z ciekawszych grup w polskim środowisku Agencję Napo Images. Rewizje to trzecia jego książka. Wcześniej, w Stygmie fotografował Romów w niezwykle barwny, codzienny i werystyczny sposób. Potem w Nibylandzie dla Kolekcji Wrzesińskiej opowiedział o niedużym polskim miasteczku, już w czarnobieli, sugestywnie i subiektywnie. W 2018 roku Lach wygrał Grand Press Photo, to zdjęcie wciąż mnie uderza.

Czytaj dalej