Dziś będzie o miłości. O miłości wielojęzycznie, bo warto umieć wyznać miłość w wielu językach. Wtedy i za granicą człowiek czuje się pewniej, i w kraju może zaimponować, udając przybysza z innego świata.
W miłości pierwszeństwo należy się Francuzom, więc naukę zacznijmy od francuskiego „Je t’aime”. Wymawia się to mniej więcej jak skrót ŻM czytany litera po literze. A jest taki skrót? Jasne, że jest! Znaczy Żegluga Morska lub Żegluga Mazurska. Proszę poćwiczyć: „żet-em, żet-em”… Najlepiej pełnym oddania szeptem, jak Jane Birkin w piosence śpiewanej z Serge’em Gainsbourgiem.
Zaraz po francuskim idzie śpiewne włoskie „Ti amo”, pilnym uczniom przywodzące na myśl łacińską koniugację: amo, amare. „Ti amo – to znaczy »kocham«” – śpiewał Marino Marini (Nie płacz, kiedy odjadę), a że śpiewał po polsku z włoskim akcentem, to się publiczność wzruszała, zwłaszcza jej żeńska część.
W porównaniu z Włochami Niemcy wydają się narodem cierpkim i prozaicznym, niesłusznie jednak, bo przecież niemieckie „Ich liebe dich” wyraża miłość za pomocą głoski „l”, która kojarzy się ze słodyczą, por. landrynki, lizaki, lody, lukier, Milka… Nie bez powodu się tak kojarzy, bo gdy mówimy „l”, język wykonuje ruch podobny jak przy ssaniu, a słodki smak ludzki osesek poznaje wcześnie, ssąc mleko matki. Głoska „l” – tak jak „m” – jest wprost stworzona do miłości (prawda, moja luba?).
Angielskie „I love you” potwierdza tę obserwację, ale poza tym brzmi raczej banalnie, zwłaszcza gdy zamiast love ktoś wybiera (wyklikuje) serce z podręcznego zestawu emotikonów. Czasem zresztą samo serce wystarczy.
Na tym tle nasz język wypada raczej słabo: „Kocham cię” – mówimy, a słychać w tym i ko, jakby kura gdakała, i cham, jakby pies szczekał. W dodatku słownik etymologiczny wyjaśnia, że źródłem było dawne kosati o znaczeniu takim jak dotykać lub poruszać, czyli – zaskakująco – takim, jakie ma dzisiaj kochać się. „Kochali się całą noc”, czyli co? No nic, dotykali się tylko.
Z miłością związane są rozterki serca i niektóre języki sprzyjają rozterkom. Rosyjskie „Ja lublu tiebia” (w transkrypcji) może znaczyć „Kocham cię”, ale może też znaczyć „Lubię cię”. Ta sama niepewność dotyczy niemieckiego (por. wyżej), czeskiego („Mám tě rád”, „Mám tě ráda”) i wielu innych. „Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?” – zastanawiało wieszcza. I zapadło nam w pamięć dzięki Markowi Grechucie.
Jeśli już opanowaliśmy wyznanie miłości, to trzeba się przygotować na rozstanie. Jak wiadomo, serce nie sługa i czasem trzeba zerwać z partnerem lub partnerką. Po polsku to łatwe: „Nie kocham cię” – i już. Po niemiecku też łatwe, tylko że partykułę negacji (odpowiednik polskiego nie) stawia się na końcu. Proszę popatrzeć, jak długo ta niemiecka dziewczyna trzyma w niepewności swojego chłopaka (albo chłopak dziewczynę): „Ich liebe dich… nicht!”. Doprawdy, litości dla siebie nie mają.
Angielskie „I don’t love you” jest dość wyrafinowane, bo oprócz partykuły negacji wymaga pustego semantycznie do, ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, co robią Francuzi, gdy coś im w miłości nie wyjdzie: „Je ne t’aime pas” – mówią z naciskiem i to końcowe pas odbiera wszelką nadzieję, tak jakby samo ne nie było wystarczająco okrutne. Jak na ironię pas mówi się „pa”, co w polskim uchu brzmi tak, jakby ktoś żegnał się czule, a nie odchodził na zawsze. Może zatem wróci?
„Będę cię kochać aż po grób” – zapewniają się kochankowie, a przed ołtarzem przysięgają nie opuścić się „aż do śmierci”. Ale miłość się zmienia i zmieniają się słowa o miłości. Dzisiejszy miłośnik (np. przyrody) oznaczał kiedyś kochanka, a kochanek miłośnika („Greckiego piękna kochanek…” – fragment wiersza Asnyka, cytowany w słowniku). Gdy Mickiewicz, opisując scenę „przy świetle księżyca”, pisał: „Pewnie to jego kochanka”, nie miał wcale na myśli kobiety rozbijającej cudze małżeństwo. Łaciński amator (od amo – kocham) stał się w polszczyźnie najpierw synonimem wielbiciela, miłośnika (np. „amator polowania, muzyki” – przykłady Lindego), a potem dyletanta.
W zmianach znaczenia widać ruch w górę i w dół: amator uległ swoistej degradacji, ale kochać jest przykładem sublimacji wyrazu używanego w prasłowiańskim w sensie czysto fizycznym (por. wyżej). Uwielbiać dawniej było kojarzone tylko ze sferą sacrum, a dziś można równie dobrze uwielbiać np. ogórki. Adorować zachowało w polszczyźnie znaczenie religijne, znane łacinie, widoczne np. w adoracji krzyża, ale proces laicyzacji tego słowa postępuje, skoro można adorować kobietę. A francuskie adorer całkiem się zeświecczyło, jak pokazuje przykład z podręcznika: „Ah des cornichons, j’adore!” – „Ach, korniszony, uwielbiam!”.
Felieton powinien się kończyć puentą, ale gdy nie ma pomysłu na puentę, można w zakończeniu nawiązać do początku i stworzyć ramę. Dziś było o miłości, bo to temat w sam raz na zimę. Gdy na dworze mróz, dbajmy o miłość, która – jak wiadomo z piosenek i nie tylko – jest jak ogień. Do ogrzania mieszkań się przyda.