Joanna, the Champion Joanna, the Champion
i
fot. Jarek Wygoda
Opowieści

Joanna, the Champion

Wojtek Antonów
Czyta się 12 minut

Joanna Jędrzejczyk – 29-letnia Polka, niepokonana od 13 zawodowych pojedynków, posiadająca mistrzowski pas organizacji UFC w wadze słomkowej i niemożliwe do wymówienia przez Amerykanów nazwisko. Najbardziej znana jest właśnie za oceanem, gdzie na swoją popularność zapracowała, tocząc widowiskowe pojedynki z najlepszymi na świecie zawodniczkami mieszanych sztuk walki. Dziś bez wahania wymieniana jest jako najlepsza na świecie zawodniczka MMA, która z determinacji, pewności siebie i doskonałych umiejętności technicznych uczyniła swój znak firmowy w zdominowanym przez mężczyzn świecie sztuk walki.

Wojtek Antonów: Co to znaczy być najlepszą zawodniczką na świecie?

Joanna Jędrzejczyk: Dla mnie znaczy to dokładnie tyle, że chcieć to móc, a ciężka praca daje rezultaty. Udowodniłam, że nie ma znaczenia, skąd pochodzimy. Możesz być – tak jak ja – z niczym niewyróżniającej się miejscowości w Polsce, ale dzięki uporowi dojdziesz na sam szczyt. Każdy z nas ma swoje ambicje, dla jednych będzie to odpowiednia edukacja, dla innych sukces w biznesie. Ja od początku przygody ze sportami walki czułam, że właśnie w nich coś osiągnę.

Jaka jest pozycja kobiet w świecie sztuk walki? Czy musicie walczyć o równouprawnienie?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Takie dyscypliny jak boks czy muay thai trenują tysiące kobiet, więc już dawno powinniśmy zapomnieć o stereotypie, że jest to zajęcie tylko dla facetów. Zawsze znajdą się ludzie, którzy nie zaakceptują walczących kobiet, ale o tym, że zainteresowanie kobiecymi sztukami walki rośnie, może świadczyć choćby to, że największa światowa organizacja mieszanych sztuk walki UFC (Ultimate Fighting Championship) inwestuje poważne pieniądze w promocję i organizację naszych pojedynków.

Czy najlepsza to znaczy też najsilniejsza? Najszybsza?

Jestem silna i szybka. Specjaliści oceniają, że jestem też bardzo dobra technicznie, co przekłada się na sukcesy. Kiedy jednak patrzę na moją karierę, to widzę, że oprócz umiejętności ciężkiej pracy najważniejszą cechą, która pozwoliła mi dojść do mistrzowskiego tytułu, jest wiara. Wierzę, że jestem właściwą osobą na właściwym miejscu i że zasługuję na ten tytuł. Jestem z katolickiej rodziny, więc wierzę też, że Bóg chce, abyśmy nie ukrywali naszych talentów, tylko je szlifowali, rozwijali i pokazywali światu. Czuję, że idę właśnie tą drogą.

Wraz z sukcesami rośnie też Twoja popularność. Jak sobie z tym radzisz?

Kontakt z fanami to transakcja wiązana – oni mnie wspierają, przychodzą na moje walki, a ja muszę być jak najlepiej przygotowana, dać im jak najlepszy show. Bardzo szanuję taką współpracę i staram się być w stałym kontakcie z ludźmi, którzy mi kibicują, choćby przez media społecznościowe. Czytam komentarze i osobiście staram się odpisywać na przesyłane mi wiadomości, choć ostatnio dostaję ich tysiące i staje się to coraz trudniejsze. Dziękuję wszystkim, którzy mi kibicują i we mnie wierzą.

Czy spotykasz się z hejtem?

To całkiem normalne, że niektórym nie będą się podobać walczące ze sobą dziewczyny – powiedzą, że to nie jest kobiece… Ja się czuję stuprocentową kobietą, a sporty walki są moją pasją i sposobem na życie, więc nie będę się oglądać na negatywne komentarze. Gdybym się tym przejmowała, nie byłabym dziś tu, gdzie jestem. Taki jest sport – gdy wygrywasz, noszą cię na rękach, a gdy karta się odwróci, to przegranych nikt nie pociesza. Na szczęście mam wokół siebie ludzi, którzy są ze mną na dobre i złe. I nie zamierzam przegrywać.

Dlaczego walczysz w amerykańskiej UFC?

To najbardziej profesjonalna i najważniejsza organizacja zrzeszająca zawodników mieszanych sztuk walki MMA, czyli połączenia bardzo wielu technik: boksu, kick-boxingu, dżudo, dżiu-dżitsu, muay thai i innych. Posiadaczy tytułów UFC można spokojnie nazwać mistrzami świata, bo walczą tu tylko najlepsi ze wszystkich możliwych dyscyplin. Każdy, kto chce coś osiąg­nąć w świecie sportów walki, marzy o występach w UFC. Piękne jest też to, że każdy tam ma równe szanse i zaczyna z tego samego poziomu. Zawodnicy otrzymujący pierwszy kontrakt mają dokładnie taką samą stawkę, a na sukces finansowy każdy musi sobie zapracować. Dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet.

Gdy zaczynałaś swoją przygodę ze sportem, nie myślałaś o tym, że będziesz kiedyś na szczycie. Kim chciałaś zostać, będąc dzieckiem?

Jestem z pokolenia, które wychowało się na podwórku. Nie mieliśmy komórek i mediów społecznościowych, chcieliśmy spędzać jak najwięcej czasu na boisku, grając w piłkę czy koszykówkę. Jak każdy dzieciak miałam tysiąc pomysłów na godzinę. Chciałam na przykład zostać ratownikiem medycznym, marzyłam, żeby być lekarzem, ale potem sztuki walki skradły moje serce i reszta zeszła na dalszy plan. Był też moment, że na poważnie zainteresowałam się fotografią i jako nastolatka kupiłam sobie półprofesjonalny aparat, lustrzankę z obiektywami, i chciałam robić zdjęcia. Mam go zresztą do dzisiaj i mam nadzieję, że kiedyś wrócę do fotografowania.

Kiedy zauważyłaś, że masz szansę zaistnieć w sportach walki?

Zaczęłam trenować, żeby po prostu być w ruchu, może trochę zrzucić wagę i poczuć się lepiej. Szybko jednak stało się to moją największą pasją. Od zawsze byłam zarażona sportowym bakcylem i lubiłam rywalizację, więc z treningu na trening wkręcałam się coraz bardziej. Powtarzałam sobie: dziś zrobię wszystko lepiej, dokładniej. Muay thai, od którego zaczynałam, jest sportem bardzo technicznym, wymagającym różnorodnych ćwiczeń. Bardzo mi się to podobało, bo nie lubię monotonii. Nie mogłabym na przykład trenować biegania. W maju 2004, po zaledwie pół roku treningów, pojechałam na pierwsze zawody i gdy niespodziewanie stanęłam na podium mistrzostw Polski, poczułam w środku takie ciepło i spełnienie. Okazało się, że lubię dreszczyk emocji i adrenalinę towarzyszącą walkom. Wtedy zdecydowałam, że to jest to.

W muay thai zdobyłaś wszystko: pięciokrotnie wywalczyłaś mistrzostwo Polski, cztery razy mistrzostwo Europy, dwukrotnie zostałaś mistrzynią świata, ale… byłaś bliska rzucenia tego sportu. Dlaczego?

Pół roku przed podpisaniem kontraktu z UFC właściwie zdecydowałam się poddać. Pomimo „sukcesów” i bycia w reprezentacji Polski wciąż musiałam dokładać do uprawiania sportu. Poza tym czułam, że wiele osób tego po prostu nie docenia. Zaczynało mi brakować motywacji. W takich warunkach ciężko o perspektywy rozwoju. Sztuki walki są moją największą pasją, ale chciałam też normalnie żyć, kupić sobie dobre auto, podróżować, a nie martwić się, że muszę zarabiać pieniądze, żeby móc trenować. Zawsze jednak podkreślam, że „zarabianie” na walkach nie jest moim głównym celem. Bycie zawodniczką stało się jednak z czasem moją pracą, jestem najlepsza na świecie, dlaczego więc mam nie otrzymywać z tego tytułu odpowiedniego wynagrodzenia?

Jak mają się Twoje zarobki do gaż takich gwiazd MMA, jak Ronda Rousey czy Conor McGregor, którzy za walki dostają po 3 mln dolarów?

W UFC są najlepsze pieniądze, jednak to, ile dostajesz za walkę, zależy tylko od ciebie. Zawodnicy, których wspomniałeś, zarabiają dziesiątki milionów dolarów, jeśli doliczyć wpływy z transmisji telewizyjnych i inne kontrakty. Ja podstawy za walkę jeszcze tyle nie mam, ale jestem jednym z 20 zawodników – z 500 zrzeszonych w UFC – którzy mają zagwarantowane dodatkowe wpływy z pay-per-view. To wyraźne potwierdzenie mojej pozycji w świecie MMA. Zarabiam dobre pieniądze, jednak wszyscy, którzy chcą policzyć, ile mam na koncie, widzą tylko ostatni rok, kiedy zdobyłam tytuł. Zapominają o wcześniejszych dziesięciu ciężko przepracowanych latach, gdy dokładałam do tego, aby móc reprezentować swój kraj. Teraz w końcu mogę spokojnie zająć się przygotowaniami do kolejnych walk, nie martwiąc się o finanse.

Wspomniany Conor McGregor jest mistrzem tzw. trash talks – na konferencjach prasowych obraża i prowokuje swoich przeciwników, tworząc napięcie przed walką. Czy Ty też dajesz się wciągać w takie przedmeczowe rozgrywki?

Rzeczywiście często media zarzucają mi, że jestem ostra na ważeniach przed walką i piszą o mnie, że jestem butna i arogancka. Mylą to z pewnością siebie. Wiem, że włożyłam w przygotowania do walki ciężką pracę, jestem naładowana energią, gotowa do poświęcenia i zdeterminowana. Na mój sukces pracuje wielu ludzi: trenerzy, agenci, promotorzy. Jednak w tym decydującym momencie, gdy znajduję się w oktagonie naprzeciwko rywala, zostaję sama i muszę być przygotowana nie tylko fizycznie, ale też – a może przede wszystkim – psychicznie. To jest gra. Jeśli pokażę po sobie jakąkolwiek niepewność czy strach, to przeciwnik mnie zje. Nie mogę sobie na to pozwolić. Niektórzy tylko czekają na okazję, aby wytrącić cię z równowagi i sprowokować, co może przełożyć się na późniejsze błędy podczas walki.

W listopadzie 2016 r. po raz czwarty broniłaś tytułu mistrzyni UFC. Ile razy jeszcze?

Zdobyć tytuł jest bardzo ciężko, bronić go jest jednak jeszcze trudniejszym zadaniem. Na początku jest głód sukcesu, później do każdego kolejnego pojedynku dochodzi presja kibiców, mediów, własna – mózg zaczyna wariować. Mam ambitny plan, by w roku 2017 stoczyć trzy walki w obronie mistrzowskiego pasa. Słyszałam nieraz, że to szalony pomysł, ale uważam, że jestem na to gotowa. MMA jest bardzo wymagającym sportem, jednak ciężko pracuję i z walki na walkę jestem coraz lepiej i bardziej profesjonalnie przygotowana, więc wierzę, że dam radę i zakończę ten rok niepokonana.

Czy wchodząc do oktagonu, czegoś się boisz?

Przed walką jest taka adrenalina, że o strachu po prostu się nie myśli. Na pewno nie chcę przegrać. Lubię nowe doświadczenia, ale tego uczucia akurat nie chcę poznać. Przed wejściem do oktagonu zwykle odmawiam krótką modlitwę. Stając w świetle reflektorów, czuję spokój. Walka jest ukoronowaniem długich przygotowań, ciężkiej i solidnej pracy. Wiem, że zrobiłam wszystko jak należy, nie pozwalając sobie na żadne ulgi, więc jestem pewna, że choć może być ciężko, to wszystko pójdzie po mojej myśli.

Nie boisz się „kosmetycznych” kontuzji? Złamany nos, rozcięta brew?

Podczas ostatniej walki byłam prawie pewna, że po raz pierwszy w życiu mam złamany nos. Na szczęście okazało się, że jest cały, i po paru dniach wszystko było w porządku. W MMA ktoś musi przegrać, ktoś musi wygrać, a ciosy często lądują na twarzy, więc takie kontuzje są wpisane w nasz zawód. Jednak podczas 13 lat przygody ze sportami walki ani razu nie miałam rozciętej twarzy. Za to dwa razy po kontuzji kroili mi rękę i mam tam nawet wstawione metalowe płytki. Wiadomo, że po walce zawsze jest się trochę poobijanym, ale przecież nie jestem modelką, tylko ­fighterką i walczę o to, żeby pozostać niepokonaną na ringu, a nie o tytuł Miss Świata.

Rozumiem, że nie stajesz do walki w makijażu, ale słyszałem, że zawsze masz polakierowane paznokcie.

Make-up na ringu nie wchodzi w grę, to oczywiste, ale od paznokci jestem uzależniona i muszę mieć manikiur, najlepiej w jakimś żywym kolorze. Takie kobiece przywileje. Poza ringiem też od czasu do czasu lubię wskoczyć w ładną sukienkę, a do tego założyć szpilki od Louboutina z czerwoną podeszwą, choć na co dzień wolę sportową elegancję. Kocham też i kolekcjonuję sportowe buty.

Jaki jest sekret Twojej świetnej organizacji?

Na swojej drodze spotkałam wielu ludzi, którzy mieli podobne marzenia, niektórzy nawet całkiem spory talent, jednak nie sprostali wyrzeczeniom, które są konieczne, żeby dojść na szczyt. Wszyscy zaczynaliśmy­­ ­od zera i mieliśmy równe szanse.­ Mnie się udało, im nie. Dlaczego? Bo nie chcieli zmienić swojego życia. A prawda jest taka, że to my jesteśmy reżyserami własnego życia. Można wyjść z nałogów, można zająć się sobą, własnym rozwojem. Trzeba tylko bardzo chcieć. Nie można ograniczać się do planowania: od nowego roku zrzucę wagę, zacznę biegać, przestanę palić, skończę z alkoholem. Tylko po co czekać do 1 stycznia? Zrób to tu i teraz. Wszystko jest w naszych głowach i naszych sercach. Musimy być silni w wierze, że nam się uda.

Na mój sukces składa się to, że o odpowiedniej porze kładę się spać, mam właściwie zbilansowaną dietę i nie odpuszczam treningów z żadnego powodu. Dzięki temu jestem lepszą zawodniczką, czuję się lepszym człowiekiem, a w dniu walki jestem spokojna, że razem z moim zespołem najlepiej na świecie przygotowaliśmy się do tej roboty.

Co mogłabyś poradzić ludziom, którzy miewają problemy z motywacją?

Przede wszystkim trzeba sobie wyznaczyć cele: tygodniowe, miesięczne, roczne. Krok po kroku, małą łyżeczką. Wszyscy mamy swoje słabości, jesteśmy kruchymi istotami. Sama nieraz mam problem, żeby wstać rano na trening, bo jestem zmęczona fizycznie czy psychicznie, ale nie poddaje się, bo mam swój cel – jestem mistrzynią świata i chcę ten tytuł utrzymać. Każde odstępstwo od planu będzie mnie od tego oddalać. Trzeba też umieć marzyć i dążyć ku swym marzeniom ze wszystkich sił. Wiem, że jest to bardzo proste, ale też bardzo trudne. Trzymam mocno kciuki za tych, którzy mają siłę, aby zmienić swoje życie. Dacie radę!

Jak długo jeszcze zamierzasz walczyć? I jak długo zwyciężać?

Jeszcze do niedawna myślałam, żeby w 2017 r. zakończyć zawodową karierę, ale okazuje się, że mój apetyt rośnie w miarę jedzenia. Wciąż się rozwijam, chłonę wiedzę, jestem coraz bardziej profesjonalna i widzę dla siebie miejsce w świecie sportów walki na najbliższych kilka lat. Choć moim miejscem na ziemi jest Olsztyn i Warmia, gdzie się urodziłam to w zeszłym roku przeniosłam swoją bazę treningową do USA, zmieniłam klub, trenerów, menedżerów. Właśnie spełniam swoje marzenia i nie chcę tego przerwać. Chcę zostać zawodniczką, która najdłużej w historii będzie bronić tytułu mistrzyni świata, i zejść ze sceny niepokonana.

Czytaj również:

Sportowa terapia Sportowa terapia
Promienne zdrowie

Sportowa terapia

Wojtek Antonów

Pigułka jest dobra na wszystko? Niekoniecznie. Wiadomo, że sport to zdrowie, chociaż dla większości z nas jest to tylko teoria. Tymczasem aktywność fizyczna ma wpływ nie tylko na naszą kondycję i sylwetkę, lecz także zapobiega wielu chorobom. Uprawianie sportu pozwala na zachowanie siły mięśniowej stabilizującej stawy i kręgosłup, usprawnia układ krążenia, co zmniejsza ryzyko zawału. Dużo ru­chu sprawia także, że jesteś­my mniej podatni na stres. Aktywny styl życia przynosi ponadto znaczące oszczędności dla naszych portfeli. Osoba w dobrej formie dużo szybciej i łagodniej przechodzi choroby, a co za tym idzie – mniej kosztuje jej leczenie. W 2015 r. Polacy wydali na leki ponad 20 mld złotych. To i tak niewiele w porównaniu z tym, ile wydają Francuzi. Nad Sekwaną na medykamenty przeznacza się rocznie średnio 549 euro na głowę, co daje kosmiczny wynik ponad 1,5 biliona złotych. Francuzi mają przy tym jeden z największych wskaźników otyłości w Europie. Nie powinien więc dziwić rewolucyjny program zdrowotny, dzięki któremu francuscy lekarze będą mogli zamiast lekarstw przepisywać pacjentom… aktywność fizyczną. Projekt „Sport na receptę” wszedł we Francji w życie 1 marca 2017 r.

Wszystko zaczęło się  w położonym nad Atlantykiem francuskim kurorcie i stolicy europejskiego surfingu Biarritz. W 2015 r. wprowadzono tam pierwszy eksperymentalny program pozwalający lekarzom przepisywać pacjentom zajęcia sportowe zamiast lekarstw. Grupa 20 specjalistów biorących udział w akcji proponowała swoim pacjentom, notorycznie mającym problemy ze zdrowiem i zgłaszającym się po coraz to nowe recepty, udział w 12-tygodniowych kursach surfingu, nordic walkingu, zajęciach stand-up paddle czy treningach rowerowych. Aktywność fizyczna może być zalecana przy rozmaitych doleg­liwościach – od depresji aż po choroby serca. W niektórych przypadkach sugerowano całkowite odstawienie leków i przestawienie się na terapię ruchową, co przyniosło niewiarygodne rezultaty.

Czytaj dalej