W powojennej Polsce ilustrowane gazety, takie jak „Przekrój”, „Przyjaciółka”, „Kobieta i życie” oraz „Ty i ja” były właściwie jedynym źródłem porad i rozwiązań życiowych problemów. To one kształtowały przez niemal cały okres PRL-u styl życia Polaków. A przynajmniej ich wyobrażenie o tym, jak owo stylowe życie powinno wyglądać.
Żadne z tych pism nie było z definicji lifestyle’owe. A przynajmniej nie w takim sensie, w jakim dziś rozumiemy lifestyle. Jednak po II wojnie światowej, gdy kraj był mocno zrujnowany i właściwie budowano go na nowo, wszystko w pewnym sensie wiązało się z tą tematyką. Nawet ideologiczny zapał w budowaniu „demokracji ludowej” lub jakiekolwiek (na ile było to możliwe) kontestowanie komunistycznej rzeczywistości oznaczały wybór jakiegoś stylu życia.
Sytuacja była całkowicie nowa. Wojna zniszczyła nie tylko kraj, ale też cały porządek społeczny. Zniknęły elity, a kłopoty gospodarcze przyczyniły się do pójścia kobiet do pracy. Rozpoczęła się także wielka migracja ze wsi do miast. Odcięcie państw komunistycznych od Zachodu żelazną kurtyną i promowanie przez władze chłopsko-robotniczej skromności nie dały rady całkowicie stłumić konsumpcyjnego głodu ludzi pracujących. Dużą rolę w kształtowaniu tego trendu odegrała kolorowa prasa. W czasach stalinowskich obśmiewała „arystokratyczne i wielkopańskie” przeżytki, ale potem – zwłaszcza „Przekrój” oraz „Ty i ja” – coraz szerzej przemycała nowinki i trendy z Zachodu. Tak czy inaczej, miała wielki wpływ na to, w co Polacy się ubierali, jak urządzali mieszkania, a nawet – co jedli. Tłumaczyła, tak jak mogła, świat; kreowała mody, gusta i snobizmy; wyjaśniała społeczne przemiany, np. nowe podejście do relacji damsko-męskich.
Agata Szydłowska w swojej książce solidnie przeanalizowała przekaz, jaki płynął z czterech najbardziej popularnych w PRL-u kolorowych gazet. Dobrała je też według dobrze przemyślanego klucza – od skierowanej do prostych, często dopiero uczących się czytać kobiet „Przyjaciółki”, przez mocno poradnikową „Kobietę i życie”, po adresowany do dużo wyżej aspirującego czytelnika, nieistniejący już miesięcznik „Ty i ja”, który dużo pisał o sztuce współczesnej czy literaturze oraz przedrukowywał zdjęcia z rubryk modowych w zachodnich czasopismach.
„Przekrój” był swoistym mostem między różnymi grupami społecznymi. Z jednej strony oswajał wysoką kulturę oraz uczył savoir-vivre’u, z drugiej strony walczył o czytelnika. Zarówno miejskiego, jak i prowincjonalnego. Wyrabiał też u Polaków poczucie humoru. Często łączył to wszystko zgrabnie w jednym czy kilku zdaniach. „Żonie wypada uprasować spodnie męża, jeśli on nie ma czasu, bo obiera ziemniaki” – potrafiła radzić jako Jan Kamyczek nieoceniona w redakcji „Przekroju” Janina Ipohorska.
Ale Paryż domowym sposobem to nie tylko zebrany przez Szydłowską katalog ciekawostek o trendach i poradach serwowanych przez cztery redakcje. To głęboka, napisana z naukowym zacięciem, ale jednocześnie przystępna, wciągająca analiza pragnień oraz aspiracji Polaków w różnych momentach PRL-u. Autorce udaje się też zajrzeć do środka redakcji, które często musiały grać z cenzurą i poruszać się sprawnie w tamtej rzeczywistości. Na przykład na początku lat 50., w najtrudniejszym dla wolności artystycznej okresie w historii „Przekroju”, Marian Eile ratował się rysunkami Zbigniewa Lengrena i Daniela Mroza, co można za Andrzejem Klominkiem nazwać „inwazją surrealizmu na socrealizm”, w dodatku upowszechnianą w masowym nakładzie.
Redakcjom gra ta wychodziła oczywiście raz lepiej, a raz gorzej, dlatego ich przekaz był często wypośrodkowaniem tego, o czym marzyli dziennikarze i czytelnicy oraz tego, co komunistyczne władze próbowały społeczeństwu narzucić. Jednak aż do czasu upadku komunizmu i pełnego otwarcia się Polski na Zachód to właśnie kolorowe pisma były bramą do nowoczesności, mody, a także ówczesnego lifestyle’u, który można było sobie wtedy zrobić niemal jedynie „domowym sposobem”. Surrealistyczny charakter „Przekroju” przetrwał zaś o wiele dłużej niż socrealizm.