
Saksofonista Jakub Więcek oraz pianista Kamil Piotrowicz należą do najciekawszych twórców młodej generacji jazzu. W długiej rozmowie z „Przekrojem” opowiadają o: doświadczeniach ze skandynawską edukacją, swoim podejściu do nagród, niezależnych wytwórni i bycia sidemanem. Zastanawiają się również, czym kompozytorzy ery cyfrowej różnią się od tych z czasów analogu. Rozmawia Jan Błaszczak.
Jan Błaszczak: Obaj ukończyliście Rhythmic Music Conservatory w Kopenhadze – uczelnię, której absolwenci w ostatnich latach mocno kształtują polską scenę niezależną.
Kuba Więcek: Kiedy byłem na pierwszym roku, Polacy stanowili niemal dziesięć procent studentów.
Kamil Piotrowicz: Dzisiaj pianista Grzesiek Tarwid zdaje egzamin finałowy i z tej okazji przypomniał uwagę, którą ktoś zamieścił w jednej z sal: „Stop making computers Polish!”.
J.W.: Tak często korzystali z nich Polacy, że one automatycznie zmieniały język.
K.P.: Teraz polskich studentów jest mniej. Po tym, jak obronią się Grzesiek i Albert Karch, zostanie ich już chyba tylko dwóch.
Dlaczego zdecydowaliście się na studiowanie w Danii? Czy Kopenhaga miała coś szczególnego do zaoferowania, czy była to raczej ucieczka przed edukacją w Polsce?
J.W.: Prawdę mówiąc, nie wiedziałem dużo o polskim systemie kształcenia. Na jednych z pierwszych warsztatów jazzowych, na które się wybrałem, spotkałem Artura Tuźnika i Maćka Kądzielę, którzy zaczęli mnie przekonywać, żebym spróbował studiów w Danii. Muszę przyznać, że szybko im się to udało. Pierwszy rok studiów spędziłem jednak w Amsterdamie, ponieważ fascynował mnie wówczas pewien holenderski saksofonista, który kończył tamtejszą szkołę. Rok później zmieniłem jednak uczelnię na kopenhaską i była to bardzo dobra zmiana.

K.P.: U mnie to też nie była kwestia rozczarowania, bo byłem zadowolony ze swoich studiów w Gdańsku. Studiowałem kompozycję u świetnego profesora Leszka