Na ile się orientuję, literatura światowa milczy, jeśli chodzi o problem słomianego wdowca: nie znam tekstów psychologicznych ani nawet prozatorskich, które podjęłyby wyzwanie wnikliwego wniknięcia w głąb tej osobliwej postaci. Od razu podkreślam jednak, że moja chęć zmiany tego stanu rzeczy jest skromna, a ambicja ogranicza się do tego, aby ta krótka notatka, oparta na własnych doświadczeniach, stała się zarówno rodzajem propedeutyki, jak i punktem wyjścia dla innych zainteresowanych problemem, którym w przyszłości uda się zbudować bardziej zadowalające uogólnienia.
Otóż pierwszą rzeczą, jakiej doświadczyłem w okresie słomianego wdowieństwa, był rodzaj nieokreślonego niepokoju i lęku. Pamiętam, że po przebudzeniu rozglądałem się po pokoju z dość tępym wyrazem twarzy (informowało mnie o tym lustro).
Po jakichś dwóch godzinach, kiedy wydobyłem się z szoku i paraliżu woli, uległem złudzeniu wolności absolutnej, o której niespełna dwa stulecia temu pisał Max Stirner – czułem się anarchistycznym i wszechmogącym podmiotem wszelkiego działania, niekwestionowanym środkiem świata.
Złudzenie trwało kilka godzin, ale miało swoje liczne konsekwencje, nade wszystko dietetyczne. Gwoli przykładu, pamiętam, że natychmiast na stole pojawiło się białe pieczywo. Liczba warzyw gotowanych została zredukowana właściwie do minimum; podkreślam zdecydowaną dominację dań smażonych, niskowartościowych oraz tanich cukrów.
Ponadto równocześnie drastycznie spadło moje zainteresowanie jakością noszonej odzieży. Jest także pewne, że z biegiem czasu zwiększa się obojętność wobec kwestii estetycznych, a nawet higienicznych (oczywiście znajdą się czytelnicy, którzy stwierdzą, że to banalna uwaga, ale uczciwość nakazuje mi ją odnotować).
Wieczorem kończyło się owo złudzenie: wrażenie nieskończonej wolności znikało z mego horyzontu podobnie jak słoneczne światło.
Razem ze zmierzchem pojawiał się ów początkowy lęk, przy czym nie tylko nie skończył się z nocą, ale w ogóle nie miał końca.
Resztę dni spędziłem w szafie, skulony i drżący.
Szczęśliwie po niespełna tygodniu moja Joanna wreszcie wróciła i odnalazła mnie, prawie odwodnionego.
Ufam, że ta garść opisanych powyżej faktów i spostrzeżeń przyczyni się do lepszego poznania specyficznego stanu duszy, jaki charakteryzuje postać słomianego wdowca.