Wagabunda, prowokator, przeciwnik etatowej awangardy. Sztukę rozsyłał pocztą, w galerii wystawił smród. Według Przybosia – chory psychicznie. Według niektórych – wybitny artysta. Nazywał się Andrzej Partum.
„Król Krakowskiego Przedmieścia”, jak nazywany był w latach 70. wśród stołecznej bohemy, urodził się w 1938 r. w Warszawie. O jego ojcu historia milczy, o matce zaś, Marii z domu Mikiewicz, wiemy, że była artystką malarką. Zginęła na warszawskiej ulicy w sierpniu 1944 r. podczas jednego z bombardowań, podobno na oczach swoich dzieci – Kariny i Andrzeja właśnie. Brat Marii, poeta Konstanty Mikiewicz, jeszcze przed wojną, w 1935 r., powołany do służby wojskowej popełnił samobójstwo w Wyższej Szkole Podchorążych w Zambrowie. Nieco starsza od Andrzeja Karina zmarła tuż po wojnie, w roku 1946. Wychowaniem małego Partuma zajęła się zatem siostra matki – Krystyna Artyniewicz, autorka scenariuszy do przedstawień teatralnych dla dzieci. Niestety, także ona ostatecznie osierociła chłopca w wyniku śmiertelnego zatrucia grzybami w lipcu 1953 r.
Młody Andrzej tułał się więc po domach dziecka, często też nocował po klatkach schodowych Warszawy. Przytoczę tu anegdotę, którą opowiadał o swoim ówczesnym życiu. Pewnego razu znalazł świetną kryjówkę ulokowaną w suficie na półpiętrze klatki schodowej jednej z kamienic. Dość trudno było się do niej wspiąć, więc jak już Andrzej tam