Jedyny kontynuator Xawerego Dunikowskiego i jego ulubiony uczeń. Wielki, zapomniany talent lat 30. XX wieku – Henryk Wiciński. Mógł zmienić oblicze polskiej sztuki po drugiej wojnie światowej – gdyby pożył dłużej.
Henryk Wiciński urodził się w Łodzi 18 kwietnia 1908 r., a był to pierwszy spokojny rok po powstaniu robotniczym sprzed trzech lat, zwanym powstaniem czerwcowym lub rewolucją 1905 roku, w którym aktywny udział brali także jego rodzice. Po ich rozstaniu Henryka i jego starszą siostrę Janinę wychowywała matka. Jej barwne opowieści o rewolucji październikowej w Rosji, o walkach klasy robotniczej i o jej przywódcach ukształtowały późniejsze poglądy polityczne rodzeństwa. Według siostry Wicińskiego matka, choć całkowicie oddała się wychowywaniu dzieci, więcej uwagi poświęcała Henrykowi. Podobno tłumaczyła to tym, że ma wrażenie, jakby syn „był mgłą, która się wkrótce rozwieje”.
Cudowne dziecko
Tymczasem Henryk od samego początku wykazywał nieprzeciętne talenty. W wieku sześciu lat nauczył się czytać i pisać, przyglądając się, jak siostra odrabia lekcje. W ciągu roku przerobił w domu materiał z trzech lat nauki i mając dziewięć lat zdał do pierwszej klasy gimnazjum. Był wysportowany. Grał w piłkę, uprawiał szermierkę, tenis stołowy i kolarstwo. Od dziecka także rysował. W wieku 15 lat zaczął lepić z plasteliny pierwsze rzeźby. Matka załatwiła mu naukę u Mieczysława Lubelskiego, który właśnie wtedy wykonywał pomnik Kościuszki stojący do dzisiaj na łódzkim placu Wolności. Nie przyjął się jednak u Lubelskiego na dłużej. Zamiast tego wybrał prywatną szkołę rysunku i malarstwa Szczepana Andrzejewskiego, która znajdowała się w Łodzi u zbiegu ulic Kilińskiego i Głównej. Pan Andrzejewski był charakternym człowiekiem. Jak donosi ówczesna prasa, gdy na jego zajęciach pojawili się policjanci w poszukiwaniu nielegalnych wydawnictw, wyrzucił ich z sali, bo przeszkadzali mu w pracy.
W czasie nauki w szkole Andrzejewskiego Henryk był już związany z łódzkim środowiskiem lewicowej młodzieży, należał do Komunistycznego Związku Młodzieży oraz PPS-Lewicy. Brał udział w demonstracjach i akcjach, takich jak malowanie haseł czy zawieszanie sztandarów. Bardzo interesował go teatr robotniczy. W tamtym czasie działała w Łodzi scena robotnicza pod auspicjami Organizacji Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego, której przewodził Mieczysław Stawski, uczeń i kontynuator prac dramaturga Witolda Wandurskiego. Młody Wiciński był tam częstym gościem.
Pod okiem mistrza
Po ukończeniu siedmiu klas gimnazjum w 1927 r. Henryk w tajemnicy przed matką pojechał do Krakowa, aby zdać egzamin do tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych. Na prośbę matki wrócił jeszcze do ósmej klasy, ale do matury już nie wytrwał. W 1928 r. został studentem w pracowni rzeźby u samego Xawerego Dunikowskiego. W tej samej pracowni rok później rozpoczęła studia Maria Jarema – jego pierwsza wielka miłość. Henryk, podobnie jak wielu jego późniejszych kolegów – Stern, Winnicki, Stawiński i inni – był tzw. studentem nadzwyczajnym, czyli takim, który nie posiadając świadectwa maturalnego, zdał egzaminy wstępne do Akademii Sztuk Pięknych.
Henryk Wiciński szybko stał się ulubionym studentem Dunikowskiego, który mówił o nim: „genialny chłopak, człowiek naszych czasów”. Był właściwie jedynym kontynuatorem osiągnięć rzeźbiarskich Dunikowskiego, uważał go za najlepszego rzeźbiarza w Polsce. Przeczuwał nadejście nowej pokubistycznej estetyki, która najmocniej objawiła się później w pracach Henry’ego Moore’a.
Jednak pomimo wzajemnego respektu pomiędzy profesorem a jego studentem nieustannie dochodziło do kłótni na temat sztuki. Znajomy Henryka, Edward Rączkowski, wspominał, że przy olbrzymiej rzeźbie Wicińskiego Motocyklista doszło do tak ostrej wymiany słów między młodym twórcą a mistrzem, że Henryk w obecności profesora rzeźbę rozbił. Dunikowski uważał, że Wiciński powinien rzeźbić kobiety tak jak on sam, zamiast zajmować się sprawami społeczno-politycznymi. Z kolei jak wspomina Jacek Puget: „Kiedy zielony z pasji Dunikowski patrzył od drzwi na prace krnąbrnego wychowanka, Henryk mówił do Jaremianki: »Nie przejmuj się, to też dla jego dobra, niech on wie, że żyje, a nie wegetuje!«”.
Grupa Krakowska
W 1929 r. na krakowskiej ASP powstała komórka Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej, w skład której weszli nowi studenci: Jonasz Stern z Kałusza, Leopold Lewicki z Czortkowa, Janusz Woźniakowski z Tarnopola, Maria Jarema z Sambora oraz – jakżeby inaczej – Henryk Wiciński z Łodzi. Rdzennych krakowian między nimi nie było. Zaczęli regularną działalność konspiracyjną: akcje pisania na murach czy naklejania własnoręcznie wykonanych afiszy, udział w wiecach PPS-Lewicy oraz organizacja zebrań i dyskusji na terenie tzw. Bratniaka, a także w pracowni studentów Akademii.
Pewnego razu, gdy Wiciński pracował jako bibliotekarz w czytelni usytuowanej na terenie Bratniaka, grupa ONR-owców urządziła sobie tam wiec. Henryk, gdy zorientował się, o co chodzi, stanowczym krokiem wszedł na mównicę, odebrał głos prowadzącym i dalej sam przemawiał, a zebrani, według świadków, zaczęli się z nim zgadzać. Za swoją działalność był wielokrotnie zatrzymywany przez policję.
W czerwcu 1932 r. na życzenie władz krakowskiej ASP policja zdjęła z dorocznej wystawy końcowej i zarekwirowała prace Leopolda Lewickiego i Stanisława Osostowicza ze względu na rzekomo antyreligijny i antypaństwowy charakter. Ich mieszkania zostały przeszukane, a oni sami aresztowani. W areszcie znaleźli się też m.in. Stern i Wiciński.
Po tych wydarzeniach członkowie dawnej komórki KZMP razem z gronem sympatyków utworzyli Grupę Krakowską. Jej liderem politycznym został Jonasz Stern, ponieważ miał w tej dziedzinie najdłuższy staż, liderem artystycznym zaś – w zgodnej opinii najbardziej utalentowany – Wiciński. Poza nimi znaleźli się tam także nierozłączna z Henrykiem Jaremianka, Leopold Lewicki, Sasza Blonder i Berta Grünberżanka oraz Stanisław Osostowicz, Aleksander Winnicki i inni.
Grupa nie formułowała żadnego specyficznego programu estetycznego. Jej członkowie uprawiali sztukę abstrakcyjną lub figuratywną, głównie w duchu ekspresjonistycznym. Niektórzy, jak Blonder, i jedno, i drugie. Platformę porozumienia stanowił program rewolucyjnych zmian społecznych oraz bunt przeciwko akademizmowi. W sumie zrealizowali trzy wspólne wystawy: w galerii Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych we Lwowie w 1933 r.,w salach Liceum w Krzemieńcu – pod patronatem samego Leona Chwistka – w 1934 r. oraz w krakowskim Domu Plastyka w lutym 1935 r. – z gościnnym udziałem Katarzyny Kobro i Władysława Strzemińskiego.
Wspólnie udzielali wywiadów, wspólnie redagowali odezwy. Powstulaty jednej z nich są niezwykle aktualne i dzisiaj:
„Żądamy ubezpieczeń społecznych dla wszystkich artystów!
Żądamy bezpłatnego szkolnictwa artystycznego!
Żądamy szeroko stosowanych subsydiów dla wszystkich artystów!”.
Teatr Cricot
Wiciński miał jeszcze jedną starą pasję – teatr. W 1933 r. rozpoczął współpracę ze starszym bratem Marii, Józefem Jaremą, który miał teatr pod nazwą Cricot. Jarema był malarzem „kapistą”, jednym z tych, którzy jeszcze w latach 20. wyjechali do Paryża, aby zorganizować tam filię krakowskiej ASP pod kierownictwem Józefa Pankiewicza. W końcu jednak wrócił do Krakowa, by stworzyć własny teatr. W 1934 r. Wiciński został wspólnikiem Jaremy i to on stworzył nową koncepcję artystyczną Cricot jako „teatru plastycznego”. Wykonał wiele dekoracji i kostiumów, m.in. do sztuk: Wąż, Orfeusz i Euridika Tytusa Czyżewskiego, Serce panny Agnieszki samego Józefa Jaremy, Sen Kini Adama Kadena czy Mątwa Witkacego (którą po latach, w 1956 r. powtórzył teatr Kantora z kostiumami Jaremianki identycznymi z zaprojektowanymi przez Henryka).
Niestety, tę tak dobrze zapowiadającą się przyszłość zatrzymała choroba. Gruźlica – efekt niewyleczonego, przewlekłego zapalenia płuc.
Pierwsze jej objawy, według siostry Henryka, miały zostać wykryte w 1933 r., kiedy opuściła go Maria. Bardzo przeżył to rozstanie. Jednak wszystko wskazuje na to, że winne były przede wszystkim nędzne warunki bytowe, w jakich przyszło mu żyć. Widywano go zimą jedynie w marynarce, owiniętego szalem, w berecie naciągniętym na uszy. Do tego dochodziły nędzne jedzenie i niedogrzane pokoje. Wreszcie w 1935 r. za wstawiennictwem krakowskiego Związku Plastyków Czerwony Krzyż przyznał Wicińskiemu zapomogę finansową pozwalającą mu leczyć się w Zakopanem. W sanatoriach oraz wynajmowanych mieszkaniach spędził następne dwa i pół roku. Co w takich warunkach może robić rzeźbiarz? Henryk dużo rysował, pisał listy i wiersze. Wzbogacał swoją wiedzę o teatrze. Od czasu do czasu udawało mu się zrobić jakieś małe rzeźby. Istnieje fotografia, na której widzimy go przy pracy nad niewielkimi formami. Co jakiś czas odwiedzali go przyjaciele z Krakowa, np. Blonder i Grünberżanka – widać to na innej starej fotografii. Jednak sprawy w Krakowie szły w zdecydowanie złym kierunku. Lewicki i Osostowicz już wcześniej opuścili miasto. A po tym, jak aresztowano i zesłano do obozu w Berezie Kartuskiej Jonasza Sterna, a Blonder i Grünberżanka wraz z Jaremianką wyjechali na stypendium do Paryża, Grupa Krakowska przestała istnieć.
Prawica szalała. Wkrótce po tym, jak w wyniku nacisków ze strony wojewody Gnoińskiego na prezesa Związku Plastyków wybrano Adolfa Szyszko-Bohusza, Wicińskiego i jego kolegów ze związku wykluczono. Jako honorowego członka przyjęto za to generała Rydza-Śmigłego! Jasne było, że Henryk nie ma czego dalej szukać w Krakowie. Na wiosnę 1938 r. wrócił do rodzinnej Łodzi i objął posadę nauczyciela z mieszkaniem w Szkole Rzemieślniczej. W tym czasie próbował tworzyć abstrakcyjne rzeźby i prowadził teatrzyk kukiełkowy dla dzieci. W 1939 r. przez pewien czas mieszkał w Warszawie, pracując w teatrze Cricot, który wówczas przebywał w stolicy. Miał także okazję poznać Brunona Schulza, kiedy odwiedził przyjaciół w Borysławiu.
Wojna i miłość
Zaraz po wybuchu wojny, na początku listopada 1939 r. razem z siostrą Janiną pojechał do Lwowa. Miasto było w rękach Sowietów. Henryk spotkał tam wielu dawnych krakowskich znajomych szukających schronienia przed hitlerowcami. Wśród nich była też Nusia Jaremianka, siostra bliźniaczka Marii. Wiciński wszedł do zarządu miejscowego Związku Plastyków. W 1940 r. został asystentem w pracowni Mariana Wnuka we lwowskiej Szkole Sztuk Pięknych, ale zwolniono go niedługo później pod pretekstem braku dyplomu.
W tym samym czasie w Łodzi naziści niszczyli w Muzeum Sztuki rzeźby Wicińskiego zakupione jeszcze w 1938 r. Pasją niszczenia szczególnie wyróżnił się Austriak o paradoksalnie brzmiącym nazwisku Owald Matejka. Jesienią Henryk przeżył nawrót choroby i jakiś czas przebywał w sanatorium w Hołosku, ale na przełomie lat 1940 i 1941 odbył dwutygodniową wycieczkę do Moskwy, gdzie nawet przemawiał w ramach jakiegoś zjazdu, a w styczniu 1941 r. we Lwowie wziął ślub z Nusią, a właściwie Bronisławą Jaremą. „Nusia nie ma może urody i pewności siebie Marysi – pisała Helena Blumówna – ale ma swoisty wdzięk, trochę w tym czasie łobuzerski”. Nusia i Henryk mogli teraz chorować razem. Ale nie za długo, bo latem 1941 r. do Lwowa zawitali naziści i małżeństwo Wicińskich prysnęło z miasta przez rodzinny dla Jaremów Stary Sambor do Krakowa, gdzie rozegrać się miał ostatni akt tej opowieści.
Rodzina Jaremów małżeństwa nie uznała. „Traktowała zresztą Nusię jak niepełnoletnie dziecko, jakkolwiek ona posiada dyplom inżyniera mechaniki” – dziwiła się cytowana już Helena Blumówna. Rozdzielono ich. Początkowo Henryk mieszkał sam, ale w kwietniu 1942 r. przeżył kolejny krwotok, podobno po wielkim aresztowaniu w klubie u plastyków. Początkowo opiekowała się nim siostra Janina, która przyjechała ze Lwowa, a później także Hanna Rudzka-Cybisowa. To z jej mieszkania przewieziono go po kolejnym pogorszeniu stanu płuc do krakowskiego szpitala św. Łazarza prowadzonego przez szarytki. Zakonnice wiedziały, że chory jest ideowym komunistą i postanowiły go nawrócić. Ponownie Helena Blum: „Miały miejsce takie sceny, że zakonnica klękała niedaleko łóżka i głośno odmawiała modlitwę o nawrócenie się niewierzących, to znów mówiły mu: Pan w nocy umrze, niech się Pan wyspowiada”. Podczas jednej z akcji nawracania, 22 stycznia 1943 r., dostał krwotoku i zmarł. Podobno tuż przed śmiercią wziął w dłoń jedno z jabłek, które jeszcze wczoraj rysował, i tak z nim już pozostał. W jednym z ostatnich listów napisał: „Życie jest piękne. Sztuka jest wyrazem najradośniejszym. Ja dopiero zaczynałem. Mario, dopiero zaczynałem”.