Kruche narzędzia Kruche narzędzia
i
fot.: Lutz, Flickr.com, CC BY-NC 2.0
Przemyślenia

Kruche narzędzia

Julia Fiedorczuk
Czyta się 7 minut

Przez pierwsze tygodnie wojny w Ukrainie nie mogłam pracować. Jak wielu znajomych po piórze, z którymi w tym czasie rozmawiałam, miałam bezprecedensowe kłopoty z koncentracją. Zawalałam terminy, zapominałam, co komu obiecałam i na kiedy. 

Zmuszanie się do wysiłku intelektualnego niedotyczącego wojny w Ukrainie było torturą, sklecenie kilku spójnych zdań na „przedwojenny” temat okazywało się niemożliwe, dawało się właściwie tylko działać fizycznie, trochę pomagało pomaganie. Poza tym spędzałam długie godziny przyssana do wiadomości, w których panowała mgła poprzetykana obrazami cierpienia, zbrodni, od których brakowało tchu; po odkryciach w Buczy wiele osób nie mogło oddychać – my nie mogliśmy, patrzący z bezpiecznego miejsca na cudze cierpienie.

W moich mediach społecznościowych zapanowało „myślenie wojną” – kradnę to określenie Adamowi Lipszycowi – każdy chciał wygłosić najbłyskotliwszą diagnozę, dać najlepszy dowód solidarności, popisać się przenikliwością albo wrażliwością, co zawsze oznacza krytykowanie cudzych diagnoz, podważanie cudzych dowodów i umniejszanie cudzej wrażliwości. Napisałam coś kilka razy w emocjach, zaraz skasowałam. Wreszcie popadłam w paraliż, brakowało mi słów; moje pisanie wydawało mi się pozbawione sprawczości i sensu.

Jednak już w marcu ukazał się w Dwutygodniku świetny tekst ukraińskiego pisarza, poety i tłumacza Andriya Lyubki, którego tytuł – „Wojna, nie czas na literaturę” – sugeruje nastrój podobny do mojego, ale treść prowadzi w innym kierunku. Lyubka pisze, że już dwa tygodnie po wybuchu wojny, 10 marca, wznowiła pracę pierwsza lwowska księgarnia, nie po to, żeby zarabiać, tylko po to, by przywrócić jakiś aspekt normalności: „bo nasz kraj walczy między innymi o prawo do pisania, wydawania i czytania książek w języku ukraińskim”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Ukraińscy literaci włączyli się do obrony kraju na różne sposoby. Niektórzy chwycili za broń, na przykład Artem Czech (autor nominowanego do nagrody im Ryszarda Kapuścińskiego reportażu wojennego pt. Punkt Zerowy) czy znany polskim czytelnikom poeta Borys Humeniuk. Inni zaangażowali się w działalność wolontariacką, jak nominowany do nagrody Nobla Serhij Żadan, którego facebookowe relacje z Charkowa śledziły miliony ludzi na całym świecie, a także sam Lyubka, zamieszkały w Użhorodzie. Wobec natłoku pilniejszych zadań literatura schodzi na drugi plan – to oczywiste – ale nie znika. Książki, a może zwłaszcza wiersze, żyją w ludzkim wnętrzu także w najbardziej dramatycznych czasach. W szczególnie dla mnie poruszającym fragmencie swojego tekstu Lyubka przekonuje: „Trudno to wyjaśnić, ale właśnie w chwilach […] potężnych wstrząsów poezja staje się matką wszystkich sztuk, kodem przemawiającym do samego serca. Jakby odradzała się jej najbardziej archaiczna istota, z czasów, gdy pierwsze recytacje szamanów przy ognisku miały leczyć duszę i wyzwalać ją od złych duchów”.

Poezja niczego nie załatwia – to wiadomo. Poezja „niczego nie sprawia”, jak pisał W. H. Auden. A jednak towarzyszy ludziom od zarania dziejów; jest fundamentalną ludzką potrzebą, objawiającą się może właśnie w chwilach najtrudniejszych. Bywa najgłębszym rodzajem komunikacji, wytrąca z poczucia oddzielenia i wciąga do rozmowy, pomaga zakorzenić się w życiu, takim, jakie ono jest – tu i teraz.

Pod koniec kwietnia miałam przyjemność podczas festiwalu Jazz Art w Katowicach poprowadzić spotkanie z lwowską poetką Juliją Musakowską, tłumaczoną na polski przez nieocenioną Anetę Kamińską, która spolszczyła setki ukraińskich wierszy, w tym bardzo dużo utworów napisanych przez kobiety (wiele z nich można znaleźć tu: Babiniecliteracki.blogspot.com). 

Musakowska od dawna pisze o wojnie, pisze też i mówi o znaczeniu słów. „Kto powiedział, że słowa teraz nie mają wartości?” – pyta w jednym z wierszy, a potem pisze o słowach, których można chwycić się w chwili rozpaczy, jak i o takich, które pakuje się do plecaka w ostatniej chwili przed ucieczką. Słowa mogą wydawać się ulotne, w istocie jednak bywają „twarde i wypukłe od złości, / czarne od rozpaczy, / jak betonowy strop starego schronu”.

Wojna zmienia sposób mówienia, sprawia, że język staje się bardziej surowy, mniej zmetaforyzowany, bardziej dobitny, ale nie odbiera — nie może odebrać — wartości słów. Nawet czarna od rozpaczy poezja może stać się rodzajem schronu. Nie gwarantuje przetrwania, ale sprawia, że mocniej jesteśmy, że istniejemy – próbujemy przeżyć.

Czytając ukraińskich autorów i autorki, utwierdzam się w przekonaniu, że praca, którą wykonuje się w języku – i w wyobraźni – jest niezbędna także w najtrudniejszym czasie. Narzędzia poezji są kruche w porównaniu z bombami i czołgami, ale to właśnie te kruche narzędzia chronią inne czucie i myślenie; takie, które nie jest – „myśleniem wojną”, a potrzebne jest również podczas walki. Jak pisze Serhij Żadan (fragment pochodzi ze wspaniałego zbioru Antena w tłum. Bohdana Zadury):

A co robi ten mężczyzna?
Pisze wiersze.

Rozkłada je na stole.
Wyostrza.

Jakby naprawiał dziecięce buty.

W samą porę
siadł do pracy
Kiedy trzeba.

Czytaj również:

Niebieski gumowy czepek Niebieski gumowy czepek
i
zdjęcie: Jeffrey Hamilton/Unsplash
Opowieści

Niebieski gumowy czepek

Kateryna Babkina

Nina nie rozumie rytuału, któremu co rok poddaje ją matka. Ale gdy dorasta do niebieskiego czepka, trafia na basen, gdzie doświadcza dziwnej kąpieli…

Co roku, odkąd Nina cokolwiek pamięta, kilka dni po Bożym Narodzeniu, kiedy prawie jeszcze były ferie, choć faktycznie już nie, wieczorem mama wyciągała z antresoli niebieski gumowy czepek i naciągała go Ninie na głowę. Najpierw głowa Niny wchodziła w czepek cała, po brodę, potem czepek zakrywał już tylko nos, wreszcie jedynie zsuwał się na oczy. W dotyku czepek był gładziutki, jak skóra delfina, którego Nina pogłaskała po spektaklu w sewastopolskim delfinarium, kiedy w lecie mama za radą babci woziła ją nad morze, a w uszach, zakrytych czepkiem, szumiały dalekie, niewidoczne fale.

Czytaj dalej