Znów zawrzało, gdy Biblioteka Narodowa opublikowała swój coroczny raport o stanie czytelnictwa w kraju. Według pomiarów w ubiegłym roku 63% Polaków nie przeczytało żadnej książki.
Pojawiło się wiele głosów oburzenia stwierdzających kulturalny armagedon. Pojawiły się także głosy sprzeciwu wobec tego oburzenia wskazujące jego burżuazyjny charakter. Niektórzy zajmujący się zawodowo literaturą przyznali nawet uczciwie, że właściwie oni sami też nie lubią czytać.
W kontekście tego problemu chciałbym ukazać metodologiczne braki tych badań, które zilustruję dwoma przykładami.
– Wyobraźmy sobie człowieka, który będąc pod wrażeniem eksperymentalnej powieści Itala Calvina Jeśli zimową nocą podróżny (składającej się w dużym stopniu z pierwszych rozdziałów różnych potencjalnych powieści), z wielką pasją czyta tylko początki książek. Nieznajomość dalszych stronic jest dla niego czymś inspirującym, tajemniczym, może podniecającym. W ciągu roku jest w stanie przeczytać tysiące pierwszych rozdziałów. Ale i tak zaniżałby statystyki w raporcie Biblioteki Narodowej.
– Wyobraźmy sobie kogoś, kto przez cały rok czyta na okrągło Tao Te Ching. Starożytny chiński poemat, który wrzucony do jednego pliku tekstowego nie zająłby więcej niż 10 stron. To arcydzieło, pełne niezgłębionej, tajemnej mądrości, które wg słów Aldousa Huxleya z każdą kolejną lekturą odkrywa przed nami nowe rejony bytu. Tego krótkiego tekstu właściwie nie da się przeczytać, a należy czytać go nieustannie. A więc ktoś, kto czyta przez cały rok jedno z największych dzieł wszech czasów, również zaniża czytelnicze statystki.
Mam nadzieję, że te dwa przykłady dobrze wyjaśniają kiepskie wyniki badań. Znana jest przecież polska skłonność zarówno do oryginalnych sposobów obcowania z tekstem, jak i do literatury mistycznej.