Dokąd może zaprowadzić muzyka, szczególnie jeśli towarzyszy nam w wewnętrznej podróży – na granicy jawy i snu? Ułóżmy się wygodnie. Nasze umysły czeka spektakl pełen impulsów i szalonej improwizacji.
Sugerowana muzyka w tle: Robert Rich, Somnium
Jaką rolę odgrywa sen? Czy chodzi jedynie o odpoczynek? Zasady higieny snu stworzone po to, by właściwie przespać noc i obudzić się wypoczętym, wiążą się m.in. z ograniczeniem bodźców, również tych słuchowych. Ale czy na pewno właśnie tego nam potrzeba? Wróćmy choćby do pierwszych wspomnień z dzieciństwa: „Aaa, kotki dwa”, „Ach, śpij, kochanie”, „Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga”. Melodie znane i lubiane – dzięki nim mogliśmy zapaść w sen niczym stary niedźwiedź. Jako dorośli już ich nie słuchamy, w naszych sypialniach ucichło. Nikt nie śpiewa, więc i o dobry sen trudniej. Może warto więc włączyć kołysankę dla dorosłych?
Ośmiogodzinna kołysanka
Niekonwencjonalną propozycję złożył swoim fanom Max Richter, kompozytor muzyki współczesnej, znany z łączenia elektronicznych brzmień z dziełami klasycznymi. Brytyjski artysta, daleki od konwencji konserwatoriów muzycznych, jest często zapraszany na różne festiwale. Poza płytami stworzonymi do filmów w swojej bibliografii ma także ścieżkę dźwiękową do snu. Ta ośmiogodzinna kompozycja z 2005 r., dostosowana do wzorcowego modelu czasu trwania snu, zatytułowana Sleep, została wydana jako zestaw ośmiu CD. Dźwięki prowadzą śpiącego przez łagodne pejzaże – czasami delikatnie pulsujące, w innych miejscach na granicy słyszalności – by na końcu, czyli w ostatniej godzinie przywitać wschód słońca wznoszącymi i coraz głośniejszymi motywami. Możliwe, że osoby bardziej odporne na budzik mogłyby nawet tych dźwięków nie zarejestrować i obudzić się w swoim czasie jak gdyby nigdy nic. „Usunąłem z kompozycji wszystkie wysokie częstotliwości. Chciałem naśladować brzmienie, które dziecko słyszy w łonie matki” – reklamuje swoje senne marzenie Max Richter [o kojących właściwościach tego soundtracku pisaliśmy w jesiennej rubryce Szafa gra z 2018 r. – przyp. red.]. Tak na marginesie – czy wytwórnia wzięła w ogóle pod uwagę fakt, że taka forma wydania utworu wymaga od śpiącego melomana siedmiokrotnego wstania po to tylko, żeby zmienić płytę? Całe szczęście, że istnieją serwisy streamingowe…
Dla wielbicieli nocnych atrakcji Richter organizował koncerty o zmierzchu. Okazał się na tyle wspaniałomyślny, że zamiast niewygodnych krzeseł zapewniał nocnym markom łóżka. Można więc było przyjść ze swoim jaśkiem, na miejscu umyć zęby, założyć piżamę, zdjąć kapcie, przyjąć dogodną pozycję i czekać na Morfeusza. Publika chcąca znaleźć się w jego objęciach bywała spora. Podczas jednego koncertu w kolejce potrafiło ustawić się aż kilkaset osób (w Los Angeles zapewniono 560 mebli do spania!). Jedni zwijali się w kłębek i spali jak kamień, budząc się dopiero podczas porannych braw, drudzy przeglądali Facebooka, a jeszcze inni postanawiali spędzić resztę nocy w bardziej konwencjonalnym otoczeniu i dzień witać już w swoich sypialniach. Mniejszy wybór pozostawał wykonawcom. Ktoś musiał grać, żeby spać mógł ktoś.
Ambitny koncept Richtera realizował American Contemporary Music Ensemble wraz z wokalistką Grace Davidson i samym pomysłodawcą. Żaden z artystów nie miał swojego dublera. „Na początku nocy siadam do fortepianu i mam do zagrania 250 stron muzyki, co wydaje się karkołomne. Utwór naprawdę jest wymagający fizycznie, zwłaszcza dla instrumentów smyczkowych, które grają dużo przeciągniętych dźwięków” – przyznaje kompozytor.
Czy za Sleep kryje się coś więcej niż komercyjny zamysł? Akompaniament do jednej z ulubionych czynności człowieka XXI w. Max Richter przygotowywał we współpracy z neurobiologiem Davidem Eaglemanem. „Wykorzystaliśmy fakt, że sen jest kolejnym stanem, w którym mózg coś robi. Jest aktywny, ale w inny sposób, i odbiera muzykę, gdy świadomość dryfuje gdzieś daleko” – tłumaczył w wywiadach. Liczne badania wykazały, że słuchanie muzyki może pomóc osobom z zaburzeniami snu lepiej odpocząć i skrócić czas potrzebny do zaśnięcia. Jednak Sleep bardziej niż na doświadczenie naukowe stawia na wspólne doznanie słuchowe i po prostu jest przyjemną, rozciągniętą w czasie kołysanką.
Nocne eksperymenty
Zdarzyło mi się wziąć udział w takim wydarzeniu. Co prawda nie w wydaniu Maxa Richtera, ale Roberta Richa, nie w Los Angeles, tylko w Krakowie, i nie na specjalnie przygotowanych łóżkach, lecz na zimnej podłodze sali balowej w opuszczonym hotelu Forum. Na dodatek nie działo się to pod osłoną kalifornijskiej ciepłej nocy, ale w październiku, kiedy było dżdżyście i mgliście, co tylko potęgowało dziwność tej i tak surrealistycznej sytuacji.
Przede wszystkim Richowi należałoby przyznać palmę pierwszeństwa, jeśli chodzi o organizowanie takich koncertów. Nocne eksperymenty przeprowadzał jeszcze jako student kompozycji w Stanford University w latach 80. XX w. Uczelnia słynęła z badań nad snem prowadzonych na Wydziale Psychiatrii. Rich chętnie zaglądał do tamtejszej biblioteki. Chociaż wyraźnie oddzielał naukę od sztuki i nie przeprowadzał sondy wśród publiczności pod kątem jej doświadczeń, to jednak zachęcał, aby nad ranem dzielić się swoimi spostrzeżeniami.
Poza twardą podłogą pamiętam, że budziłam się co jakiś czas, żeby zmienić pozycję. Nie byłam w pełni świadoma, gdzie jestem, zewnętrzny świat mieszał się z wewnętrznym. Co ciekawe, miałam wrażenie, że to nie dźwięki jednoosobowej orkiestry mnie wybudzały, tylko jakieś wewnętrzne poczucie, jakbym wychodziła ze zwalniającej karuzeli. Nie czułam dobrej zabawy, ale też nie musiałam natychmiast zmieniać otoczenia. Cóż, warunki nie miały wiele wspólnego z all-inclusive, jednak po wszystkim wygrzebałam się z ortalionowego kokonu i zostałam uraczona gorącą herbatą przez samego performera. W tym trochę psychodelicznym, trochę mistycznym rytuale najbardziej nie pasowało mi, że tak intymną sytuację musiałam dzielić z obcymi. „Nakłanianie ludzi do zrobienia czegoś, co jest społecznie inne, czyli spania w jednym pokoju z nieznajomymi, wpływa na poziom aktywacji ciała – wzrasta tętno, oddech staje się krótszy, a sen jest zakłócony. Moim zamiarem nie jest wywołanie głębokiego snu, tylko snu aktywnego. Dźwięki stają się jak nić świadomości, dzięki której możesz w pewnym sensie wprowadzić się w stan półsnu” – mówił Robert Rich na krakowskim Unsound Festival.
Zainteresowania muzyczne Richa sięgają lat 60. XX w., kiedy na Zachodnim Wybrzeżu tworzyli m.in. Terry Riley i Harry Partch, John Cage oraz hippisowski Grateful Dead. Ich próby docierały przez całą przecznicę do domu kilkuletniego wówczas Roberta. Awangardowi kompozytorzy lubowali się we wprowadzaniu elementów uduchowionych kultur do sal koncertowych (np. indonezyjskiego gamelanu, tradycji plemion Nawaho), rozszerzając definicję koncertu o rytualny i wspólnotowy wymiar. Wydarzeniom towarzyszyły często środki psychodeliczne, przez co wszystko wydłużało się nawet do trzech dni. Rich swoją wizję koncertów skondensował do dziewięciogodzinnych czuwań i namawiał, by wykorzystywać naturalną skłonność mózgu do wywoływania halucynacji. „Narkotyki podwyższają wrażliwość sensoryczną: bardziej czujemy, słyszymy, widzimy. Uważam, że ten stan przebodźcowania i szumu poznawczego zbytnio odzwierciedla chaotyczny i hałaśliwy świat, w którym żyjemy. O wiele bardziej interesuje mnie tworzenie antidotum na ten hałas i przypominanie ludziom o pięknych przestrzeniach, które mogą zaistnieć w ciszy”.
I trudno się z Richem nie zgodzić. Przyzwyczajanie ucha do uważnego słuchania oraz do bardziej wyrafinowanego doświadczenia, które mierzy się raczej szeptem niż krzykiem, jest po prostu zdrowsze. A chyba na tym najbardziej nam dzisiaj zależy.