Przemyślenia

Kultura pozoru

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 3 minuty

W sądzie na wyspie Nantucket, położonej u wybrzeża stanu Massachusetts, rozpoczął się właśnie proces Kevina Spacey’ego. Oskarżony o napastowanie seksualne aktor, który ponad rok temu stał się jednym z głównych negatywnych bohaterów akcji #MeToo, może spędzić nawet pięć lat w więzieniu. Jego historia to – obok sprawy Harveya Weinsteina – bodaj najbardziej spektakularny przypadek radykalnej katastrofy, całkowitego załamania wielkiej kariery, odsłonięcia bezmiaru pomieszania, przemocy i ciemności, latami skrywanych szczelnie pod grubą warstwą blichtru i pozoru.

Spacey wyłaniający się z opowieści swoich ofiar to w każdym razie człowiek niedojrzały i wewnętrznie splątany, niepotrafiący zapanować nad prostymi impulsami, wykorzystujący sławę i władzę do ich zaspokajania.

Spacey, jakiego znaliśmy z wywiadów i publicznych wystąpień, to wielki artysta, dystyngowany, opanowany, posługujący się wyrafinowanym językiem, błyskotliwy i pełen uroku.

 

***

Ten kontrast jest niebywały. Jego skala dosłownie poraża.

Ale to przecież niejedyna tego typu historia, jest ich bezliku, dawnych i aktualnych. I nie chodzi wyłącznie o skandale albo sprawy ewidentnie kryminalne – kiedy szanowany producent filmowy albo ideowy intelektualista okazują się pospolitymi seksualnymi drapieżnikami.

Chodzi także o historie, których bohaterami nie są przestępcy, ale ludzie prowadzący – za fasadą publicznej persony, publicznej maski – życia zupełnie inne niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Kiedy zaś wszystko wychodzi w końcu na jaw – za sprawą samobójstwa, załamania nerwowego albo uzależnienia, którego skutków nie da się już dłużej ukrywać – pojawiają się powszechne zdziwienie i szok. Jak to możliwe? Przecież nie było żadnych objawów, żadnych widomych wskazówek, że cokolwiek mogło wyglądać inaczej, niż się wydawało.

 

***

Ale czy nie jest to przypadkiem zjawisko powszechne?

W kulturze tak bardzo ceniącej konwenans, zainteresowanej przede wszystkim tym, co się z wierzchu prezentuje jako piękne, szlachetne i poukładane, tego rodzaju rozdwojenie – pomiędzy tożsamością przeznaczoną dla innych a realnym, ale ukrytym modus operandi – wydaje się czymś zgoła naturalnym.

Jest to jednak coś znacznie więcej niż tylko prosta niemożliwość realizowania w świecie społecznym wszystkich swoich najskrytszych pragnień – po prostu dlatego, że obecność innych ludzi zawsze jakoś ogranicza naszą ekspresję.   

Jest to raczej pewnego rodzaju kulturowy format sprzyjający fasadowości i premiujący tych, którzy umieją przede wszystkim stwarzać odpowiednie pozory; tych, którzy świetnie sobie radzą w tej specyficznej społecznej grze polegającej na wywieraniu wrażenia.

Jakie są jego źródła? Można by na ten temat pisać wielkie dysertacje. Niewielki snop światła rzuca na to zagadnienie Christopher Lasch w Kulturze narcyzmu, argumentując, że żyjemy w świecie, w którym nie liczy się to, jacy jesteśmy naprawdę, ale wyłącznie to, jak widzą nas inni.

A jakie są jego efekty? Wszyscy je znamy: podwójne życia, przemoc za parawanem porządnego obywatela albo wybitnego artysty, wzniosłe słowa i gesty przykrywające pragmatyczny cynizm.

 

Czytaj również:

Wszystkie jesteśmy Anastazją?
i
materiały promocyjne
Przemyślenia

Wszystkie jesteśmy Anastazją?

Łukasz Chmielewski

Łukasz Chmielewski: Anastazja to komiks inspirowany losami Natalie Wood, jednej z gwiazd Hollywood, która karierę rozpoczynała jako czterolatka, a grą w filmach utrzymywała całą niepracującą rodzinę. Choć mnóstwo jest podobnych, gotowych i wstrząsających historii ofiar przemysłu filmowego w USA, to zdecydowałaś się jednak na fikcyjną opowieść. Dlaczego?

Magdalena Lankosz: Stuletnia historia amerykańskiego przemysłu filmowego została bardzo dobrze udokumentowana. Powstało mnóstwo książek, od plotkarskich po rzetelne wspomnienia. Sytuacja wygląda podobnie w przypadku biografii aktorów. Pisząc kiedyś dla „Wysokich Obcasów” artykuł o Natalie Wood, przeczytałam 20 książek o niej samej. Zresztą to ten tekst na tyle zainspirował Joannę Karpowicz, krakowską malarkę i autorkę komiksów, że poprosiła mnie o napisanie historii dziejącej się w Złotej Erze Hollywood, która fascynuje ją także od strony plastycznej. Uznałam, że nie ma sensu powielać w formie komiksu gotowych i znanych historii. To nie tylko niezbyt ciekawe, ale także mało pobudzające twórczo. A fikcja daje ogromną radość i wolność tworzenia. Moja bohaterka ma z Natalie Wood tylko częściowo zbieżne dzieciństwo. Przede wszystkim jednak takiej historii, jaką chciałam opowiedzieć, nie było w formie gotowej. A chciałam opowiedzieć o relacji matki i córki.

Czytaj dalej