Kiedy zaczynam pisać ten felieton, rozpoczyna się premiera nowej płyty Emila Miszka i jego zespołu The Sonic Syndicate. Biorę w niej udział, nie przestając pisać, ponieważ wydarzenie to odbywa się w Internecie. Jak wszystko, od momentu, gdy z uwagi na zagrożenie epidemiologiczne zamknięto wszystkie kluby i sale koncertowe, a także zakazano zgromadzeń liczących więcej niż 50 osób. Muzycy przenoszą się więc do sieci, gdzie transmitują premierowe nagrania oraz swoje występy. Wiadomo, natura nie znosi próżni, ale nie sądzę, aby te działania poprawiły dramatyczną sytuację finansową artystów, w którą wpędził ich COVID-19. Od lat słychać przecież jak mantrę: muzycy nie muszą robić pieniędzy na płytach, bo przecież zarabiają na koncertach. I co teraz?
Państwo ma pewne instrumenty, którymi mogłoby wspomóc artystów dotkniętych finansowo przez epidemię, ale po pierwsze napotkałoby tu wiele formalnych trudności (nie mamy przecież systemu weryfikacji jak w PRL-u), po drugie – podejrzewam, że obecnie ma trochę inne priorytety. Być może z pomocą części muzyków mogłyby przyjść festiwale i wytwórnie, płacąc w tym gorącym okresie zaliczki na poczet późniejszych występów i wydawnictw. Nie wszystkie jednak podmioty mogą to robić ze względów formalno-prawnych, a wiele innych (np. kluby i agencje koncertowe) jedzie obecnie na tym samym wózku.
Biorąc pod uwagę powyższe fakty, trudno wyobrazić sobie lepszy moment, by okazać solidarność z muzykami. Wsparcie, które – umówmy się – nie wymaga od nas szczególnego bohaterstwa. Przeciwnie, może jest to jeden jedyny plusik całej tej tragedii – oto pojawił się, trudny do podważenia, pretekst, by kupić więcej płyt, niż podpowiada rozum. Kupować można bez ograniczeń, bo wpisana w naturę pandemii uniwersalność sprawia, że z takiego wsparcia ucieszy się zarówno songwriter z Reykiawiku, raper z Atlanty i folkowa kapela spod Radomia. Wiadomo, koszula bliższa ciału, ale tak naprawdę nie ma sceny, która właśnie nie przechodziłaby poważnych turbulencji. À propos koszul – merch, czyli T-shirty, bluzy czy plakaty sprzedawane przez artystów i ich otoczenie to również konkretne pieniądze dla twórców.
Zanim jednak zabierzemy się do zakupów, warto zerknąć na stronę wytwórni czy artysty, którego nagrania zamierzamy nabyć. Obecnie muzycy często zamieszczają informacje o preferowanych metodach zakupu. Z prostej przyczyny – skorzystanie przez nas z platformy takiej jak Bandcamp może im przynieść więcej zysku niż sprzedaż tej samej płyty za pośrednictwem dużej sieci sklepowej. Podejrzewam też, że obok zaproszeń do słuchania domowych koncertów twórcy będą nas coraz częściej zachęcać do innych form wsparcia. Alternatywne formy finansowania za pośrednictwem portali crowdfundingowych czy Patronite’a szybko zapełnią się nowymi ogłoszeniami. Na dobry początek polecam jednak tradycyjne zakupy płytowe. Oczywiście za pośrednictwem sieci i – jeśli to możliwe – paczkomatu. Na własnym przykładzie mogę zapewnić, że dają one pozytywne skutki nie tylko sprzedającym. Po mozolnych poszukiwaniach mydła i skazanych na niepowodzenie wypadach po papier toaletowy odświeżająco jest stanąć przed dylematem: czy mojej płytotece bardziej brakuje nowego Miszka, czy ostatniego Więcka? I dojść do wniosku, że brakuje obu.