Chłopiec o imieniu Yaa podróżuje między światem a zaświatami. Kiedy zmienia się w świnię, zaczyna przeżywać typowe dla świń przygody: ucieka przed myśliwymi, trafia do warszawskiego zoo, a w końcu znajduje kryjówkę w Lesie Kabackim.
Yaa był czarownikiem. Inni chłopcy nie przeszli Próby, tylko on, Yaa. Kiedy odcinano mu głowę, nawet nie pisnął. Głowę wrzucono do dołu z głowami, a Yaa poszedł dalej bez głowy. Najpierw, przez drzwi wypełnione mgłą, wszedł do pierwszego zaświata. Zobaczył tam swoją babkę, jak czesała się, przeglądając w kałuży.
– Jesteś najlepszy, Yaa – powiedziała babka. – Wchodzisz do zaświatów jak do siebie. Ale nie myśl, że tu jest przyjemnie. Na szczęście udało mi się przemycić ten grzebień z kości świni. Mogę się czesać. Zawsze to jakieś zajęcie, chociaż mam coraz mniej włosów.
– A co będziesz robiła, jak skończą ci się włosy?
– Wtedy skończą się zaświaty, Yaa – powiedziała babka i wyrwała sobie garść włosów.
Potem Yaa poszedł dalej i zwiedzał inne zaświaty, te ciemne i te jasne, ale one już go nie ciekawiły. Wciąż widział swoją babkę wyrywającą sobie włosy. W którymś z ciemnych zaświatów zaatakowała go dzika świnia, cała biała i wielka jak słoń. Yaa włożył jej rękę do paszczy i szybko wyjął z niej wszystkie wnętrzności. Wtedy świnia dała mu spokój, zdziwiona, że nie ma już żołądka, który woła: „Jeść!”.
Yaa wrócił do swojej wsi, a starzy mężczyźni z powrotem przyszyli mu głowę. Yaa ciągle trzymał w ręku wnętrzności świni: przeogromny żołądek, czerwoną wątrobę i dwie cuchnące nerki.
– To są teraz twoje bebechy. Zjedz je – powiedzieli starzy mężczyźni i Yaa połknął wnętrzności świni, chociaż było ich tyle, że cała wieś by się najadła. Potem skręcał się z bólu i wymiotował przez wiele godzin. Myślał, że zwrócił wnętrzności świni, ale starzy mężczyźni byli innego zdania.
– Wyplułeś swoje bebechy, Yaa – powiedzieli. – To dobrze. Już ci są niepotrzebne. Te świńskie na pewno są lepsze. Teraz będziesz przemieniać się w świnię. To będzie twój totem, dzika świnia.
Inni chłopcy nawet nie weszli do zaświatów. Zatrzymali się w połowie drogi i zaczęli grać w zagadki. Zapomnieli, że ich głowy leżą w dole. No i nie rozwiązali żadnej zagadki. Kiedy starzy mężczyźni poprzyszywali im głowy, chłopcy nic nie zauważyli, nadal grali w zagadki, tylko teraz lepiej im szło.
I tak Yaa został czarownikiem, chociaż wcale tego nie chciał. Wolałby siedzieć w chacie księdza Kazika i oglądać telewizję. Uwielbiał telewizję, a najbardziej filmy gangsterskie i kanał Planete+.
A wielka biała świnia krążyła po zaświatach i szukała swoich wnętrzności. Yaa był tego pewien, czuł to w brzuchu, czuł jej wściekłość i żądzę zemsty. Za każdym razem, gdy tańczył Taniec Przemiany i zmieniał się w dziką świnię, bał się, że zjawi się tamta świnia, przeogromny biały potwór, i zabierze mu wnętrzności.
Tamta pora była tak gorąca i sucha, jakby deszcz umarł. I tak było. Deszcz skrył się w zaświatach i uciekał dalej i dalej, przez zaświaty jasne i ciemne. A Yaa podskakiwał w Tańcu Przemiany w rytm krzyków i uderzeń drewnianych pałek. Gdy prawie był już świnią, spojrzał dookoła. Ci krzyczący ludzie byli tacy strasznie brzydcy! Nawet ksiądz Kazik miał wykrzywioną twarz i oczy martwe jak oczy jaszczura! „Chyba już lepiej być świnią” – pomyślał Yaa i wykonał rzecz do końca.
Yaa-świnia miał węch czulszy niż wszystkie inne stworzenia. Od razu wywąchał deszcz i puścił się za nim w pogoń, biegnąc za tym cudownym zapachem świeżości i wilgoci, który czuć tylko na samym początku, gdy pierwsze krople spadają na trawę, piasek i drzewa.
Wbiegł do zaświata swojej babki.
– On tu był, mój świński wnuku, i zmącił moje zwierciadło – powiedziała babka zrzędliwie.
Rzeczywiście, kałuża pełna była rozszerzających się promieniście okręgów, ale deszczu już nie było. A po półłysej głowie babki płynęły szare krople.
– Poszedł tam, do tego ciemnego zaświata po lewej stronie. Jak ty wyglądasz, mój wnuku! Gdybym nie wiedziała, że to ty, pomyślałabym, że jesteś dziką świnią – narzekała.
Yaa-świnia krzyknął coś po świńsku i popędził do ciemnego zaświata, który wskazała mu babka. Ciemne zaświaty mościły się w przerwach pomiędzy jasnymi zaświatami. Były zupełnie puste, ale zasłaniały jasne zaświaty, zmieniały widok. Tylko to. Wykrzywiały. To dlatego z naszego świata nie widać zaświatów.
Zaświatów ciemnych było dużo więcej niż zaświatów jasnych. Nic więc dziwnego, że uciekający deszcz trafił do zaświata ciemnego. Ale nawet deszczowi tam się nie podobało, więc poszedł dalej, pozostawiając za sobą ten ledwie uchwytny zapach, który Yaa-świni zawsze kojarzył się z zielonymi żabkami.
Yaa-świnia podążał uparcie za deszczem, z zaświata w zaświat, aż nagle usłyszał straszliwy tętent i od razu wiedział, że to pędzi za nim biała świnia, wielka jak słoń i strasznie rozzłoszczona! Yaa-świnia wybiegł z zaświatów, a tam, w zwykłym świecie, czekali na niego myśliwi. Ale Yaa-świnia wolał zostać zabity i już na zawsze pójść do swojej babki, która czesała się nad kałużą, niż żeby tamta okropna świnia miała mu wyrwać wnętrzności, bo wtedy błąkałby się po ciemnych zaświatach, świnia z brzuchem jak pusty garnek.
Ale myśliwi go nie zabili. Uśpili go i zamknęli w klatce. Biali ludzie w białych fartuchach oglądali go, mierzyli i ważyli, i rozmawiali o nim po angielsku. Yaa-świnia najbardziej polubił doktor Inez Remek. Była piękna, miała rude włosy i okulary w czarnych oprawkach. Yaa-świnia chciał nawet zmienić się w zwykłego Yaa, ale doktor Inez Remek najbardziej na świecie kochała dzikie świnie. Mężczyźni jej nie interesowali. Robiła mu rozmaite testy i filmowała go, a Yaa-świnia myślał z zadowoleniem, że może będzie w telewizji, na kanale Planete+ i zobaczy go ksiądz Kazik. Pozwalał jej na wszystko, a ona drapała go za uszami i mówiła mu, jaki jest mądry i że mógłby zapisać się do Mensy. Jej koledzy śmiali się z niej, uważali, że Yaa jest najzwyklejszą afrykańską dziką świnią. Któregoś dnia zabrali go i wsadzili do samolotu. Ach, jak doktor Remek płakała! A Yaa leciał zamknięty w ciasnej klatce, leciał bardzo długo, aż usłyszał, jak ktoś mówi, że zaraz wylądują w Warszawie i że w Warszawie pada deszcz. Yaa-świnia ucieszył się, że w końcu dogonił deszcz. Miał też inny powód do zadowolenia: pamiętał, że ksiądz Kazik jest z Warszawy.
I tak Yaa trafił do warszawskiego zoo, do zagrody z afrykańskimi dzikimi świniami. Nie czuł się z nimi dobrze. Toteż gdy wszystkie świnie zostały sprzedane ogrodowi zoologicznemu w San Diego i przewieziono je do ogrodu botanicznego w Powsinie w celu odbycia kwarantanny, Yaa-świnia postanowił, że za wszelką cenę ucieknie. Podczas załadunku do klatek wyrwał się i na moment porzuciwszy swoją świńską postać, po prostu otworzył sobie drzwi kluczem, który tkwił w zamku. Wybiegł znów jako dzika świnia i z szybkością 40 km/h popędził do Lasu Kabackiego, który był za płotem.
Puszczono się za nim w pogoń, ale uciekł i zaszył się w krzakach. Padał prawdziwy wiosenny deszcz, młodziutkie liście na drzewach błyszczały jak kamyki pod wodą, mokra ziemia wydychała kolorowe, mieniące się powietrze, które długimi pasmami płynęło do nieba.
– O Jezu – pomyślał Yaa w języku księdza Kazika. – Ale tu fajnie.
I tak Yaa zamieszkał w Lesie Kabackim. Nocą był Yaa-świnią, buszował po lesie albo spał w jakiejś jamie. W dzień wracał do swojej ludzkiej postaci i pracował w wesołym miasteczku o nazwie Strachland położonym na polanie na skraju lasu. A tymczasem wszyscy szukali Yaa-świni, afrykańskiego dzika. Yaa-świnia stał się znany. Każdy chciał go odnaleźć. Ale znajdowano tylko tu i tam ślady jego osobliwych racic, nic więcej.
Yaa występował na drewnianej scenie w jednym z namiotów Strachlandu – ubrany w spódniczkę z liści, z pomalowaną twarzą robił sztuczki i wyczarowywał malutkie figurki zwierząt z czarnego drewna, które widzowie mogli potem zabrać ze sobą. Ale największy rozgłos przyniósł mu numer, który wykonywał zawsze na koniec występu, na oczach publiczności. Tańcząc do tam-tamów z YouTube’a, zmieniał się w wielkiego afrykańskiego dzika z potwornymi kłami, czyli Yaa-świnię, i z tętentem znikał za kotarą. A w niedzielne poranki przechadzał się po zatłoczonych leśnych duktach nieduży, czarnoskóry pan, w złotych okularach i niebieskim garniturze i witał się ze swoimi wielbicielami, którzy znali go z występów w Strachlandzie. To życie mu odpowiadało. Odpowiadało obu jego wcieleniom. I trwało do dnia, w którym wcwałował do Gabinetu Luster.
Stało się to przypadkiem, rozochocił się swoim tańcem czarownika i przez chwilę stracił kontrolę nad dziką naturą zwierza, w którego się zmienił, zbiegł ze sceny wprost w publiczność, wzbudzając panikę i zamęt, wybiegł z namiotu głównym wejściem, przewracając bramki, i wbiegł do Gabinetu Luster. Nigdy przedtem tam nie był, nawet nigdy nie widział dużego lustra. A tam było ich mnóstwo i we wszystkich był potworem. Ale najstraszniejsze okazały się dwa zupełnie zwyczajne lustra stojące naprzeciwko siebie. Yaa-świnia stanął pomiędzy nimi i nie mógł zrobić ani kroku dalej, nie miał siły, jakby każde z jego odbić zabierało mu odrobinę energii, a odbić było nieskończenie wiele. Wyczuł jakiś ruch z lewej strony, obrócił łeb i zobaczył, jak z głębi lustra wynurza się biała świnia, biegnie ku niemu przez kolejne odbicia jak przez pokoje w amfiladzie, z początku malutka jak świnka morska, a potem coraz większa i większa w każdym kolejnym pokoju. To była ona, biała świnia bez bebechów! Yaa szarpnął się, ale nie mógł się wydostać spomiędzy luster, odwrócił się więc i wskoczył w to po prawej stronie.
Nagle znalazł się zupełnie gdzie indziej, na gliniastym polu porośniętym nędznymi chwastami, pod niskim, szarym niebem bez żadnego światła. To był zaświat jego babki, a ona siedziała nad kałużą i robiła to, co zwykle – kościanym grzebieniem czesała swoje rzadkie włosy.
– Goni mnie biała świnia z ciemnego zaświata! Mówię ci to! – wrzasnął Yaa.
– To oddaj jej te śmierdzące bebechy, mój świński wnuku. Będzie ci lżej biegać – powiedziała babka Yaa.
– Ona tu jest! Zobacz! Ona tu jest! – wrzasnął Yaa-świnia i wbiegł w kałużę. Gdy sięgnęła mu do brzucha, stanął jak wryty.
Ten zaświat był bardzo małym zaświatem, był nie większy niż kort tenisowy. Otaczała go prześwietlona słońcem mgła, równa i wysoka jak parkan. W jednym miejscu mgła ułożyła się w sylwetkę ogromnej świni. To tam patrzył Yaa-świnia, mocząc wszystkie cztery nogi w kałuży.
– Przestań wreszcie kwiczeć, mój wnuku. Podejdź do niej i oddaj jej te bebechy. Wywróć się na lewą stronę, zobaczysz, jakie to odświeżające – powiedziała babka Yaa, a on stał jak sparaliżowany.
– Chyba już czas, żebyś się ustatkował, mój wnuku – mówiła dalej babka. – Przemieniasz się ciągle w dziką świnię i rozmieniasz się na drobne. Za każdym razem jesteś coraz bardziej świnią i w końcu nie wrócisz do siebie, zobaczysz. A zresztą już czas, żeby po świecie chodziły moje prawnuki. Ona czeka na ciebie, ta ruda doktorka w okularach. Masz ją znaleźć. No, idźże!
Yaa-świnia poruszył się i nagle zmienił się w zwykłego Yaa. Stał w wodzie po kolana, ubrany w niebieski garnitur. W lewej ręce trzymał brązową, kanciastą walizkę.
– Doktor Inez Remek? Gdzie ona jest, babko? – zapytał.
– W Peru. To niedaleko. Z zaświatów wszędzie jest blisko. Idź tam – powiedziała babka Yaa i machnęła ręką.
Yaa pomachał babce, a potem zaczął brnąć przez kałużę w stronę majaczącej sylwetki świni.
– Ale on mały – mruknęła do siebie babka Yaa. – Zawsze był mały.
Rzeczywiście, na tle tej potwornie wielkiej świni Yaa wydawał się mały jak dziecko. Szedł, nie oglądając się, a świnia stawała się coraz wyraźniejsza i bielsza, wypełniała się światłem jak papierowy lampion, jak wschodzący Księżyc w pełni. Aż Yaa rozpłynął się w tym świetle.
I to już koniec historii Yaa-świni, afrykańskiego dzika, który uciekł do Lasu Kabackiego. Nigdy go nie odnaleziono. Przeszedł do legend i bajek. A z czasem w środku lasu postawiono mu pomnik. Pomnik guźca, afrykańskiego dzika.
A Yaa? Podobno widziano go w Ameryce Południowej, w Peru lub Brazylii. Szedł jakąś ulicą ubrany w niebieski garnitur i trzymał pod rękę rudowłosą piękność. Podobno.