Neuman, Romer, Mikolasch i Mierzecka, czyli absolutni wielcy fotografowie przedwojenni. Wszyscy ze Lwowa. A do tego Lewczyński, Prażmowski, Robakowski. I jeszcze Łódź Kaliska, Waśko, Wojciechowski, Gomulicki. I 10 nazwisk ukraińskich twórców. Taki zestaw, który sam mówi za siebie, zgodnie z tytułem wystawy: Eksperyment!.
Jej podtytuł wiele wyjaśnia: Fotografia początku XX wieku we Lwowie oraz jej polscy i ukraińscy kontynuatorzy w XX i XXI wieku. A zatem oglądać będziemy rodzenie się awangardy lwowskiej, jej wychodzenie z piktorializmu. A potem zobaczymy, czy jej tradycje jakkolwiek zostały zaanektowane na miejscu, w dzisiejszej Ukrainie. W końcu lekcję awangardy przejęli także twórcy polscy, od Lewczyńskiego po Gomulickiego. Przekrojowo, z rozmachem. Zestaw wydaje się wspaniały. Można narzekać, jak zawsze, na brak parytetu – na 26 twórców i jedną (męską) grupę mamy dwie kobiety. Cóż, ta lekcja ciągle przed nami.
Tak przekrojowej wystawy, tak dużej, historycznej i aktualnej nie było dawno. Każde miejsce byłoby dobre. Ale są miejsca lepsze niż inne. Na przykład Wrocław, gdzie po wojnie znalazła się większość elity lwowskiej. Najlepsza jednak Łódź – miasto awangardy, a dla fotografii szczególne w czasach triumfu konceptualizmu. Idealna do tego galeria: Forum Fotografii, FF. Krzysztof Cichosz otwierał ją 35 lat temu. Ładna rocznica.
Łatwiej będzie opowiadać o tym wszystkim parami. Mamy tu dwa kraje: Polskę i Ukrainę. A precyzyjniej jeszcze – dwa narody. Bo przecież w dwudziestoleciu międzywojennym na lwowskiej scenie równolegle działali Ukraińcy obok Polaków. W związku z dwoma narodami mamy także dwójkę kuratorów: Magdalenę Świątczak i Andrija Bojarova. To nie pierwsza ich współpraca.
Mamy dalej dwie części wystawy. Pierwsza połowa i druga połowa wieku XX (wiek XXI wliczmy dla ułatwienia w tę drugą). Wystawa i tak płynnie przechodzi między epokami i granicami. Nie ma żadnych wyraźnych podziałów, przynajmniej czasowych.
Dalej mamy wystawę i katalog. Dwa osobne byty i dwie osobne narracje. Wystawa to wiadomo: przestrzeń i dzieła oddziałujące (prawie) bezpośrednio. A katalog – to mnóstwo słów i kontekstów, i właściwie dobry podręcznik.
Zacznijmy od samej ekspozycji. Eksperyment! to gigantyczna wystawa zajmująca całą przestrzeń Galerii FF. Łódzki Dom Kultury w trakcie remontu, który jeszcze się przeciąga. Trafienie zatem do wewnątrz, i to jeszcze do początku wystawy, stanowi wyzwanie. Ale też nic złego w tym, jeśli obejrzymy najpierw zawartość drugiego lub pierwszego piętra. Nie ma tu żadnej osi czasu, eksponaty nie są numerowane, nie ma ścieżki zwiedzania. Są rozdziały wystawy: „mistrzowie”, „mimo formy”, „montaż filmowy” itd. Otóż to, obecny jest także film, instalacje oraz fotomontaże. Rozmawiamy o awangardzie, a nie tytułowej „fotografii”, jako jakiejś osobnej i czystej formie.
Najwspanialszy moment wystawy to ten z powiększeniem serii Start Witolda Romera. Prace monumentalne, na wskroś nowoczesne, zamontowane w formie fototapety.
Na ścianie obok seria, której żadna reprodukcja nie odda, to wariacje na temat Muybridge’owskiego dzieła o analizie ruchu. Krzysztof Cichosz w Humanologii poświęcam III przepracowuje motyw kobiety w ruchu, czyni to na kilku przenikających się i przezroczystych płaszczyznach. Punkt widzenia ma zasadnicze znaczenie dla odbioru. A umiejscowienie na wystawie obok Romera (prace dzieli 67 lat) genialne!
Drugim zachwytem i jednocześnie odkryciem jest seria autoportretów Władysława Bednarczuka. Układy i pozy przeróżne, proste identyfikacje i surrealne kreacje – i to na przestrzeni przeszło 20 lat. Szczególnie Montaż 12 autoportretów, a może i przez Autoportret wizyjny skojarzenie z Witkacym samo się nasuwa.
Cała wystawa bardzo płynnie przebiega. Jedne zestawienia lepsze, drugie słabsze. Trochę braków, bo przecież prace Natalii LL, Jolanty Marcolli czy Zofii Kulik bardzo dobrze pracowałyby pod tym hasłem eksperymentu. Pewnie nie było już miejsca, a może czasu. Cieszyć się trzeba tym, co jest. A zawsze dobrze obejrzeć oryginalną i przestrzenną pracę Fotografie do wyrwania Józefa Robakowskiego, znów, kompletnie niereprodukowalny „fotoobraz interaktywny”.
A skoro już mowa o oryginałach. Jest tu drobny kłopot. Pojawia się w trakcie oglądania wystawy. Czas reakcji zależy zapewne od wprawności oka. Można się zdziwić, oglądając sporych rozmiarów pracę Vlodka Kostyrki Julian Fałat sered molodi na papierze przymocowaną ledwo na gwoździkach do ściany. Kompozycja zadziwia sama w sobie, obraz wydaje się na pierwszy rzut oka powieszony do góry nogami. Jednak to podpis robi daleko większe wrażenie: „olej na płótnie”. Tak, jasne! W zaułku wystawy wisi drobnych rozmiarów zdjęcie przedstawiające zapakowane w folie obrazy z podpisem: „prace malarskie Vlodka Kostyrki w kijowskiej Ya-Gallery, przygotowane do transportu do Łodzi”. Aha, nie dojechały. Reprodukowanie prac malarskich i decyzja o umieszczeniu ich zamiast oryginałów wyszły od samego artysty. OK, rozumiem, szanuję. Można by jednak zmienić i podpis.
Wykrycie reprodukcji malarskich jest znacznie prostsze niż dostrzeżenie, że wszystkie prace przedwojenne znajdujące się na wystawie także są reprodukcjami. Tapety to oczywiście instalacja jednorazowa, w miejscu wystawy, tu jesteśmy w zgodzie. Reszta prac jest w ramach, w większości wypadków za matowym pleksi, które skutecznie utrudnia oglądanie. I kiedy zbiera się już na zachwyt, że Niebieska flasza Henryka Mikolascha, jedno z największych dzieł polskiej fotografii, objawia się na wystawie, następuje podchwytliwe pytanie, czy ona może będzie oryginałem? Nie. Oryginał leży bezpiecznie w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Żadna instytucja nie pożyczyłaby swojej pracy, a żadna firma nie ubezpieczyłaby dzieł sztuki na ekspozycji w budynku, w którym właśnie trwa przedłużający się remont. Proza życia. Niezgrane kalendarze. Każdemu z nas się to zdarza.
Na szczęście jest katalog! Okazały i dwujęzyczny (polsko-angielski). Reprodukcja prac w nim jest z oczywistych względów konieczna i nie boli tak bardzo jak na wystawie. (Wprawne oko ciągle boli, bo też jakość skanów i nieprzygotowanie plików do druku zbiera swoje pokłosie). Ale katalog to teksty! Adam Sobota pisze o historii fotografii we Lwowie w pierwszej połowie XX w. – to doskonałe kalendarium i podręcznik, mamy potrzebny kontekst. Drugi tekst, Spotkania, w którym Marek Grygiel prowadzi nas historią bardziej prywatną, znajomości i powiązań osobistych, ponad granicę polsko-ukraińską. To precyzyjne wyliczenie wystaw, wspólnych inicjatyw twórczych i wreszcie spotkań twórców w ostatnich 20 latach. Genialne kompendium.
Ostatnią parą jest kwestia miejsca ekspozycji: galeria i muzeum. Eksperyment! to z charakteru i rozmachu właściwie wystawa muzealna w miejscu, które jednak jest galerią. Katalog i poważne archiwa muzealne, długie planowanie wystawy, a potem ekspozycja trwająca tylko trzy tygodnie. Nie umiem sobie nawet wyobrazić ogromu stresu kuratorów przy przygotowywaniu wystawy, kiedy zawala transport, równocześnie remont przeszkadza w sprowadzeniu dzieł, negocjacje trwają i odsuwa się otwarcie wystawy do ostatecznego momentu. Bo przecież jest grant i to grant na ten rok, trzeba to zrobić i się wywiązać.
Organizatorzy zrobili wszystko, co mogli (no, mogli przyznać prawdę w podpisach). Wychodzę z wystawy oszołomiona. Widziałam totalny ogrom włożonej pracy, mam w ręku potężny katalog, a mogłam widzieć oryginały, gdyby nie jakiś cholerny zapis w regulaminie grantowym. Wychodząc, mijam pracownika budowy, coś mam ochotę mu powiedzieć, ale uśmiecham się tylko bezradnie.
PS Wystawa została zaplanowana jako ekspozycja jeżdżąca. W tym roku można będzie obejrzeć ją w Muzeum Architektury we Wrocławiu. (Muzeum! Szansa na oryginały?) W kolejnych latach także we Lwowie, w Charkowie i Kijowie.