Sroga zima, czasy stalinowskie, a tu „nikt nie ma pod górkę”. Wszyscy zjeżdżają albo spadają, ale nie widać nikogo, kto wchodzi, dysząc i sapiąc. Na pewno z drugiej strony górki jest wyciąg – to musi być Kasprowy albo Gubałówka. Więcej wyciągów nie było. Do tego skocznia, po góralsku z dwóch bali drewnianych wyciosana. Siermiężnie, ale wesoło. Na stoku nikt nie zachowuje profesjonalnej narciarskiej powagi tak, jak to się robi teraz. Górka i śnieg dla wszystkich. Dlatego dzieci, psy, sanki były dozwolone. Choinki wyrastały nie tam, gdzie trzeba, i atakowały znienacka.
Zbigniew Lengren jeździł jak wszyscy na drewnianych nartach, które smarowało się smarem na mokry śnieg albo na suchy. Zakładał sznurowane, skórzane buty, które wsuwał w kandahary, czyli wiązania ze sprężyną i paskami. Do tego nosił góralski sweter z gryzącej, ostrej wełny, spodnie, a pod spodniami ciepłe gacie.
Na głowie – czapka z pomponem albo nic. Szczególnie nie nosił czapki ten, kto był opalonym na czekoladę bikiniarzem, z czupryną usztywnioną na cukier – modnisiem w białej bluzie, która jeszcze bardziej podkreślała jego opaleniznę.
Jeśli się było dziewczyną strojnisią, to się wcale na nartach nie zjeżdżało (z uwagi na zakręcone u fryzjera loki), tylko się nosiło dla szpanu narty na ramieniu, że niby zaraz… za chwilę się przypnie i zjedzie – a tymczasem można pospacerować, a potem usiąść i poprawić makijaż.
Jak widać, najlepiej i najweselej zjeżdżają dzieci i góralka z dużym biustem, w czapce męża. Najgorzej redaktor Eile (łysy i w grubych okularach), ponieważ problem skrzyżowania nart rozwiązuje intelektualnie, podobnie jak skoczek debiutant, na którego czeka już uśmiechnięty przedstawiciel służby zdrowia. Dlaczego jest zadowolony? Bo wie, że wyrobi „normę” zakładania gipsu w 150% – jak inni przodownicy pracy w owych czasach.
Gdzie jest sam autor? W kilku miejscach naraz – naprawdę był bardzo ruchliwy. Ścigany przez urzędnika skarbowego z niezapłaconym rachunkiem. Zaplątany na samym początku stoku we własne długie nogi i pędzący na choinkę.
Z choinką zderzył się naprawdę, rozcinając sobie łuk brwiowy. Zalany krwią, wzgardził propozycją zjechania na ratunkowym toboganie, ponieważ było to niemęskie. Kiedy ranny i lekko zamroczony znalazł się na dole w Kuźnicach, ze zdziwieniem zobaczył powiewające hitlerowskie flagi nad budynkiem wyciągu. „Oj! Ale się walnąłem” – pomyślał i zjechał jeszcze niżej, gdzie nikt mimo jego „krwawego” wyglądu nie udzielił mu pomocy i w ogóle się nim nie zainteresował. Jak się okazało – znalazł się na planie filmu wojennego i wszyscy myśleli, że jest świetnie ucharakteryzowany. Oczywiście potem ktoś się w końcu nim zajął.
A on po powrocie z Zakopanego piórkiem, tuszem i farbami plakatowymi narysował i namalował ten uroczy zimowy rysunek, w pewnym sensie nawet umieszczając tam mnie, chociaż urodziłam się dopiero rok później. Widzicie, gdzie jestem? Pomiędzy starszym bratem Tomkiem z brązową grzywką a naszym psem Ciapkiem – tak, to ja, biały bobas, czyli…
Zapraszamy do naszego sklepu po zimowe puzzle z kultową okładką „Przekroju”!