Lengren optymista Lengren optymista
i
ilustracja: Zbigniew Lengren
Przemyślenia

Lengren optymista

Katarzyna Lengren
Czyta się 2 minuty

Sroga zima, czasy stalinowskie, a tu „nikt nie ma pod górkę”. Wszyscy zjeżdżają albo spadają, ale nie widać nikogo, kto wchodzi, dysząc i sapiąc. Na pewno z drugiej strony górki jest wyciąg – to musi być Kasprowy albo Gubałówka. Więcej wyciągów nie było. Do tego skocznia, po góralsku z dwóch bali drewnianych wyciosana. Siermiężnie, ale wesoło. Na stoku nikt nie zachowuje profesjonalnej narciarskiej powagi tak, jak to się robi teraz. Górka i śnieg dla wszystkich. Dlatego dzieci, psy, sanki były dozwolone. Choinki wyrastały nie tam, gdzie trzeba, i atakowały znienacka.

Zbigniew Lengren jeździł jak wszyscy na drewnianych nartach, które smarowało się smarem na mokry śnieg albo na suchy. Zakładał sznurowane, skórzane buty, które wsuwał w kandahary, czyli wiązania ze sprężyną i paskami. Do tego nosił góralski sweter z gryzącej, ostrej wełny, spodnie, a pod spodniami ciepłe gacie.

Na głowie – czapka z pomponem albo nic. Szczególnie nie nosił czapki ten, kto był opalonym na czekoladę bikiniarzem, z czupryną usztywnioną na cukier – modnisiem w białej bluzie, która jeszcze bardziej podkreślała jego opaleniznę.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jeśli się było dziewczyną strojnisią, to się wcale na nartach nie zjeżdżało (z uwagi na zakręcone u fryzjera loki), tylko się nosiło dla szpanu narty na ramieniu, że niby zaraz… za chwilę się przypnie i zjedzie – a tymczasem można pospacerować, a potem usiąść i poprawić makijaż.

Jak widać, najlepiej i najweselej zjeżdżają dzieci i góralka z dużym biustem, w czapce męża. Najgorzej redaktor Eile (łysy i w grubych okularach), ponieważ problem skrzyżowania nart rozwiązuje intelektualnie, podobnie jak skoczek debiutant, na którego czeka już uśmiechnięty przedstawiciel służby zdrowia. Dlaczego jest zadowolony? Bo wie, że wyrobi „normę” zakładania gipsu w 150% – jak inni przodownicy pracy w owych czasach.

Gdzie jest sam autor? W kilku miejscach naraz – naprawdę był bardzo ruchliwy. Ścigany przez urzędnika skarbowego z niezapłaconym rachunkiem. Zaplątany na samym początku stoku we własne długie nogi i pędzący na choinkę.

Z choinką zderzył się naprawdę, rozcinając sobie łuk brwiowy. Zalany krwią, wzgardził propozycją zjechania na ratunkowym toboganie, ponieważ było to niemęskie. Kiedy ranny i lekko zamroczony znalazł się na dole w Kuźnicach, ze zdziwieniem zobaczył powiewające hitlerowskie flagi nad budynkiem wyciągu. „Oj! Ale się walnąłem” – pomyślał i zjechał jeszcze niżej, gdzie nikt mimo jego „krwawego” wyglądu nie udzielił mu pomocy i w ogóle się nim nie zainteresował. Jak się okazało – znalazł się na planie filmu wojennego i wszyscy myśleli, że jest świetnie ucharakteryzowany. Oczywiście potem ktoś się w końcu nim zajął.

A on po powrocie z Zakopanego piórkiem, tuszem i farbami plakatowymi narysował i namalował ten uroczy zimowy rysunek, w pewnym sensie nawet umieszczając tam mnie, chociaż urodziłam się dopiero rok później. Widzicie, gdzie jestem? Pomiędzy starszym bratem Tomkiem z brązową grzywką a naszym psem Ciapkiem – tak, to ja, biały bobas, czyli…

Okładka z archiwum „Przekroju”, nr 252, ilustracja: Zbigniew Lengren

Zapraszamy do naszego sklepu po zimowe puzzle z kultową okładką „Przekroju”!

Czytaj również:

Dojrzały do niedojrzałości Dojrzały do niedojrzałości
i
Zbigniew Lengren z Filutkiem – lata 40. (Filutek dorysowany później). Zdjęcie: archiwum rodzinne
Opowieści

Dojrzały do niedojrzałości

Katarzyna Lengren

„Ojciec zawsze się spieszył, był wiecznie rozdrażniony, nieobecny, zajęty romansami i wymyślaniem nowych dowcipów” – Zbigniewa Lengrena, kultowego rysownika „Przekroju”, wspomina córka.

Jego rodzice poznali się jeszcze przed pierwszą wojną światową i chodzili na randki do Zachęty. Babcia mówiła, że chyba dzięki temu jej synek był uzdolniony plastycznie. Sama artystycznych talentów nie miała, a na dodatek słoń nadepnął jej na ucho, bo nuciła, fałszując niemiłosiernie. Za to była piękna – pięknością swoich czasów. To dla niej bardzo charakterystyczne, że potrafiła zdyscyplinować nawet swoje geny, czyli urodzić się z taką urodą, która akurat była w jej czasach modna. Wszystko robiła celowo, zachowując wokół siebie idealny porządek. Ojciec mojego ojca, Juliusz, wpraw­dzie również był niezwykle przystojny, ale daleko mu było do życiowej dyscypliny. Urodzony w Polsce, w szwedzkiej rodzinie Lenngrenów (pisali się przez dwa „n”), mówił wieloma językami, w każdym ze śmiesznym szwedzkim akcentem. Wykształcony i elegancki, otrzymał pracę attaché handlowego w telefonicznej firmie Cedergrena przy ulicy Zielnej, na szczycie pierwszego drapacza chmur. Juliusz był błyskotliwy, inteligentny, śpiewał, grał na gitarze, uwielbiał wiedeńskie kabarety i piękne kobiety. Męczyło go wszystko, co stałe – nawet małżeństwo.

Czytaj dalej