Lynch nie bierze jeńców Lynch nie bierze jeńców
Opowieści

Lynch nie bierze jeńców

Kaja Szafrańska
Czyta się 4 minuty

Owacja na stojąco w Cannes, 9,4 gwiazdki w serwisie IMDB i rzesze zdezorientowanych krytyków, którzy przez ostatnie miesiące trenowali ciętą ripostę, by w odpowiednim momencie jednym ciosem znokautować Davida Lyncha i jego nowe „Twin Peaks”. Tak wygląda krajobraz po premierze czterech pierwszych odcinków kontynuacji najbardziej kultowego serialu świata. I określenie „najbardziej kultowy” jest wciąż aktualne.

David Lynch to twórca trudny. Z jednej strony wyrazisty i wyjątkowy, z drugiej manieryczny i tak bardzo zatopiony w swoim świecie, że miejscami niestrawny. Ma za sobą reżyserskie sukcesy (w tym Złotą Palmę w Cannes za „Dzikość serca”) i porażki (wybuczany tamże za „Twin Peaks: Ogniu krocz ze (no i zagwozdka – tłumaczenie wierna, ale polska wersja to było „za”) mną”). Ma też na koncie serial, który odmienił oblicze współczesnej telewizji, zdejmując z niej sztywny gorset przewidywalności i poprawności.

Nie sposób też odmówić mu odwagi. Nie tylko twórczej, ale i cywilnej, bo kto inny zdecydowałby się reaktywować tytuł po 26 (no chyba jednak po 25, tzn jeśli liczyć do premiery 26 – ale do ukończenia pracy 25 – tak zresztą jak zapowiadała Laura Palmer 🙂 ) latach? Lynch to zrobił, angażując w projekt współscenarzystę Marka Frosta i lwią część oryginalnej obsady. Pracę nad trzecim sezonem serialu rozpoczęto w 2014 roku. Od tamtej pory z „twinpeaksowego” frontu dochodziły sprzeczne komunikaty. A to, że Lynch się wycofał, więc serialu nie będzie (2015 rok), a to, że serial nie wróci w planowanym terminie (2016 rok), a to w końcu, że będzie miał aż 18 odcinków, pardon „części”, bo Lynch unika typowo serialowej nomenklatury.

21 maja 2017 roku „Miasteczko Twin Peaks” powróciło. Do ostatniej chwili nikt nie wiedział, czego spodziewać się po nowych odcinkach, których fabuły strzeżono jak tajemnicy państwowej. Zarówno widzowie, jak i krytycy bali się konfrontacji z czymś, co wedle wszelkiego prawdopodobieństwa miało okazać się porażką. Mało któremu serialowi udaje się powrót po latach. Tym bardziej po ćwierćwieczu zmian, które zaszły zarówno w kinie, jak i telewizji.

A jednak się udało. Inaczej niż przewidywano, bardziej autorsko, bezkompromisowo i na wskroś „lynchowsko”. To już nie jest „Twin Peaks„, które znamy. To już nawet nie jest też samo Twin Peaks, bo granice świata, w którym toczy się opowieść sięgają od Nowego Jorku, przez Dakotę Południową po Las Vegas w stanie Newada. Z pierwszych odcinków nowego sezonu patrzą na nas starzy, dobrzy znajomi, którzy wciąż żyją w starym, dobrze nam znanym świecie. Jednak to, co znane jest tu tylko punktem wyjścia do całkiem nowej historii, pełnej nowych bohaterów i nowych wątków, a także nowych dziwactw mistrza Lyncha, który dostawszy od stacji Showtime pełną swobodę twórczą, wreszcie nie musi się autocenzurować i nie cofa przed niczym. Przy okazji z zapamiętaniem się autocytując. Wprawne oko wyłapie  nawiązania do wielu jego filmów, od „Głowy do wycierania” począwszy.

Nowe „Twin Peaks” wciąż jest wielogatunkowe, niezrozumiałe, straszne i zabawne, a także na tyle nieprzewidywalne, że wymyka się definicjom. Ma też do siebie dystans, który potrzebny jest także widzom, by czerpać z jego oglądania przyjemność. Bo „Twin Peaks„ AD 2017 nie jest serialem dla wszystkich. O ile w ogóle można je nazwać serialem.

Czytaj również:

Humor z zeszytów greckich Humor z zeszytów greckich
i
Giuseppe Maria Crespi, „The Wedding at Cana”, 1686 r., Wirt D. Walker Fund (domena publiczna)
Dobra strawa

Humor z zeszytów greckich

Łukasz Modelski

Wytrawne wino to w wielu językach wino „suche”. Dania ostre są „hot”, czyli gorące, rybę skrapiamy cytryną, powolnych nazywamy flegmatycznymi, a gwałtownych – cholerykami. Te przekonania, nazwy i obyczaje zawdzięczamy greckim dietetykom, którzy definiując właściwości pokarmów, ustalili kulturowe kody.

Piąte i czwarte stulecie przed Chrystusem było w Grecji okresem szczególnego intelektualnego fermentu i myślowym skokiem w nowoczesność. Podczas gdy jońscy filozofowie przyrody mieli nadzieję na odkrycie uniwersalnej zasady rządzącej rzeczywistością dzięki obserwacji świata zmysłowego, Sokrates – uznając te poszukiwania za jałowe – skoncentrował się na badaniu ludzkiej duszy (psyche). Niemal równolatkiem Ateńczyka był Demokryt, pochodzący z niezbyt wówczas popularnej trackiej Abdery. Według niego świat składał się z niepodzielnych atomów, a struktura przedmiotów oraz ich cechy – w tym smak – miały zależeć od ich kształtu i ułożenia. Słodycz na przykład zapewniały atomy gładkie, gorycz zaś chropawe. Niezależnie od słuszności ich teorii wiedza wynikała już z rozumowania, a nie doświadczenia, co stanowiło zapowiedź nowych czasów.

Czytaj dalej