Czego to samotni ludzie w kosmosie z nudów nie wymyślą. Znajdą nawet sposób, jak dogadać się z pająkiem.
Puk, puk, puk.
Nie, to wcale nie jest upiorne. Jestem całkiem sam na pokładzie statku kosmicznego dwanaście lat świetlnych od domu i właśnie ktoś puka w pokrywę włazu, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
A jednak będę potrzebował oświetlenia. Odbijając się od ścian niczym kula bilardowa, nurkuję do laboratorium i po chwili wracam z latarką. Wchodzę do śluzy, nawet nie zawracając sobie głowy wkładaniem skafandra. Otwieram ręczne zawory w obu włazach, żeby napełnić tunel powietrzem. Wszystko przebiega tak, jak się spodziewałem. Wyprofilowana ksenonitowa rura nadal szczelnie przywiera do kadłuba. Otwieram zewnętrzny właz i opuszczam statek z latarką w ręku.
Tam, gdzie wcześniej znajdowała się przegroda, stoi teraz ściana z przezroczystego materiału. A po drugiej stronie czeka na mnie Rocky.
Rocky jest pająkiem. Pająkiem z wielkim odwłokiem.
Zawracam, gotów rzucić się do ucieczki, ale zdrowy rozsądek bierze górę.
– Spokojnie, tylko spokojnie – mówię do siebie i