W pierwszej części filmu widzimy laptop z otwartym dokumentem, szkicem mowy pogrzebowej. Obok stoi miska pomarańczy. Oto idealna metafora Izraela – podsumowuje Samuel Maoz, reżyser „Fokstrota” i laureat Srebrnego Lwa na festiwalu w Wenecji.
Ewa Szponar: Pana najnowszy film otwiera scena, która wydaje się realizacją największego koszmaru każdego izraelskiego rodzica. Daphna i Michael otrzymują wiadomość o śmierci syna podczas pełnienia obowiązkowej służby wojskowej. Czy Fokstrot jest odbiciem Pana doświadczeń i lęków? Wiem, że Pan również ma dzieci.
Samuel Maoz: Na szczęście mam tylko córki, a kobietom łatwiej uniknąć przymusowego wcielenia do armii. Niemniej inspiracją dla historii opowiedzianej w Fokstrocie stało się osobiste traumatyczne przeżycie. To było dawno temu, gdy najstarsza córka chodziła jeszcze do szkoły. Nigdy nie mogła wstać odpowiednio wcześnie, żeby zdążyć do niej na czas komunikacją miejską, i prosiła mnie, żebym zamówił jej taksówkę. Ten zwyczaj z jednej strony drogo mnie kosztował, z drugiej uznałem, że kontynuując go, postępuję mało wychowawczo. Któregoś ranka, gdy córka kolejny raz zaspała, zdenerwowałem się i kazałem jej iść na autobus. Myślałem, że jeśli się spóźni i dostanie burę od nauczycieli, nauczy się dyscypliny. Pół godziny po jej wyjściu usłyszałem w radiu, że jakiś terrorysta wysadził się w powietrze w jednym z autobusów numer pięć, zabijając wielu pasażerów. To była linia, którą córka jeździ do szkoły. Próbowałem się do niej dodzwonić, ale sieć komórkowa nie wytrzymała naporu połączeń, nie mogłem dowiedzieć się, czy moje dziecko jest całe