Miałam w ręku coś żyjącego Miałam w ręku coś żyjącego
i
zdjęcie: Eustachy Kossakowski
Opowieści

Miałam w ręku coś żyjącego

Libera wybiera, czyli subiektywny poczet polskich artystów
Zbigniew Libera
Czyta się 20 minut

Rzeźbiarka Maria Papa Rostkowska wiodła szczęśliwe życie. Może dlatego tak niewielu pamięta, kim była.

Drogie Czytelniczki oraz Czytelnicy! Życie „olbrzymki”, a zarazem „modnej kotki”, jak mówiono o bohaterce niniejszego artykułu, podobnie jak w przypadku większości najlepszych polskich artystów, obfitowało w wydarzenia tragiczne, ale jednocześnie, co stanowi swoisty wyłom, było wyjątkowo udane i szczęśliwe. Mimo to, a może właśnie dlatego jej imię pozostaje w naszym kraju prawie zupełnie nieznane. Co począć? Przyzwyczailiśmy się już do tego, że społeczeństwo nasze nie darzy zbytnio miłością swoich wybitnych artystów.

Maria Papa Rostkowska, bo o niej mowa, urodziła się 4 lipca 1923 r. w Brwinowie pod Warszawą, jako druga z czterech córek Bolesława Baranowskiego i jego rosyjskiej żony Nadziei Jaduszkin. Warto dodać, że w żyłach matki płynęła domieszka krwi tatarskiej. Państwo Baranowscy pobrali się w 1917 r. w Moskwie, aby rok później przenieść się do Polski. Pan Bolesław tak bardzo pragnął mieć syna, że małą Marię w kręgach rodzinnych nazywano Maciejem. Zapewne pozostawiło to wyraźny ślad w jej psychice, wspominała bowiem ten szczegół jeszcze nawet w ostatnich latach życia. Fakt ów nie zakłócał jednak jej szczęśliwego dzieciństwa. Dużo czasu spędzała w majątku dziadków w Słonimiu, który dziś znajduje się w obrębie państwa białoruskiego. Jednym z najpiękniejszych wspomnień z tego okresu są historie o wspaniałym koniu Kasztanie, który przechadzał się swobodnie po otaczającym dom parku i codziennie podczas śniadania zaglądał przez otwarte okno, jak gdyby chcąc uczestniczyć w życiu rodziny. Koń ten stał się później częstym bohaterem rysunków i rzeźb artystki.

Odznaczona i ocalona

W 1935 r. Maria rozpoczęła na­u­kę w Gimnazjum Ogólnokształcącym Zofii Sierpińskiej w Warszawie, którą zakończyła w czerwcu 1939 r. Po wybuchu wojny przez kolejny rok nie uczęszczała do żadnej szkoły, aby od 1941 r. kontynuować edukację na tzw. tajnych kompletach, początkowo w liceum o profilu przyrodniczo-matematycznym, a następnie w Warszawskiej Szkole Żeńskiej Rysunku Budowlanego im. Jastrzębowskiego. Tutaj w czerwcu 1942 r. otrzymała świadectwo dojrzałości. Niemal dokładnie rok później, w lipcu 1943 r., Maria wychodzi za mąż za Ludwika Rostkowskiego juniora, studenta medycyny oraz działacza Stronnictwa Demokratycznego. Jego ojciec, Ludwik Rostkowski, był znakomitym lekarzem okulistą, a jednocześnie działaczem Polskiej Partii Socjalistycznej. To za jego sprawą rodzina Rostkowskich przyłącza się do powołanej przy Delegaturze Rządu na Kraj – Głównej Rady Pomocy Żydom, powszechnie znanej pod kryptonimem „Żegota”. Członkowie tej organizacji w miarę możliwości wyciągali ludzi z opresji warszawskiego getta. Mąż Marii po wojnie został odznaczony medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” przyznawanym przez Instytut Jad Waszem, a portret jej teścia można znaleźć wśród sprawiedliwych w Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Kwiat, Paryż, ok. 1972 r., zdjęcie: Eustachy Kossakowski
Kwiat, Paryż, ok. 1972 r., zdjęcie: Eustachy Kossakowski

1 sierpnia 1944 r., po wybuchu powstania warszawskiego, Maria zostaje łączniczką w oddziałach Armii Ludowej i przyjmuje pseudonim Katarzyna. Za swoją działalność powstańczą odznaczona została Krzyżem Virtuti Militari V klasy II stopnia. Gdy powstanie dobiegało końca, Maria wraz z matką i jedną z sióstr zostały schwytane i włączone do transportu odjeżdżającego do Auschwitz. Gdy pociąg minął już granice miasta, jej mąż wraz z teś­ciem, którzy jako ochotnicy Czerwonego Krzyża dokarmiali wypędzonych z Warszawy uchodźców, dostrzegli ją w jednym z wagonów. Szczęśliwym trafem mieli przy sobie zapasową opaskę ze znakiem Czerwonego Krzyża, którą udało się jej dostarczyć, i gdy tylko założyła ją na rękaw płaszcza, wyskoczyła z pociągu. Wieczorem tego samego dnia była już bezpieczna w folwarku pod Pruszkowem razem z oboma Ludwikami. Jej matka i siostra wylądowały najpierw w Auschwitz, a później w Ravensbrück. Ojciec zaś trafił do Dachau. Wszystkim udało się przeżyć i wrócić do domu.

W roku 1945 po wyzwoleniu Maria wróciła do zburzonej Warszawy. Znalazła jeden z niewielu ocalałych budynków przy ulicy Marszałkowskiej 18, gdzie według jej relacji „na schodach wciąż leżały jeszcze trupy”. Zatrzymała się tam w malutkim mieszkaniu pod numerem 39. Wkrótce dołączyli do niej mąż oraz teściowie, a po powrocie z niemieckich obozów także jej rodzice. Maria zapewne pod wpływem teścia i męża wstąpiła w szeregi Polskiej Partii Robotniczej (jej członkinią pozostanie do 1948 r.). W grudniu tego samego roku przychodzi na świat pierwszy i jedyny syn państwa Rostkowskich, któremu nadali imiona Mikołaj Zbigniew.

Ludwik, mąż Marii, pełnił w owym czasie funkcję wiceprezesa Związku Młodzieży Demokratycznej. To dzięki jego kontaktom Maria otrzymała w roku 1947 półroczne stypendium Ministerstwa Kultury i Sztuki i udała się do Paryża. Synek pozostał pod opieką ojca i dziadków. Dzięki pomocy UNESCO jej pobyt w stolicy światowej sztuki jeszcze przedłużono. Ostatecznie powróciła do kraju dopiero w roku 1950. W Paryżu Maria podejmuje studia nad malarstwem klasycznym w najlepszym do tego celu miejscu, bo w samym Luwrze. Opiekę nad tamtejszą pracownią kopii sprawował wtedy prof. Janusz Strzałecki, który w przyszłości odegrać miał niebagatelną rolę w jej życiu. Jednocześnie Maria nasiąka wszechobecną w powojennej Francji atmosferą lewicowego zaangażowania. Zostaje członkiem Komunistycznej Partii Francji, a także Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Zapisuje się ponadto do Związku Młodzieży Polskiej oraz Związku Polskich Artystów Plastyków. Trzeba zaznaczyć, że w owym czasie we Francji takie zaangażowanie było wśród artystów „o dobrych intencjach” dość charakterystyczne. Wszyscy oni uprawiali, według słów Urszuli Czartoryskiej, „realizm o inspiracji socjalistycznej”.

Jeszcze przed powrotem do Polski, w kwietniu 1949 r., Maria rozwodzi się z Ludwikiem, który półtora roku później, na początku czerwca 1950 r., w wieku 32 lat zakończył życie w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach. Matka Marii znalazła go powieszonego w toalecie. Drzwi mieszkania były otwarte na oścież. Przypuszcza się, że mogła to być po prostu egzekucja. Ludwik był prominentnym działaczem politycznym, a działo się to w okresie nasilających się czystek stalinowskich. Rostkowski znalazł się w centrum rozgrywek o nowy podział władzy. Mógłby świadczyć o tym fakt, że jeszcze przed wezwaniem karetki pogotowia w mieszkaniu pojawili się agenci bezpieki, którzy oczyścili je ze wszystkich listów oraz dokumentów związanych z jego działalnością. A może było to samobójstwo?

We właściwym miejscu o właściwym czasie

W kwietniu 1950 r. Maria zostaje przyjęta na stanowisko starszego asystenta w pracowni Janusza Strzałeckiego w PWSSP w Sopocie. Spędzi tam kolejne dwa lata, aby w roku 1952 przenieść się wraz z profesorem, a właściwie swoim partnerem, do warszawskiej ASP, gdzie pracować będzie do roku 1957. W tym czasie Maria tworzy obrazy socrealistyczne. Są to głównie portrety męskie przedstawiające ważne postacie ówczesnego życia politycznego i kulturalnego, np. Portret Aleksandra Bardiniego (około 1954) lub Portret przodownika pracy Gronostajskiego (1950). Pojawiają się na jej płótnach również kobiety – Portret młodej Ślązaczki (1952) lub Portret malarki (autoportret, zaprezentowany w ramach słynnej odwilżowej wystawy Przeciw wojnie przeciw faszyzmowi w warszawskim Arsenale w 1955 r.). Wykonuje także rysunki, np. dla Muzeum Lenina w Krakowie lub na potrzeby albumu Wielki Proletariat poświęconego Ludwikowi Waryńskiemu. To jednak nie wszystko, bo w 1953 r. współpracuje przy wykonaniu kopii obrazu Veronesego do filmu Jerzego Zarzyckiego i Jerzego Passendorfera pod tytułem Uczta Baltazara. W 1954 r. wykonuje zaś wraz z Januszem Strzałeckim dekorację elewacji kamienicy nr 10 przy Rynku Starego Miasta w Lublinie oraz projekt plafonu dla Rady Państwa.

Lew, 2001 r., zdjęcie: Muzeum Narodowe w Warszawie
Lew, 2001 r., zdjęcie: Muzeum Narodowe w Warszawie

W drugiej połowie lat 50. pozycja Marii rośnie. W roku 1954 otrzymała dyplom warszawskiej ASP (u prof. Felicjana Szczęsnego Kowarskiego), mieszka z synem we własnym dwupokojowym mieszkaniu przy ul. Piwnej 42. Posiada też własną pracownię (poprzednio korzystała z gościny w pracowni Janusza Strzałeckiego). Bierze udział w licznych wystawach, głównie w kraju, ale także w Berlinie. Mimo to gdy w 1957 r. pojawia się w Warszawie znany francuski malarz Edouard Pignon, którego poznała już wcześniej przy okazji V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów, prosi go o pomoc przy ponownym wyjeździe do Paryża. Pignon wysyła jej zaproszenie. Pod koniec tego samego roku Maria jest już w swoim wymarzonym mieście.

Dzięki tej znajomości Rostkowska znalazła się „we właściwym miejscu o właściwym czasie i we właściwej kompanii”. To „właściwe” miejsce znajdowało się pod koniec lat 50. na lewym brzegu Sekwany, w dzielnicy Saint-Germain-des-Prés pomiędzy słynnymi kawiarniami Café de Flore, Select i Coupole a Deux Magots. Właśnie w tej ostatniej Pignon przedstawił jej Giuseppe Antonia Leandra Papę, bardziej znanego pod pseudonimem Gualtieri di San Lazzaro, z którym już latem 1958 r. Maria bierze ślub. Świadkami byli malarz Serge Poliakoff oraz krytyk Pierre Volboudt. San Lazzaro był starszym od Marii o bez mała 20 lat Sycylijczykiem mieszkającym w Paryżu, krytykiem sztuki i wydawcą pisma artystycznego „XXe Siècle”. W tym eleganckim, wręcz albumowym wydawnictwie pojawiały się głównie reprodukcje prac klasyków paryskiej bohemy – od Giacomettiego po Cesara. Publikowali tu też m.in. Mircea Eliade, Michel Butor, Eugène Ionesco i Raymond Queneau. Wiele osób z tego kręgu, jak choćby Joan Miró, Sonia Delaunay czy Marino Marini, zostało później bliskimi znajomymi Marii.

Tuż po ślubie San Lazzaro zabrał Marię do położonej we włoskiej Ligurii Albisoli, która stanowiła międzynarodowe centrum ceramiki. W tamtejszych warsztatach pracowali wówczas tacy artyści, jak Giacomo Manzù, Karel Appel czy Lucio Fontana. Zachęcana przez nich zaczęła tworzyć swoje pierwsze terakotowe prace przestrzenne, do których inspiracją były ludzkie i zwierzęce głowy oraz torsy. Po powrocie do Paryża, gdzie nowożeńcy zamieszkali w mieszkaniu przy Rue Jacob 30, Maria początkowo w tajemnicy przed mężem, który jak przystało na Sycylijczyka najchętniej widziałby ją w domu, wynajmowała pracownię od znajomego rzeźbiarza Emila Gilioli. Wkrótce jednak, gdy jej prace zyskały uznanie przyjaciela domu Lucio Fontany, a także samego Joana Miró, San Lazzaro zaczął wspierać twórczość żony.

Kolejne lata upływają Marii pod znakiem intensywnej pracy rzeźbiarskiej. Poszukując najwłaściwszego dla siebie materiału, eksperymentuje z odlewami z brązu w technice na wosk tracony. Powstają wówczas m.in. ekspresyjne torsy kobiece nazywane niekiedy przez krytyków „okaleczonymi”. Artystka bierze też udział w kilku wystawach zbiorowych w Paryżu i Albisoli. W roku 1959 udaje się jej sprowadzić do Paryża syna Mikołaja. W 1963 r. mąż kupił dla niej we włoskim Boissano dom wraz z pracownią ceramiczną i ogrodem. Sam zaś zamieszkał w specjalnie do tego celu odremontowanym niewielkim zamku w Ligurii, który miał mu zapewnić upragnioną samotność.

Marmur jak morze

Rok 1966 okazał się przełomowym dla nowej twórczości Marii Papa (jak teraz się nazywała). Wreszcie znalazła odpowiednie dla siebie tworzywo. Przyczynili się do tego: rzeźbiarz Gigi Guadagnucci, który wiosną tego roku pokazał jej, w jaki sposób obrabia się trawertyn przy użyciu młotka pneumatycznego, oraz krytyk sztuki Giuseppe Marchiori, który zaprosił ją do udziału w Sympozjum Rzeźby z Marmuru w rejonie Carrary. Jesienią tego samego roku zaczęła tam pracować z marmurem. Spotkanie z tym materiałem stanowiło dla niej rodzaj artystycznego objawienia. „Po raz pierwszy pracowałam w białym marmurze […] było to jak morze, które zastygło – powiedziała w Rozmowie jednego wieczoru z Ewą Prządką z Programu II Polskiego Radia. – Widziałam krystalizację tego morza, miałam w ręku coś żyjącego”.

Jeszcze tego samego 1966 r. Maria porzuciła dawne życie i zamieszkała w hotelu Da Filie w Querceta di Seravezza, gdzie była jedyną kobietą samodzielnie pracującą w tamtejszych warsztatach rzeźbiarskich. Jak nietrudno sobie wyobrazić, życie w takich warunkach wymagać musiało od niej niezwykłego hartu ducha. Z czasem jednak przywykła. Po latach, w roku 1974, już po śmierci San Lazzaro (do końca prowadził pismo „XXe Siècle”) Maria sprzedała dom w Boissano, aby w pobliskim Pierasanta nabyć starą, zdesakralizowaną kaplicę rodu Pandolfinich przy via Vicinato, w której urządziła swoją siedzibę. Nieco wcześniej, w roku 1968, odbył się ślub jej syna Mikołaja z Joëlle Ribert, młodą etnografką, która z czasem stanie się osobą bardzo Marii bliską. To za jej namową Maria odwiedziła Amerykę (1970) oraz Indie (1979), gdzie zapoznała się z naukami guru Mehera Baby. Synowa będzie później także autorką tytułów jej dzieł.

Głowa (Młody rycerz), 1969 r., zdjęcie: Igor Omulecki
Głowa (Młody rycerz), 1969 r., zdjęcie: Igor Omulecki

Rzeźby Marii Papy najczęściej klasyfikowane są jako „abstrakcja organiczna” odnosząca się do form biomorficznych lub – jak sugerują autorki o nastawieniu feministycznym – do „archetypów kobiecych”. Wskazują na to również tytuły: Gaja (1980), Jasnowłosa piękność (1975), Odaliska (1973), Para (1968), Wenus (1985), Róża (2003). Jednak pojawia się także seria „Wojowników”. „W tej rzeźbie rezonuje męskie imię Maciej, którym ją nazywano, chociaż okazało się, że nie jest chłopcem – spostrzegła Agata Araszkiewicz, dalej dodając: – Seria »Wojowników« jako auto­komentarz do sztuki Papy jest uosobieniem przede wszystkim transgresji płciowej, ale także transgresji geograficznej”.

Wojownik z trawertynu

Od czasu pierwszego spotkania Marii z marmurem minęły cztery dekady, ona zaś z tym samym niegasnącym zapałem kontynuowała pracę. Nawet po udarze mózgu, którego doznała w 2001 r., nadal wykuwała rzeźby, tyle że nieco mniejsze. Ostatnią pracę ukończyła w 2008 r., kilka miesięcy przed śmiercią (zmarła 23 października 2008 r.). W ciągu 40 lat zaliczyła ogromną liczbę wystaw, zarówno indywidualnych, jak i zbiorowych. Wystawiała głównie w galeriach Paryża i Mediolanu, ale też w Japonii, no i w Polsce, gdzie po 34 latach nieobecności zaprezentowała swoje rzeźby w roku 1991 w ramach wystawy Jesteśmy w stołecznej Zachęcie. Większy zbiór jej prac można było zobaczyć także w roku 1994 w warszawskiej galerii Ars Polona. Przy tej okazji po raz pierwszy i jedyny od 1957 r. Maria odwiedziła rodzinny kraj. Kolejne dwie wystawy rodacy mogli zobaczyć już po jej śmierci. W roku 2010 w warszawskiej Królikarni zaprezentowano prace Marii podarowane Muzeum Narodowemu przez Joëlle i Mikołaja Rostkowskich, a w roku 2014 – ponownie w Królikarni – jej wystawę retrospektywną.

Wystawa w Królikarni, 2014 r., zdjęcie: Igor Omulecki
Wystawa w Królikarni, 2014 r., zdjęcie: Igor Omulecki

Wystawa w Królikarni, 2014 r., zdjęcie: Igor Omulecki

Grobowiec na paryskim cmentarzu Montparnasse, w którym spoczywają obok siebie Maria Papa Rostkowska i Gualtieri di San Laz­zaro, zdobi rzeźba Marii zatytułowana Wojownik. To pierwsza praca, którą wykonała z trawertynu przy użyciu młotka pneumatycznego. Zaraz zaniosła ją do galerii męża, gdzie akurat był również Joan Miró, który przyjrzał się rzeźbie z bliska i powiedział: „Bardzo dobra. To będzie dla ciebie wielka przyszłość”. 

Czytaj również:

Osobista relacja z końca świata Osobista relacja z końca świata
i
zdjęcie: dzięki uprzejmości Janet, Alexa i Anny Abramowiczów
Przemyślenia

Osobista relacja z końca świata

Libera wybiera, czyli subiektywny poczet polskich artystów
Zbigniew Libera

Pamięć o Teresie Żarnower została pogrzebana tak głęboko, że nie mamy nawet pewności co do daty jej urodzenia.

Pamięć ludzka, jak wiadomo, jest mało precyzyjna i często zawodzi. Niekiedy po prostu nie pozostał przy życiu nikt, kto mógłby zaświadczyć prawdę. W innych zaś przypadkach stosuje się siłową zasadę, że pokonani nie mają głosu. Wobec tego każda władza manipuluje historią od samego jej zarania. Ostatnio jednak majstruje się przy niej wyjątkowo intensywnie. Jednych wydobywa się gwałtownie z otchłani zapomnienia, a innych skazuje na wieczny niebyt. Pozwólcie zatem, że i ja wezmę udział w tym procederze. Jednak ostrzegam, że postać, którą chcę przypomnieć, nie spodoba się zapewne wielbicielom żołnierzy wyklętych.

Czytaj dalej