
Nie ma znaczenia, kto je wymyślił: fantasta, wnikliwy naukowiec, idealista czy korporacja. Ani czy byłoby szczęśliwe. W najśmielszych wizjach miast przyszłości, tych nigdy niezbudowanych, decydujący był motyw pragnienia. Nie powstały, ponieważ nie dość mocno tego chcieliśmy.
W haśle „miasto przyszłości” ukryte jest wyzwanie, nie obietnica. Budowanie jutra to zapowiedź zmiany, życia przemeblowanego. Tuż za nią idzie lęk.
Bo w nowym świecie inni będziemy także my. Najsłynniejsi pomysłodawcy miejskiej przyszłości mieli wspólną słabość – nie doceniali wagi ludzkich obaw i przywiązania do tego, co już istnieje. Futuryści wierzą, że zmiana jest potrzebna i chcą nadać jej kierunek. My wiemy, że jest nieunikniona i często wolimy się jej poddać, niż ją współtworzyć.
Dlatego przyszłość, jaką wizjonerzy proponują pod postacią odmienionych metropolii, przychodzi po kawałku, tylnymi drzwiami. Każdy z nich zdołał wrzucić kamyk do wszechświata, wpłynąć na jego kurs.
Koncepcjom nowych miast, nawet tym dawno pogrzebanym, warto przyglądać się na nowo. Choćby dlatego, że są wspaniałymi ćwiczeniami wyobraźni. I dlatego, że nasze dzisiejsze życie pochodzi z wczorajszych wyobrażeń. Chcemy czy nie, jesteśmy czyjąś przyszłością.
Miasto Ośmiokątne: oaza długowieczności, oszczędności i wegetarianizmu
26 marca 1856 r. reporter „Daily Missouri Democrat” donosił o nietuzinkowym towarzystwie wspinającym się w górę rzeki Missouri do nowej osady położonej około 40 mil od Fort Scott w Kansas. Zanotował, że w grupie znaleźli się ludzie „gospodarni, przedsiębiorczy i inteligentni”. Wędrowcy stanowili pierwszą grupę osadników w mającym dopiero powstać Mieście Ośmiokątnym (Octagonal City). Do ich zadań należało postawienie budynków komunalnych i przemysłowych oraz przygotowanie równiny położonej niemal w samym środku dzisiejszego USA na przybycie kolejnych mieszkańców. Tworzone przez nich na planie geometrycznym miasto miało stać się centralą nowego modelu życia i rozprzestrzenić go na cały kraj.
Każdy z pielgrzymów miał swój udział w przyszłości. Niespełna rok wcześniej, w maju 1855 r., w Nowym Jorku powstały dwie firmy – Vegetarian Kansas Emigration oraz Octagon Settlement Company, w których można było kupić prawo do udziału w tym rewolucyjnym – i zbawiennym, jak wielu wierzyło – przedsięwzięciu. Jeden udział kosztował 5 dolarów, wraz z nim zyskiwało się akr ziemi. Każdy z obywateli mógł nabyć od 20 do 240 udziałów, akceptował także podział zysków i inwestycji, przekazywanie dochodów na fundusz rozwoju przemysłowego, wynagrodzenie za pracę wypłacane w talonach, które pełniłyby funkcję waluty w sklepach i zakładach. Każdy z mieszkańców miałby jeden głos w podejmowanych kolektywnie decyzjach dotyczących miasta.
Przyszli mieszkańcy przyjmowali też kodeks wartości, którymi Miasto Ośmiokątne miało emanować. Pielgrzymi zmierzali do oazy długowieczności i oszczędności, a także zdrowego odżywiania i witalności inspirowanej zapisami z Biblii. Wśród reguł były skromność i wstrzemięźliwość, rezygnacja