Między światami Między światami
i
„Mama czekająca w kuchni na powrót moich braci", 2023 r.; fot. dzięki uprzejmości artysty i Polana Institute
Doznania

Między światami

czyli obrazy i czasy Patryka Różyckiego
Stach Szabłowski
Czyta się 17 minut

Nieprzypadkowo już w tytule niedawnej wystawy w Polana Institute malarz Patryk Różycki przedstawiał się jako dziecko swoich rodziców. Kwestia pochodzenia oraz relacje z bliskimi odegrają zasadniczą rolę w tym, co artysta ma do pokazania.

Trwająca do końca stycznia 2024 r. wystawa nosiła tytuł Syn maluje nasze życie. Różycki pokazywał na niej 37 obrazów, każdy jest kadrem z biografii artysty i losów jego rodziny. Dlaczego mamy interesować się historią Różyckich? Jest poruszająca – już sam ten fakt mógłby wystarczyć, żeby warto było ją poznać. Chodzi jednak o coś więcej. To dzieła tak osobiste, że momentami wprawiają w zakłopotanie. Jakbyśmy zrobili o jeden krok za daleko w świat cudzych intymnych doświadczeń, bolesnych wspomnień, niewyrównanych emocjonalnych rachunków.

Dobrego autobiografa można poznać po tym, że opowiadając o sobie, zmienia własny los w rodzaj reflektora rzucającego światło na sprawy dotyczące wielu, czasem wręcz wszystkich. Życie Różyckiego – przedstawione na obrazach – zostało ukazane na tle najnowszej historii społecznej naszego kraju: są w niej paroksyzmy transformacji i ofiary przemian, ekonomiczne nierówności, pejzaż prowincji oraz marzenie o wyrwaniu się z niej, dzieje awansu społecznego, a także kwestia ceny, jaką się za niego płaci.

Rower, którego już nie ma

Tematy obrazów Różyckiego zostały wzięte z życia, malarz jednak nie celuje w realizm. Kolory, jakich używa, są jaskrawsze niż w rzeczywistości. Postacie przerysowuje do granic groteski. Do tego dochodzą: dramatyczne kadrowanie, skróty perspektywiczne, niekonwencjonalne punkty widzenia. Ekspresja podnosi emocjonalną temperaturę tych przedstawień. Kiedy ukazywane sceny zostają ułożone w sekwencję, można czytać je niczym powieść graficzną. Co prawda Różycki nie wprowadza dialogów ani didaskaliów w samo pole prac, ale opatruje obrazy rozbudowanymi tytułami. Na pierwszym planie jednego z płócien widzimy fragment domu. Wychodzą z niego osoby witające gości, którzy właśnie zaparkowali samochód na ulicy. Przybysze niosą czerwony rower. Z zaciekawieniem patrzy na niego mały chłopiec. Praca nazywa się Dostałem od chrzestnego rower na komunię, był na mnie trochę za duży, a ojciec płakał poruszony. Dopowiadające obraz słowa nie kończą się jednak na tytule.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Różycki dokłada do tej pracy, podobnie zresztą jak do pozostałych, obszerny przypis: „Mieszkaliśmy wtedy w wynajmowanym domu na obrzeżach miasta Koło, był rok 2001. Jak większość dzieci czekałem na komunię i na prezenty, które miałem dostać od gości, przede wszystkim od chrzestnych, których widziałem chyba pierwszy raz od chrztu. A dokładnie, pierwsze nasze spotkanie po latach było, kiedy pojechałem z mamą dać im zaproszenie na komunię. Marzyłem, że może dostanę komputer, rower w końcu zawsze się dostawało, ale komputer to byłoby coś. Komputer dostałem od kolegi, kiedy byłem w liceum. Pierwszym prezentem na komunię i najbardziej dla mnie emocjonującym był rower, który dostałem od chrzestnego. Pamiętam dokładnie moment, kiedy podjechał pod bramę autem, wysiadł z żoną, którą czasami widywałem w ośrodku zdrowia, gdzie była pielęgniarką. Z bagażnika wyjął czerwony rower z ramą, za duży dla dziewięcioletniego chłopca. Tata popłakał się i wyściskał chrzestnego. Ten sam człowiek kilkanaście lat wcześniej doprowadził do tego, że tata postanowił sprzedać swój dom rodzinny, żeby spłacić ludzi, których chrzestny oszukał. Kiedy tata się wzruszył, mama powiedziała: »Płaczesz, głupku, a to za twoje pieniądze on kupił ten rower Patrykowi«. Tak że w sumie to jakoś nie było się z czego cieszyć. Rowerem później jeździli tylko moi bracia, a któregoś dnia ktoś im go ukradł”.

Każda praca na wystawie prowadzi do konkretnego wydarzenia z życia Różyckiego, jest niczym katalizator wyzwalający wspomnienie zmieniające się w narrację. Zebrane razem epizody układają się w mozaikę – panoramiczny obraz biografii artysty, historię o epickim rozmachu.

Pewnego razu w Kole  

Urodzony w 1992 r. Różycki jest niemal rówieśnikiem polskiej transformacji. To właśnie epoka ekonomiczno-społecznych przemian rozpoczętych po upadku komunizmu wyznacza czas, w którym rozgrywa się opowieść. Miejscem akcji jest Koło, niewielkie miasto we wschodniej Wielkopolsce. To jedna z tych miejscowości, których ekonomia za PRL-u kręciła się wokół wielkich zakładów przemysłowych. Co dwudziesta osoba z liczącego około 20 tys. mieszkańców miasteczka pracuje w Fabryce Materiałów i Wyrobów Ściernych „Korund”, także rodzina Różyckiego. Jego ojciec jest w „Korundzie” przewodniczącym związków zawodowych.

Przedstawiona przez malarza opowieść ma wiele wymiarów. Jednym z nich są dzieje deklasacji rodziny, którą w PRL można było zaliczyć do klasy średniej. Kiedy artysta przychodzi na świat, ma już czworo rodzeństwa, później doczeka się jeszcze jednej siostry. Ojciec ‒ głowa tej wielodzietnej familii ‒ zmaga się z nowotworem, traci płuco, a wkrótce również pracę. „Korund” zostaje sprywatyzowany, a nowy właściciel, zagraniczny inwestor, restrukturyzację zaczyna od zwolnień grupowych. Różyccy ciągle się przeprowadzają, sprzedają mieszkanie, lądują na wsi na obrzeżach Koła. Kolejnym wątkiem jest kronika zmagania się z biedą. Długi, pożyczki chwilówki, mycie się w miednicy, zbieranie opału w lesie, niezapłacone rachunki, nielegalne podpinanie się do sieci elektrycznej. Pojawiają się też alkohol, kłótnie, desperacja. Na początku XXI w. stopa bezrobocia w Kole mocno przewyższa wielkopolską średnią, więc do opowieści wplatają się historie o pracy na czarno, dorywczych zajęciach, życiu z renty. Na tym tle rozgrywają się prawdziwe tragedie. Kiedy Patryk Różycki jest dzieckiem, umiera jego nastoletnia siostra. Rodzina ma prawo uważać, że do nieszczęścia przyczyniły się zaniedbania ze strony służby zdrowia. Zanim dotrzemy do teraźniejszości, będziemy – za pośrednictwem obrazów – świadkami potrącenia matki artysty przez samochód, śmierci jego babci, a także jednego ze starszych braci, który został zatrudniony przy budowie autostrady i pewnej nocy w robotniczym baraku umarł z przepracowania.

Happy end, którego nie będzie

W historii, którą Różycki – obraz po obrazie – odsłania, można zobaczyć współczesną inscenizację przypowieści o Hiobie. Można też zostawić w spokoju biblijne odniesienia. To przecież żadna metafizyczna próba ani zakład Boga z Szatanem. Oglądamy rezultaty konkretnych procesów gospodarczych i społecznych toczących się w postpeerelowskiej Polsce. Przedsięwzięcie artysty nie sprowadza się jednak do budowania narracji o tzw. kosztach transformacji, choć losy Różyckich skądinąd są ich emblematyczną ilustracją. Wystawa to bowiem opowieść o awansie społecznym, a bohaterem tego wątku jest sam malarz. Patryk jako jedyny z rodziny Różyckich wyjeżdża, kończy studia, spełnia marzenia, zostaje artystą, wyrywa się z zaklętego kręgu prowincjonalnego braku perspektyw. I odnosi sukces. Manifestacją tego sukcesu była m.in. wystawa w Polana Institute. Jej grudniowe otwarcie zbiegło się z ogłoszeniem nominacji malarza do Paszportu Polityki – jednej z najbardziej prestiżowych nagród artystycznych w Polsce.

A więc happy end?

Tak – i zarazem nie do końca. Tej historii nie da się jednoznacznie domknąć. Zresztą Różycki tak naprawdę dopiero rozpoczyna swoją opowieść. W 2022 r. w ramach Warsaw Gallery Weekend zaprezentował wystawę pt. Lepiej o tym zapomnij. Obecna ekspozycja to kontynuacja tamtego pokazu, swego rodzaju „następny sezon” autobiografii rozpisanej na obrazy. Możemy spodziewać się kolejnych. Zarówno Lepiej o tym zapomnij, jak i Syn maluje nasze życie wpisane są w większy, realizowany krok po kroku malarski projekt autobiograficzny.

Kiedy w 2022 r. Różycki otwierał wystawę na Warsaw Gallery Weekend, był już rozpoznawalny jako młody, obiecujący artysta, ale dopiero po tej ostatniej szersza publiczność dostrzegła go jako malarza.

 

„Mama jedząca na kaloryferze, oglądaliśmy wtedy serial »Wielka woda« na Ipadzie”, 2023 (fot. dzięki uprzejmości artysty i Polana Institute)
„Mama jedząca na kaloryferze, oglądaliśmy wtedy serial »Wielka woda« na Ipadzie”, 2023 (fot. dzięki uprzejmości artysty i Polana Institute)

„Najbardziej na świecie chciałbym być kochanym przez kogoś obcego”

Pierwszy raz zetknąłem się z Patrykiem Różyckim w 2017 r., podczas poświęconego performansowi Festiwalu Sztuk Efemerycznych „Konteksty” w Sokołowsku. Był jedną z młodych osób artystycznych, które występowały poza głównym programem imprezy. Spotkałem go w rzeczce płynącej przez sudeckie uzdrowisko. Zanurzony w lodowatej wodzie (to górski strumień, do tego pogoda w czasie festiwalu nie dopisała), ubrany w kamizelkę ratunkową mówił o miłości i rozstaniu. Audytorium było nieliczne, ledwie kilkoro widzów, bo do programu tamtej edycji „Kontekstów” wkradło się sporo zamieszania; od pewnego momentu nikt już nie wiedział kto, gdzie i kiedy performuje. Nad potokiem znalazłem się wtedy przypadkiem.

Topienie się performera w strumieniu zbyt płytkim, by w nim naprawdę utonąć, symboliczne zanurzenie się w smutku, a zarazem obmywanie z niego w wodzie dość zimnej, by przyprawiała o dreszcze – to scena wzruszająca i wywołująca zakłopotanie, które pojawia się, kiedy stajemy w obliczu emocji drugiego człowieka.

Różycki wkrótce stał się znany właśnie jako performer. Tworzył również tkaniny, wyszywał, budował efemeryczne instalacje, często posługiwał się tekstem. Wpisywał się w nurt nowej emocjonalności rozwijający się w polskiej sztuce na przełomie poprzedniej i obecnej dekady. Młode osoby artystyczne starały się wypracować nowe sposoby przeżywania, ukazywania i omawiania uczuć uwolnionych z gorsetu, w który wciskają je toksyczna męskość, konserwatywna obyczajowość, ale też kapitalistyczna kultura sukcesu ze swoim sztucznym uśmiechem i okrzykiem: „Świetnie!” jako jedyną dopuszczalną odpowiedzią na pytanie: „Jak się czujesz?”.

„Najbardziej na świecie chciałbym być kochanym przez kogoś obcego” – pisał Różycki w jednej z prac. W nowym porządku emocjonalnym miało być miejsce na niepewność, empatię, wstyd, na pragnienie miłości, a także – last but not least – na szczerość.

Słuchanie malarstwa, czytanie obrazów

Nawet szczerość absolutna mogłaby jednak okazać się argumentem niewystarczającym do przebicia się w artworldzie. Powiedzmy sobie wprost: współczesna Polska to nie jest kraj dla performerów. Nastały za to złote czasy dla malarzy i malarek. Skąd w epoce sztucznej inteligencji wziął się triumf malarstwa sztalugowego? W grę wchodzi przesyt cyfrową rzeczywistością, ale też słabość publicznych instytucji, które w ostatnich latach znajdowały się pod polityczną presją. Niektóre, np. Zachęta czy CSW Zamek Ujazdowski, zostały przejęte przez żywioły „dobrej zmiany” i wypadły z obiegu artystycznego, który mógłby interesować takiego twórcę jak Patryk Różycki. Sztuka, podobnie jak życie, nie znosi jednak próżni. Kiedy słabły instytucje wspierające formaty artystyczne o charakterze bardziej eksperymentalnym niż malarstwo, w siłę rósł rynek, na którym obiegową monetą pozostaje olej na płótnie.

Żeby dziś zaistnieć w polskiej sztuce, trzeba malować, i to wytrwale, systematycznie. Ten, kto chce zostać usłyszany, musi przemawiać przez obrazy. Różycki tak właśnie robi. Jego prace mamy nie tylko oglądać, lecz także czytać ich narracyjne tytuły, zagłębiać się w autorskie przypisy. Nieprzypadkowo krytycy jako punkt odniesienia dla twórczości Różyckiego częściej przywołują pisarzy niż autorów z pola sztuk wizualnych. W kontekście dzieł malarza Piotr Policht wspomina Karla Ove Knausgårda, Karol Sienkiewicz pisze o Annie Ernaux, obaj autorzy wymieniają Didiera Eribona i Édouarda Louisa. Ten ostatni ważny jest też dla samego Różyckiego. Na jednym z obrazów pojawia się nawet powieść francuskiego pisarza, Zmagania i metamorfozy kobiety, którą artysta podarował swojej siostrze.

Duchy

Z Édouardem Louisem, nawiasem mówiąc rówieśnikiem Różyckiego, malarza łączą doświadczenie biedy oraz historia awansu z klasy ludowej do świata kultury. To także doświadczenie Eribona, który wyrwał się z prowincjonalnego robotniczego środowiska, aby zostać paryskim intelektualistą. Po latach w słynnej książce Powrót do Reims pisarz próbuje odzyskać łączność ze swoimi korzeniami, od których za młodu musiał się odciąć. Czy taki powrót jest jednak w ogóle możliwy? To pytanie przewija się też w twórczości Różyckiego. Jego malarstwo rezonuje z szeroko dyskutowanymi „ludowymi historiami Polski”, jak również z wciąż niezakończonym podsumowaniem bilansu transformacji – z dyskursami przynoszącymi rewizję spojrzenia na rzeczywistość społeczną ukazywaną z punktu widzenia klas ludowych, a nie elit, które tak długo miały monopol na tworzenie narracji dotyczących przeszłych i teraźniejszych doświadczeń zbiorowych.

Paradoks polega na tym, że zabierając głos, robiąc wystawy, malując obrazy, Różycki przemawia przede wszystkim właśnie do elity. Mało tego: jako coraz bardziej znany artysta sam staje się jej częścią. Życie artystyczne nie toczy się przecież w Kole, tylko w stolicy, podczas Warsaw Gallery Weekend, na gali Paszportów Polityki, wernisażach, spotkaniach z kolekcjonerami i krytykami. Różycki ryzykuje przy tym oskarżenie, że eksploatuje w sztuce nie tylko własne życie, lecz także losy i kondycję społeczną swoich bliskich. Zmienia je tym samym w produkt sztuki oferowany klasie uprzywilejowanej, która kwestię biedy i wykluczenia gotowa jest potraktować jak egzotyczną przyprawę dodającą pikanterii artystycznemu doświadczeniu. Oglądając wystawę w Polana Institute, nie miałem jednak wątpliwości, że takie ryzyko warto było podjąć, tym bardziej że Różycki jest go doskonale świadomy. Zresztą podobnie jak zdaje sobie sprawę z paradoksalnego charakteru pozycji, jaką zajmuje między światem, z którego pochodzi i z którego się wyrwał, a tym, do którego z powodzeniem aspiruje.

Opowieść malarza utkana jest z wielu wątków. Najbardziej poruszający i może najważniejszy z nich dotyczy dzisiejszej relacji artysty z rodziną. Wśród wystawionych w Polana Institute obrazów były dwa, na których Różycki ukazuje ojca spotykającego duchy swoich zmarłych przedwcześnie dzieci. Ale przecież i sam malarz jest teraz w tej rodzinie kimś w rodzaju ducha. Różycki „nawiedza” dom rodzinny zarówno we wspomnieniach, jak i w rzeczywistości, lecz on i jego bliscy obecnie wiodą inne życia, jakby należeli do różnych światów. Rodzina jest dumna z artystycznych sukcesów Patryka – zresztą na ten temat również powstały obrazy. Ale są też inne problemy: dotyczące tęsknoty za bliskością, której nigdy do końca nie można nawiązać, niewyrażonych uczuć, niewykonanych gestów. Być może te gesty da się jednak wykonać olejem na płótnie? To jeden z raison d’être malarstwa Różyckiego.

„Mama jedząca na kaloryferze, oglądaliśmy wtedy serial »Wielka woda« na Ipadzie”, 2023 (fot. dzięki uprzejmości artysty i Polana Institute)
„Mama czekająca w kuchni na powrót moich braci”, 2023 (fot. dzięki uprzejmości artysty i Polana Institute)

Wstyd, czyli powiedzieć wszystko

W historiach o awansie społecznym często powracają dwa motywy: wstyd i poczucie braku przynależności.

Wstyd wiąże się z piętnem wykluczenia, biedy i porażki, a także z obawą, że zamiast spotkać się z empatią, doświadczenia te posłużą za dowód, iż osoba, której były udziałem, jest gorsza i nic jej się od życia nie należy. Pojawia się wówczas pokusa, by ukryć swoje „złe” pochodzenie, wyprzeć się go, zmienić akcent, przebrać się w inny strój, zatrzeć ślady prowadzące tam, skąd się przybyło – i skąd się uciekło.

Brak przynależności wynika z poczucia, że w nowym świecie, który miał być lepszy, w innym środowisku, wyższej klasie społecznej jest się tylko warunkowo, tymczasowo i w każdej chwili można zostać zdemaskowanym jako ktoś, kto znajduje się nie na swoim miejscu. To poczucie nie znika, nawet gdy wraca się do domu, do korzeni, w rodzinne strony, do „starego” życia, do którego już się nie należy.

Jednym ze sposobów na przezwyciężenie wstydu jest szczerość do bólu, ujawnienie wszystkiego – o ile to możliwe – publicznie. Nie przypadkiem literatura i sztuka są tak popularnymi językami opowieści o awansie. Tą właśnie drogą podąża Patryk Różycki. Myślę, że warto pójść za nim i zobaczyć, co chce pokazać. Podążam za tokiem autobiograficznej opowieści tego artysty w przekonaniu, że prowadzi zarówno w stronę lepszego zrozumienia społeczeństwa, w którym żyjemy, jak i drugiego człowieka.

A poczucie przynależności? Nie jestem pewien, czy dla kogoś takiego jak bohater opowieści Różyckiego jest ono w ogóle rzeczą osiągalną. Być może jego brak to cena awansu, zapłata, której nie da się odzyskać. Emocjonalnie taka sytuacja jest bez wątpienia trudna, ale – sądząc po twórczości malarza – artystycznie okazuje się bardzo płodna. Właśnie dlatego, że nie należy do końca ani do świata, z którego przychodzi, ani do tego, do którego dąży, artysta zdolny jest uzyskać głęboki wgląd w każdy z nich – i w samego siebie.


Patryk Różycki, Nie czuję nostalgii za wstydem, ale za naszym wspólnym czasem

Gdańska Galeria Miejska, Gdańsk
Wystawa trwa od 02.02 do 28.04.2024

*

Patryk Różycki, Zofia Nierodzińska, Daleko stąd

Galeria W Y, Łódź
Wystawa potrwa od 17.02 do 17.03.2024

*

Patryk Różycki, Syn maluje nasze życie

Polana Institute, Warszawa
Wystawa trwała do 31.01.2024

Czytaj również:

Czytanie to przywilej Czytanie to przywilej
i
Fot. Paweł Jasnowski
Przemyślenia

Czytanie to przywilej

Paweł Jasnowski

Swoją bibliotekę budują od czasu, gdy mieli po 19 lat i kupno każdej książki było świętem. Dziś, ponad 30 lat później, w swoim krakowskim domu mają specjalnie zaprojektowaną bibliotekę. Bez książek nie byliby tym, kim są – mówią zgodnie Anka i Wilhelm Sasnalowie.

Gdy ich odwiedzam, właśnie odpoczywają po podróży i pracy na planie. Ich ostatni film, Człowiek do wszystkiego według powieści Roberta Walsera, czeka jeszcze na montaż.

Czytaj dalej