Milczenie owiec Milczenie owiec
i
Owca w roztworze formaldehydu – prowokacyjna instalacja Damiena Hirsta "I AM" (Jestem), 1995 r., Gagosian, Londyn; zdjęcie: Stephen Chung/Alamy Live News
Doznania

Milczenie owiec

Stach Szabłowski
Czyta się 10 minut

Są miłe dla oka, można się z nimi utożsamiać albo przerobić je na alegorię. Owce mają sporo wspólnego ze sztuką! Na ślepej ścianie kamienicy przy ul. Radzymińskiej 150 w Warszawie widnieje mural Człowieczy los grupy Twożywo. Przedstawia dwie figury; obie stoją jak ludzie, na dwóch nogach obutych w trzewiki, noszą czarne stroje, ale głowy mają zwierzęce. Mniejsza postać to uczłowieczona owca (a może baranoidalna istota ludzka?), niczym dziecko ufnie wyciągająca rękę do górującej nad nią drugiej figury, która mocno chwyta podaną dłoń i gdzieś małego owieczkoluda prowadzi. Wygląda na kogoś, kto wie, dokąd idzie. Ma głowę wilka. W tle widnieje tekst „Człowieczy los” napisany tak, że dostrzegamy kryjącą się w nim inną frazę: „los owiec”. Nie potrafię policzyć, ile razy widziałem ten mural, od kiedy został odsłonięty w 2010 r. Tym bardziej nikt nie zliczy wszystkich tych, którzy go od tamtego czasu oglądali. Radzymińska to nie jest pierwsza z brzegu ulica. Leży na trasie między śródmieściem stolicy a centrum handlowym. Ktoś powie: i cóż w tym nadzwyczajnego, centrów handlowych jest bez liku i wszystkie drogi prowadzą do któregoś z nich. Owszem, ale nie w każdym znajduje się skandynawski supermarket meblowy. W okolicach Warszawy działają dwie takie placówki. Można powiedzieć, że ludność miasta podzielona jest na dwie części. Różnica między nimi polega na wyborze jednego z dwu sklepów meblowych. Jest to, powiedzmy sobie szczerze, różnica tak mała, jakby nie było jej wcale, bo przecież oba są identyczne i oferują dokładnie taki sam asortyment. W grę wchodzi jedynie topografia: do jednego sklepu jeździ się aleją Krakowską, do drugiego – właśnie ulicą Radzymińską. Należę do tych, którym bardziej po drodze jest ta druga trasa. Mural ogląda się, jadąc z powrotem, raczej z okna samochodu lub autobusu niż z chodnika, bo kto by chodził na piechotę wzdłuż Radzymińskiej, która na tym odcinku jest już nie tyle ulicą, ile wielopas­mową wylotówką.

Wilk prowadzący owcę, czyli Człowieczy los, Twożywo, Klaus Klinger, 2010 r., mural przy ul. Radzymińskiej 150 w Warszawie; zdjęcia © twożywo
Wilk prowadzący owcę, czyli Człowieczy los, Twożywo, Klaus Klinger, 2010 r., mural przy ul. Radzymińskiej 150 w Warszawie; zdjęcia © twożywo

Jeżeli stanie się na czerwonym świet­le, to jest chwila, żeby patrząc na mural, zadumać się nad człowieczym losem. I nad losem owiec. Fakt, że rozważania te snute są w drodze powrotnej z centrum handlowego, nadaje im specyficzny ton – melancholijny, nawet fatalistyczny; w końcu mówimy tu o kwestiach losu. W każdym razie ja tak mam. Na zakupy jadę napędzany apetytem i wydaje mi się, że jestem istotą sprawczą (która zaraz coś sobie sprawi). Staję się wilkiem, który złapał trop, drapieżnikiem na polowaniu. W drodze powrotnej wpadam jednak w nastrój refleksyjny i czuję się raczej trybikiem w jakiejś wielkiej maszynie niż panem swojego losu. Kiedy patrzę na twarze kierowców stojących ze mną na światłach, mam wrażenie, że nie jestem w tych odczuciach osamotniony. Czy widzę oblicza owiec? Czy jedno z nich dostrzegam w lusterku? Ależ skąd, nie mam halucynacji, po wizycie w markecie nie zwidują mi się owce – one są tylko metaforą. Tym bardziej jednak nie zauważam w lusterku żadnego wilka; nikt podobny nie jest tu obecny nawet w sensie przenośnym. Ostatnio, kiedy czekając na zielone światło, znów popatrzyłem na mural, zauważyłem, że nie wygląda najlepiej. Czerwień zmieniła się w róż, błękit zbladł – to bez wątpienia robota słońca, które od 14 lat pracowicie stara się zmusić malowidło do zblaknięcia. Biele poszarzały – to z kolei sprawka samochodów. Ja ze swoimi wyprawami do wiadomego sklepu też mam skromny udział w produkcji tego burego osadu. Praca traci kontrast, staje się coraz mniej wyrazista. To normalne, mural wymaga konserwacji, a jednak całość wygląda tak, jakby obraz człowieczego losu – losu owiec – zacierał się w naszych oczach. Świetna wiadomość dla wilków.

Owcza kondycja

Idzie jesień; w górach to czas redyku, czyli spędzania owiec z hal w doliny, gdzie trzyma się je zimą. Dla turystów – folklorystyczna atrakcja. Zwierzęta wyglądają malowniczo, zwłaszcza w podhalańskiej scenerii. Są miłe dla oka, a przecież to tylko mały bonus do korzyści płynących z ich dojenia, strzyżenia, zabijania i zjadania. Jakby mało było jeszcze pożytku z owiec, można je nie tylko eksploa­tować, lecz także się z nimi utożsamiać, a nawet przerabiać je na alegorie. Alegoryczny potencjał owiec świetnie uchwycił Nabil Boutros, którego prace widziałem kilka lat temu na biennale sztuki w Rydze. Egipski artysta pokazywał tam projekt pod tytułem Celebrities – serię wykonanych w atelier, w studyjnym oświet­leniu, fotograficznych portretów owiec; w konwencji, w jakiej robi się zdjęcia ludziom, zwłaszcza sławnym. Założenia były proste, efekt porażający. Owce żyją w stadach, co prowokuje, by myśleć o nich w kategoriach podmiotu zbiorowego, anonimowego tłumu. Tymczasem to, co Boutros pokazał na fotografiach, było apoteozą indywidualności. Każda owca wprost emanowała niepowtarzalną osobowością, ba! – wręcz tożsamością. Wystarczyło spojrzeć na nie w ludzki sposób, by dostrzec coś uderzająco bliskiego człowieczeństwu. Przepiękny wyraz międzygatunkowej solidarności, poczucia posthumanistycznej jedności.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Portrety członków stada baranów wykonane przez Nabiła Boutrosa; prace z serii "Ovine condition – Celebrities" (Stan owiec – celebryci), 2014 r.; zdjęcia: © Nabil Boutros
Portrety członków stada baranów wykonane przez Nabiła Boutrosa; prace z serii „Ovine condition – Celebrities” (Stan owiec – celebryci), 2014 r.; zdjęcia: © Nabil Boutros
Portrety członków stada baranów wykonane przez Nabiła Boutrosa; prace z serii "Ovine condition – Celebrities" (Stan owiec – celebryci), 2014 r.; zdjęcia: © Nabil Boutros
Portrety członków stada baranów wykonane przez Nabiła Boutrosa; prace z serii „Ovine condition – Celebrities” (Stan owiec – celebryci), 2014 r.; zdjęcia: © Nabil Boutros

Jakiś czas później odkryłem jednak, że Nabil Boutros pokazuje ten projekt również w innej, rozszerzonej wersji. Wiesza na ścianach trzy rzędy zdjęć, jeden pod drugim. Na górny składają się portrety z cyklu Celebrities. Środkowy ukazuje stada owiec fotografowanych w różnych częściach świata; na tych zdjęciach indywidualizm osobników gubi się w tłumie zbitych w ciasne gromady zwierząt. Najniższy pas przedstawia owce obdarte ze skóry, wiszące w rozmaitych rzeźniach i jatkach, pozbawione nie tylko życia, lecz także – oczywiście – twarzy. W pełnej wersji projekt nazywa się Ovine Condition (Owcza kondycja). Bou­tros rozpoczął pracę nad nim w roku 2014, czyli w momencie, kiedy było już wiadomo, że protesty arabskiej wiosny, które przetoczyły się przez jego ojczyznę, zakończyły się fiaskiem, a nie demokratyzacją kraju i upodmiotowieniem społeczeństwa. Tłumy Egipcjanek i Egipcjan, które w 2011 r. wyszły na ulice, zostały wykiwane; owszem, obaliły dyktatora, ale tylko po to, by utorować drogę do władzy innemu autorytarnemu pasterzowi narodowego stada. W tym kontekście przesłanie artysty jest jasne. Dlaczego jednak do jego wyrażenia wybrał właśnie owce? W komentarzu do pracy Boutros zwraca uwagę, że od końca XIX w., który przyniósł wzmożone zainteresowanie studiami nad psychologią społeczną, badacze chętnie szukali inspiracji w instynkcie stadnym obserwowanym u zwierząt, takich jak owce. Odwoływał się do niego już pionier dyscypliny Gustave Le Bon w swojej klasycznej Psychologii tłumu z 1895 r. Jego myśl podejmowali m.in. Wilfred Trotter w książce Instincts of the Herd in Peace and War (Instynkty stada w czasach pokoju i wojny) czy Zygmunt Freud w tekście Psychologia zbiorowości i analiza „ja” (wydanym w zbiorze Pisma społeczne). Z tego tropu korzystał również Wilhelm Reich, analizując psychologię międzywojennego społeczeństwa niemieckiego, którego ogromna większość wyłączyła krytyczne myślenie w owczym pędzie ku nazizmowi. Owce ze swoim instynktem stadnym, który czyni je tak podatnymi na manipulacje pasterzy, świetnie nadają się na metaforę człowieczych mas, zwłaszcza w cywilizacji judeochrześcijańskiej, która przyzwyczaiła nas do alegoryzowania tych zwierząt długo przed tym, zanim wymyślono psychologię społeczną. ­Biblia pęka w szwach od owczych alegorii. I trudno się dziwić – te księgi są dziełem pasterskiego ludu, który budował swoją metafizykę na fundamencie codzienności pełnej wełny, beczenia, baranów i jagniąt. W tej tradycji owca jest nie tylko częścią stada, którą opiekuje się dobry (boski) pasterz, lecz także figurą ofiary, której złożenie bywa konieczne do zachowania kosmicznej równowagi. Rozwinięciem tej myśli jest utożsamianie Chrystusa z figurą Baranka, oczywiście ofiarnego. Judeochrześcijańska metafizyka owiec znalazła bogaty wyraz w sztuce naszego kręgu kulturowego. Gdyby zrobić wystawę „Owca w sztuce”, rzucałaby ona fascynujące światło na przemiany i zarazem trwałość wyobrażeń wypełniających imaginarium europejskiej cywilizacji.

Adoracja w zaświatach

W centrum takiej wystawy bezdyskusyjnie musiałby się znaleźć Ołtarz Gandawski, ukończony przez niderlandzkiego mistrza Jana van Eycka oraz jego brata Huberta w 1432 r. Główna kwatera tego monumentalnego poliptyku, prawdopodobnie najwspanialszego dzieła malarskiego, jakie powstało na północy Europy w późnym średniowieczu, przedstawia scenę zatytułowaną Adoracja Mistycznego Baranka. Jesteśmy w zaświatach, które van Eyckowie wyobrazili jako zieloną łąkę. Wypełniają ją tłumy. Obecnych jest m.in. dwunastu apostołów, są święci męczennicy i męczennice, żydowscy mędr­cy, a nawet rzymski poeta Wergiliusz oraz zastępy pogan ze wszystkich stron świata (znanego ówcześnie malarzom). Każdy z nich chce zobaczyć mistycznego Baranka, jagnię, które stoi na ołtarzu otoczonym przez anioły. Ze zwierzęcia bije nieziemski blask, a z jego piersi wypływa strumień krwi – prosto do podstawionego kielicha. W spojrzeniu Baranek ma coś uderzająco ludzkiego, co stało się widoczne po niedawnej renowacji dzieła, podczas której spod późniejszych przemalówek odsłonięto oryginalny zamysł twórców. To się nazywa z rozmachem zbudowana alegoria! Od czasów van Eycków rzeczywistość uległa daleko posuniętej desakralizacji, która jednak niekoniecznie objęła wyobraźnię. Alegoryczna owca nie zniknęła z naszego imaginarium. Na wystawie o tych zwierzętach w sztuce nie mogłoby zatem zabraknąć autoportretów Mariny Abramović obsesyjnie fotografującej się z jagniętami (zwłaszcza czarnymi). Artystka tuli je do piersi i nosi na ramionach, nawiązując do prastarej chrześcijańsko-hellenistycznej ikonografii Dobrego Pasterza, ale też trzyma wysoko nad głową w ofiarnym, starotestamentowym geście. No i nie dałoby się uniknąć pokazania na takiej wystawie tego, co z owcami robił jeden z artystów, których sztuka jest najbardziej emblematyczna dla naszych czasów – Damien Hirst. Anglik stworzył całą serię prac z użyciem martwych, lecz sprawiających wrażenie żywych jagniąt zatopionych w przeszklonych pojemnikach wypełnionych formaliną. Jedne owieczki wyglądają, jakby biegły, inne uchwycone są w trakcie skoku. Jeszcze inną owcę artysta przeciął wzdłuż kręgosłupa na pół. Części zwierzęcia umieścił w osobnych pojemnikach, między które widz wchodzi tak, jakby wkraczał do wnętrza jagnięcia. Te prace funkcjonują pod wspólnym tytułem Away from the Flock (Poza stadem). Ukoronowaniem owczego wątku w twórczości Hirsta jest monumentalna realizacja God Alone Knows z 2007 r., czyli jego interpretacja motywu ukrzyżowania. W trzech wielkich, ustawionych obok siebie przeszklonych pojemnikach z formaliną znajdują się obdarte ze skóry i ukrzyżowane ciała trzech owiec; scena, która zdaje się wydarzać gdzieś w połowie drogi między świątynią a masarnią. Znamienne, że owo miejsce wypada właś­nie w galerii sztuki. Dzieło Hirsta jest szokujące; to prowokacja, ale przecież nie tania. I chodzi nie tylko o astronomiczne ceny tych instalacji, lecz także o to, że ta nihilistyczna, na swój perwersyjny sposób piękna i zarazem odrażająca praca pasuje do epoki, w której powstała. Wciąż mamy do dyspozycji stare symbole, jednak są już one pustymi znakami. Zostało w nich tyle znaczenia, ile życia w owczych truchłach rozpiętych na krzyżach przez artystę znanego z bezlitosnej szczerości. Tymczasem zapala się zielone światło: trzeba przestać gapić się na mural i ruszać dalej Radzymińską w kierunku miasta – w kolumnie samochodów wracających z centrum handlowego. Grupa Twożywo w pierwszej dekadzie XXI w. należała do najbardziej wnikliwych komentatorów polskiej transformacji, jak również do najbardziej pesymistycznych. Tworzący ją artyści – Mariusz Libel i Krzysztof Sidorek – 20 lat temu robili wrażenie smerfów marudów, którzy nie potrafią wraz z innymi bawić się w globalizację, konsumpcję i cieszyć z triumfu liberalnej demokracji. Mało tego, próbowali jeszcze psuć zabawę innym swoimi refleksyjnymi, krytycznymi komunikatami formułowanymi w postaci murali, plakatów, wystaw i książek artystycznych. Twórcy z Twożywa nie ufali naszej zbiorowej mądrości, zauważając, że zbyt często przypominamy nie tyle społeczeństwo, ile tłum, żeby nie powiedzieć: stado. Przestrzegali zatem przed uleganiem podsycanym przez różnych pasterzy instynktom stadnym, bo mogą nas one zaprowadzić do miejsc, w których wcale nie chcielibyśmy się znaleźć. W 2010 r. grupa Twożywo zakończyła działalność, ale jej prace nie straciły na aktualności. Od początku stulecia optymistów jakby ubyło, przyszłość rysuje się niepewnie, tak jak przepowiadali artyści. Praca na Radzymińskiej była ich ostatnim muralem. Czy należy widzieć w nim rodzaj testamentu? Libel i Sidorek nigdy tego rodzaju deklaracji nie składali, lecz jak wszystkie prace Twożywa ta też pozostaje otwarta na różne odczytania. Możliwe jest chociażby takie, że doczekaliśmy czasów, w których nawet wilk może zostać troskliwym przewodnikiem małej owieczki i poprowadzić ją ku szczęśliwej przyszłości. Trzeba się jednak liczyć z ewentualnością, że w tej pracy chodzi jednak o coś wręcz przeciwnego. W takim przypadku należałoby malowidło pilnie odrestaurować, zanim zupełnie zblaknie i przestaniemy je zauważać. Wierzę, że człowieczy los nie jest przesądzony, choć wszyscy wiemy, że może przypominać dolę owiec – w końcu bywamy do siebie tak podobni.

Hubert i Jan van Eyckowie, "Adoracja Mistycznego Baranka", 1432 r., Gandawa; zdjęcie: domena publiczna
Hubert i Jan van Eyckowie, „Adoracja Mistycznego Baranka”, 1432 r., Gandawa; zdjęcie: domena publiczna

Czytaj również:

Hydraulicy Hydraulicy
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 619/1957 r.
Przemyślenia

Hydraulicy

Mateusz Kołczinger

Zupełnie niechcący podsłuchałem ostatnio rozmowę trojga hydraulików.

– Wiecie, co mi się niedawno przytrafiło? – powiedział pierwszy. – Kiedy montowałem nowy kran, zauważyłem w odpływie kosmyk włosów. Bez zastanowienia złapałem go i chciałem wyciąg­nąć, ale stawiał silny opór. Ciągnąłem jednak, ciąg­nąłem i nie zgadniecie! Okazało się, że to mój ojciec. Wydobyłem go z odpływu za włosy. Domyślacie się pewnie, jak byłem zaskoczony.

Czytaj dalej