Morderstwo w stroju Myszki Miki Morderstwo w stroju Myszki Miki
i
Market Street w Celebration, zdjęcie: Simonhardt93 (CC BY-SA 4.0)
Opowieści

Morderstwo w stroju Myszki Miki

Milena Trzcińska
Czyta się 7 minut

Mieszkanie w Celebration wymaga korzystania z podręcznika, który określa, jakiej wysokości powinien być trawnik, kiedy należy zdjąć ozdoby świąteczne z elewacji i jak ma wyglądać przedpole posiadłości.

Dzięki temu miasto prezentuje się perfekcyjnie – ścieżki są zadbane i czyste, trawniki równiutko przystrzyżone, z głośników ukrytych w palmach słychać muzykę, a mieszkańcy w stroju Myszki Miki wykonują drobne prace w ogrodzie. Tyle zostało z marzenia Walta Disneya o prototypowej idealnej społeczności. Tylko te morderstwa nie pasują… 

Tydzień po zamknięciu miejskiego kina w 2010 r. doszło do tajemniczego morderstwa: 58-letni Matteo Giovanditto, mieszkający samotnie z psem rasy chihuahua, został zaatakowany siekierą w swoim domu, kilka kroków od miejskiego lodowiska. Sprawcą był 30-letni David Murillo, który oskarżał mężczyznę o przemoc seksualną. Kilka dni później uzbrojony po zęby pilot Craig Foushee zabarykadował się w mieszkaniu, otwierając ogień w kierunku okrążających jego posiadłość antyterrorystów. Nie mógł poradzić sobie z codziennością – był w trakcie rozwodu, stracił oszczędności i dom. Po 14 godzinach negocjacji użyto gazu łzawiącego, by dostać się do środka budynku, lecz antyterroryści znaleźli tam Fousheego martwego. To wszystko wydarzyło się w Celebration – miasteczku, w którym, jak twierdzą sami założyciele, Walt Disney chciałby dorastać, gdyby tylko miał wybór.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Gdy twórca Myszki Miki osiągnął sukces w świecie rozrywki, postanowił zadbać o przyszłość miast. Disney chciał zaradzić plagom ówczesnych metropolii i założyć współczesny falanster, czyli prototypową idealną społeczność – nowe lepsze miejsce na ziemi. Nazwał swój koncept EPCOT (The Experimental Prototype Community of Tomorrow). Sam proces powstawania miasta, zaplanowany przez Disneya, to marzenie każdego urbanisty. We współpracy ze specjalistami od transportu, edukacji, zdrowia i nowych technologii projektanci tworzyli od zera przestrzeń idealną. EPCOT miało stać się polem badawczym, dzięki któremu wciąż będzie możliwe testowanie nowych technologii, materiałów i rozwiązań dla amerykańskich metropolii.

Wizja Disneya nawiązywała do idei miasta ogrodu Ebenezera Howarda i modernistycznych projektów, które w tamtym czasie masowo powstawały w Stanach i w Europie. W sercu kolistej struktury zlokalizowano najbardziej zagęszczoną zabudowę biurową, usługową i częściowo mieszkaniową z ponad 30-piętrowym hotelem w samym środku okręgu. Strefę centralną od niskich budynków mieszkalnych oddzielał pas zieleni. Natura w EPCOT była jednak kontrolowana – całą handlową i usługową część miasta zadaszono, co miało ochronić konsumentów przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. W mieście królowali piesi. Mieszkańcy nie korzystaliby na co dzień z samochodów – po prostu nie byłyby im potrzebne. Transport poprowadzono wzdłuż promieni koła za pomocą specjalnego systemu automatycznych pojazdów, które dowoziłyby wszystkich z domów do pracy. Z kolei dostawy do centrum odbywałyby się pod ziemią, dzięki czemu „zaplecze” miejskiego życia pozostawało poza polem widzenia członków społeczności jutra. Ze względu na badawczy i innowacyjny charakter miasta wszyscy spośród 20 tys. mieszkańców mieli zapewnione zatrudnienie, co więcej, praca miała stać się obowiązkiem – w imię lepszej przyszłości miast.

Aby zrealizować swoją wizję, w latach 60. Disney zakupił 113 km2 gruntów pomiędzy Orlando i Kissimmee na Florydzie, czyli teren wielkości Gdyni. Rozpoczął od stworzenia tam swojego świata, który bez ogródek nazwał Disney World. Choć od początku planował przede wszystkim rozwijać ideę prototypowego miasta, zarząd firmy nie podzielał jego entuzjazmu. Najpierw powstały więc mniej ryzykowne, ale sprawdzone inwestycje – park rozrywki Magic Kingdom wraz z całym zapleczem hotelowym. Niezadowolony z „przedmieść” Disneylandu w Kalifornii Walt chciał tym razem zadbać o pełną kontrolę nad własnym obszarem. Już po jego śmierci na mocy rozporządzenia stanu Floryda firma Disney uzyskała autonomię w sprawowaniu władzy nad należącym do niej terenem i pełną decyzyjność w kwestii jego rozwoju – od urbanistyki przez regulacje prawne dotyczące własności ziemi, sposobu zarządzania wodami, śmieciami, drogami, ochroną zdrowia, edukacją, mostami aż po numerację domów. Jedynym zobowiązaniem, jakie zarząd Disneya miał wobec władz stanowych, było płacenie podatku od nieruchomości i obowiązkowa kontrola sprawności wind. Prywatna firma zyskała narzędzia rządowe do sprawowania pełnej władzy na swoich włościach.

Na tak przygotowanym gruncie, u szczytu drogi World Drive, powstała w połowie lat 90. Celebration – nowa, w pełni zaplanowana społeczność licząca 8 tys. osób. Miasto nie odpowiadało jednak ściśle wizji EPCOT. Przez 30 lat, które upłynęły od powstania pierwszych projektów, panujące wśród planistów wyobrażenie o idealnym miejscu do mieszkania zmieniło się. Nowoczesną, a wręcz futurystyczną koncepcję stylistyki i planu miasta zastąpił modny nurt historyzującego nowego urbanizmu z architekturą symulującą tradycyjne amerykańskie miasteczko i budynkami całej postmodernistycznej śmietanki: pocztą Michaela Gravesa, Centrum Powitalnym Philipa Johnsona czy bankiem Roberta Venturiego i Denise Scott-Brown. Główny cel – stworzenie miasta szczęśliwych ludzi – nadal był jednak najważniejszym dla założycieli hasłem.

Golf Clubhouse w Celebration, zdjęcie: James Pace (CC BY-SA 2.0)
Golf Clubhouse w Celebration, zdjęcie: James Pace (CC BY-SA 2.0)

O pierwsze nieruchomości w Celebration trzeba było walczyć w loterii – 474 domy próbowało dostać 5 tys. rodzin trzymających kupon w rękach. Powstał katalog sześciu możliwych stylów posiadłości, a gama kolorystyczna ograniczała się do białego, pastelowego niebieskiego, żółtego, różowego i beżowego. Do dziś zakazuje się wieszania w oknach jaskrawych zasłonek. Mieszkanie w Celebration wymaga korzystania z podręcznika, z którego można wyczytać, jakiej wysokości powinien być trawnik, kiedy należy zdjąć ozdoby świąteczne z elewacji i jak ma wyglądać przedpole posiadłości. Dzięki temu miasto prezentuje się perfekcyjnie – ścieżki są zadbane i czyste, trawniki równiutko przystrzyżone, z głośników ukrytych w palmach słychać muzykę, a mieszkańcy w stroju Myszki Miki wykonują drobne prace w ogrodzie. Czasami, zgodnie z zaleceniami Walta Disneya, w ramach kontrolowania natury na ulice spada sztuczny śnieg. W większości domów w małą architekturę, poręcze czy gzymsy wplecione są detale z postaciami z bajek założycielskiego koncernu. Choć świat ten wydaje się równie realny i ubezwłasnowolniający, co park rozrywki, ceny nieruchomości w Celebration są wciąż wysokie w porównaniu z obowiązującymi w okolicznych miasteczkach. Poziom ubóstwa jest tu cztery razy niższy niż jego średnia wartość w Stanach, a 90% mieszkańców stanowią biali Amerykanie. Oczywiście, żeby takie miasto mogło funkcjonować, dookoła, w odpowiedniej odległości, muszą powstawać motele, takie jak Magic Castle Inn and Suites, sportretowany w filmie Florida Project. Zapewniają schronienie rodzinom żyjącym na granicy ubóstwa, dla których Celebration jest kolejnym nierzeczywistym parkiem rozrywki.

Choć firma Disney w 2006 r. sprzedała Celebration i nie jest już właścicielem gruntów, dzięki kontrolowanym spółkom działającym w mieście wciąż zachowuje ona prawo weta względem pomysłów wprowadzanych w życie przez wspólnotę mieszkańców. A jednak to w pełni zaplanowane środowisko, w którym niczym w Disneylandzie trudno nakreślić granicę między fikcją a rzeczywistością, wymknęło się spod kontroli i stało się miejscem zbrodni i ludzkich tragedii. Dlaczego prototypowa społeczność zawiodła i nie stała się idealną społecznością jutra? Jak zwykle mrzonką okazały się marzenia o ścisłej kontroli. Całościowym planom zakładającym modelowanie zachowań kilku tysięcy ludzi nie podporządkowali się pojedynczy mieszkańcy. Mimo to morderstwo i spektakularne samobójstwo nie dla wszystkich są dowodem upadku utopijnej wizji. Jedno morderstwo w ciągu dwóch dekad? To świetna statystyka – twierdzą niektórzy. Agentka nieruchomości mająca w swojej ofercie dom pilota Fousheego uważa natomiast, że jego problemy i niemożność poradzenia sobie z nimi urzeczywistniają Celebration. Udowadniają, że tamtejsza codzienność to nie bajka i ułuda, ale prawdziwe życie wypełnione problemami i kryzysami. Tylko scenografia i kostiumy są upiornie bajkowe.

Czytaj również:

Mniej nie oznacza więcej, mniej oznacza dość Mniej nie oznacza więcej, mniej oznacza dość
i
Wnętrze Farnsworth House, Mies van der Rohe, 1950 r.; zdjęcie: Victor Grigas (CC BY-SA 3.0)
Opowieści

Mniej nie oznacza więcej, mniej oznacza dość

Zygmunt Borawski

O tym, skąd wzięła się w architekturze moda na oszczędzanie i dlaczego współczesny minimalizm można porównać do lubrykantów, z Pierem Vittoriem Aurelim, włoskim architektem, nauczycielem akademickim i intelektualistą, rozmawia Zygmunt Borawski.

Zygmunt Borawski: Zatytułował Pan swoją książkę o minimalizmie Less is Enough.

Czytaj dalej