Przemyślenia

Mrugnięcie Franka Underwooda

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 5 minut

Dziś premiera kolejnego sezonu House of Cards, jednego z najlepszych – jeśli nie po prostu najlepszego – serialu politycznego ostatnich lat, a może nawet wszechczasów. Bijącego rekordy popularności i wyznaczającego nowe standardy produkcji telewizyjnej. A co więcej, od czasu do czasu, subtelnie i zaskakująco przekraczającego cienką granicę oddzielającą realność od fikcji. Frank Underwood bowiem, jak być może niektórzy z was słyszeli, cieszył się przed kilkoma laty ponad pięćdziesięcioprocentowym poparciem amerykańskich wyborców. I gdyby naprawdę w wyborach wystartował, wygrałby je bez żadnego problemu. Poważnie, agencja Reuters opublikowała kiedyś taki sondaż. Oczywiście natychmiast pojawiły się komentarze, że to w gruncie rzeczy nic nie znaczy, bo ludzie w takich badaniach często udzielają odpowiedzi raczej żartobliwych. I że więcej to mówi o osobach obmyślających kwestionariusz, aniżeli o respondentach. Fakt jednak pozostaje bezsporny – spora część owych respondentów zadeklarowała, że właśnie na Underwooda oddałaby swój głos. Jakaś więc motywacja za tym – tak czy inaczej – stała. Jaka? Oto właśnie interesujące pytanie.

Jedną z możliwych odpowiedzi jest… skuteczność. Współczesna polityka i w ogóle współczesna rzeczywistość to przestrzeń, w której działają miliony czynników, sił wzajemnie się warunkujących, ograniczających i blokujących. Operowanie w tej przestrzeni, a zwłaszcza aktywne prowokowanie zmian, jest niezwykle trudne, mało efektywne i – last but not least – efektowne. System wytwarza po prostu gigantyczną sferę bezwładu, a współczesna polityka niemal bez wyjątku właśnie w czymś takim się rozgrywa. Rzecz jasna, jakąś formą reakcji na ów brak  sprawczości, na bezwład systemu i praktyczną niemożliwość zmiany jest populistyczne pospolite ruszenie, obiecujące błyskawiczne i proste rozwiązania najbardziej nawet skomplikowanych problemów. Tyle że Underwood – przebiegły, inteligentny, kalkulujący wszystko na zimno, rozumiejący, że na wszystko jest odpowiedni czas – wydaje się jednak zdecydowanie bardziej atrakcyjną figurą, niż ci zazwyczaj mało wyrafinowani krzykacze o cokolwiek ekscentrycznych fryzurach i tyleż ekscentrycznych pomysłach.

Ale czy faktycznie chodzi wyłącznie o skuteczność? Przecież Underwood – jawny drapieżnik, człowiek bezwzględny, który nie cofnie się przed żadną podłością, żeby dopiąć swego, głodny władzy, prestiżu, pieniędzy i podziwu (przede wszystkim podziwu) – doskonale w gruncie rzeczy odzwierciedla ideały promowane przez współczesną późnokapitalistyczną kulturę. Jedną z jej najbardziej charakterystycznych cech jest właśnie koncentracja na tym, co widoczne, na wrażeniu, zewnętrznej powłoce, na tym, jak coś wygląda, nie zaś jakie jest naprawdę.

Wszystko się zgadza. Underwood także zainteresowany jest wyłącznie wrażeniem, jakie wywiera na innych. Zwróćcie uwagę w jaki sposób wyglądają jego interakcje z ludźmi. On nie rozmawia, on oddziałuje. Wszystkie komunikaty formułuje tak, żeby wywrzeć określone wrażenie, wywołać określone emocje, osiągnąć pożądany efekt. Żadnej spontaniczności, choć oczywiście ma to wszystko wyglądać bardzo spontanicznie.

To jest właśnie kwintesencja manipulacji: brak spontaniczności, formułowanie przekazu nie w taki sposób, żeby przekazać informację, ale żeby spowodować konkretny skutek.

Skuteczność, prestiż, władza, bogactwo, determinacja – oto wartości, którym hołduje, i które wciela Frank Underwood, i które tworzą zarazem hierarchię pożądań współczesnego kapitalizmu. A dominującą narracją towarzyszącą jest tutaj opowieść o tym, że każdy z nas jest kowalem własnego losu, i że pomiędzy elementami tej hierarchii zachodzą szczególne sprzężenia zwrotne: odpowiednia determinacja mianowicie zapewnia osiągnięcie pozostałych dóbr.

I właśnie tego rodzaju wizja wyłania się z House of Cards. A że przy okazji determinacja wymaga niekiedy jakichś moralnych transgresji albo działania stojącego w zasadniczej sprzeczności z regułami prawa karnego – cóż, to tylko koszt, który trzeba ponieść. Niegdyś Underwood dawał nam to do zrozumienia, charakterystycznie mrugając w kierunku kamery, co z jednej strony oznaczało, że doskonale zdaje sobie sprawę, iż go widzimy, z drugiej, że czyni nas w ten sposób mimowolnymi uczestnikami swojej odysei po najwyższe prestiże i zaszczyty. Potem te mrugnięcia się skończyły, ale wciąż przecież pamiętamy, że on wie, że my widzimy, my zaś wiemy, że on wie, że my wiemy.

Czy to jest jednak prawda o współczesnej polityce? Z pewnością realna polityka jest równie, a nawet bardziej brutalną i cyniczną grą, niż to, co oglądamy w House of Cards. Z pewnością także w rzeczywistości istnieje mnóstwo postaci podobnie zdeterminowanych i gotowych na wszystko w imię pogoni za upragnionym zwycięstwem. W tym sensie ten serial demaskuje hipokryzję wszystkich tych strzelistych haseł i idei, którymi opakowane są działania polityków. Przystrojone we wzniosłe idee – a tak naprawdę oparte o mniej lub bardziej partykularne interesy, wielkie pieniądze i cyniczną kalkulację.

Czy zatem oglądamy Underwooda, bo pokazuje nam prawdę o ludzkiej naturze i świecie polityki? Bez lukru, fikcji, mitu i hipokryzji? Hm, „prawdziwa rzeczywistość” i „prawdziwa natura ludzka” to ostatecznie taki sam mit, jak inne.

Więc może po prostu skrycie pragniemy być tacy, jak on? Ostatecznie wartości w tej kulturze najwyższe – sukces, sprawność, skuteczność i efektywność – definiują i ukierunkowują nasze pragnienia.

A może, paradoksalnie, możemy dzięki niemu poczuć się lepsi: uczciwi, porządni, moralnie czyści? I może właśnie dlatego tak wielu z nas pragnie, żeby Frank Underwood naprawdę został prezydentem?

Gorzej, że być może te wszystkie powody determinują również nasze realne wybory polityczne. Cóż, w takim przypadku kompletnie przestaje dziwić fakt, że rzeczywistość wygląda właśnie tak, jak wygląda.

Niestety.

 

Czytaj również:

Filozofia: młot na dogmatyzmy Filozofia: młot na dogmatyzmy
Marzenia o lepszym świecie

Filozofia: młot na dogmatyzmy

Tomasz Stawiszyński

Dlaczego od bez mała 30 lat nie udało się wpisać filozofii na listę obowiązkowych przedmiotów szkolnych?

W czyim to jest interesie: żeby filozofii w szkołach nie było?

Czytaj dalej