Wielu wybitnych pisarzy i pisarek opisywało surowe, pełne przemocy życie na amerykańskim Południu. Ale z nich nie robił tego tak dosadnie jak Harry Crews, autor wydanej niedawno po polsku autobiograficznej książki O mułach i ludziach. Dzieciństwo w Georgii.
Na ramieniu miał wytatuowaną trupią czaszkę i słowa: „How do you like your blue-eyed boy, Mr. Death?” („Czy lubi pan swoich niebieskookich chłopców, Panie Śmierć?”, tłum. Artur Międzyrzecki). Cytat z wiersza Buffalo Bill E.E. Cummingsa Harry Crews testował na własnej skórze. Wychowując się wśród świń, krów i mułów, patrzył na śmierć od dziecka. „Przeżyć to już dostateczny triumf” – powiedział kiedyś. Jego wspomnienia, które ukazały się niedawno po polsku pt. O mułach i ludziach. Dzieciństwo w Georgii, jawią się jako starcie dwóch żywiołów. Pierwszy to huragan nędzy na amerykańskim Południu lat 30. XX w., drugi – powódź alkoholu i przemocy przelewającej się przez dom pisarza.
„Zawsze wystarczył jeden cios, zadany zręcznie, z ogromną wprawą, i świnia padała trupem. Wtedy wuj przechodził z obuchem do kolejnej i też ją okraczał. Jakoś nie wydawało się, żeby świniom przeszkadzało, że wokół ściele się trup ich towarzyszek, wciąż zapamiętale się zażerały. Nie wadziło im nawet, kiedy któryś z moich kuzynów zaraz po ciosie obuchem podchodził do powalonej świni i podcinał jej gardło długim nożem rzeźnickim, ostrym jak brzytwa”. Witamy na południu Ameryki. Właśnie tam w 1935 r. przychodzi na świat Harry Crews. Data jest znamienna: od kilku lat przez ogromne obszary Stanów Zjednoczonych przetaczają się burze piaskowe (Dust Bowl) dewastująca uprawy i zmuszająca miliony ludzi do opuszczenia swoich domów. Katastrofa pokazuje – chyba po raz pierwszy na taką skalę – jakie skutki niesie rabunkowa gospodarka w połączeniu z niesprzyjającymi zjawiskami klimatycznymi. Na domiar złego Amerykę trawi Wielki Kryzys, trzy lata wcześniej bezrobocie sięgało tu 30 procent. Czasy są paskudne.
Odwaga z rozpaczy
Ojciec Crewsa umiera, gdy chłopiec ma kilka miesięcy. We wspomnieniach przyszły pisarz zachowa tylko obraz jego zniszczonych zębów, zgorzel trawiący mu żuchwę i to, że kłusował na aligatory. Chłopca wychowują matka i wujek, również pijak, którego Crews będzie nazywał ojcem. „Z domu wybywał na dłużej i dłużej, a w tych krótkich okresach, kiedy wracał, wszędzie wokół nas rozbrzmiewały odgłosy łamania i tłuczenia. Tata zaczął też łapać za strzelbę, wymachiwał nią, wywrzaskując groźby, ale jak na razie jeszcze nie pociągnął za spust. Gdy to się działo, po raz pierwszy przemknęła mi myśl, że bycie żywym było jak przeżywanie koszmaru na jawie” – wspomina.
Noblistka Annie Ernaux pisała, że rzeczywistością jej dziadka było średniowiecze; na tej samej zasadzie można uznać, że rzeczywistość lat dziecięcych Crewsa nie różniła się znacznie od tej, w jakiej żyli pierwsi europejscy osadnicy w Stanach Zjednoczonych. Daleko od cywilizacji, wielkomiejskiej polityki, perspektyw innych niż gorzała i bezrobocie. „W tym świecie żeby przetrwać, trzeba było mieć straceńczą odwagę, odwagę zrodzoną z rozpaczy i zasilaną brakiem alternatyw” – stwierdza pisarz.
Gdy jako sześciolatek Crews zachoruje na polio i na wiele miesięcy wyląduje w łóżku, lekarze nie będą dawać mu wielkich szans na przeżycie. Ale on się wyliże, a po latach wykorzysta przymusowy pobyt w łóżku do stworzenia własnego literackiego mitu założycielskiego. Wiele godzin spędza, czytając katalog sprzedaży wysyłkowej Searsa – jedyny obok Biblii tekst drukowany, jaki znajduje się w domu. Zaczyna także pracować nad własną powieścią detektywistyczną, choć w życiu nie widział jeszcze ani powieści detektywistycznej, ani żadnej innej: „Spisałem ją drukowanymi literami, miękkim ołówkiem na kartkach w linię, a bohaterem był chłopiec, który dla obrony nosił nie pistolet, lecz małe petardy. Rozwiązywał kryminalne zagadki, rozdawał rzeczy biednym” – wspomina. Rzeczywistość, w jakiej się wychowuje, podyktuje mu zupełnie inną opowieść.
We wczesnym dzieciństwie Harry Crews otarł się o śmierć więcej niż raz. Jako kilkulatek bawił się beztrosko w domu, podczas gdy matka czyściła podłogi ługiem, ojciec pryskał pole, a krowy pasły się na łące. Gdy zwierzęta za bardzo zbliżyły się do beczek z trucizną, matka zerwała się, by je odgonić, a malec w tym czasie dorwał się do ługu. Ledwo żywego chłopca dowieziono do lekarza i odratowano, ale po powrocie okazało się, że krowy padły od trującego oprysku. „W granicach wyznaczonych ludziom, z których pochodzę, zawierał się tak nieznaczny margines błędu, tolerancja dla pecha, że kiedy coś poszło nie tak, niemal zawsze przy okazji waliło się coś jeszcze” – napisze po latach.
Pisarz dla pisarzy
Wydanie w 1978 r. wspomnień Harry’ego Crewsa przypadło na ten krótki okres, w którym twórca mógł się czuć doceniony. Dwa lata wcześniej opublikował powieść A Feast of Snakes, która została dobrze przyjęta i do dziś jest uważana za najlepszą z jego książek. W recenzjach chwalono ją przede wszystkim za styl: dowcipny, cięty, lapidarny, jednak nie szczędzący czytelnikom scen przemocy. Dla autora dobry odbiór powieści musiał być miłą odmianą. Publikował zawzięcie od debiutanckiego The Gospel Singer z 1968 r., wydając książki regularnie rok po roku. Wcześniej tułał się po świecie; trafił nawet do piechoty morskiej, z którą został wysłany na front wojny koreańskiej.
Służba umożliwiła mu zdobycie wykształcenia dzięki rządowemu programowi pomocy weteranom, zwanemu G.I. Bill. Crews studiował pisarstwo na Uniwersytecie Florydy, gdzie jego nauczycielem był Andrew Nelson Lytle – pisarz, który wychował całe pokolenie twórców, w tym tak znanych jak Flannery O’Connor. Z tą autorką wiele Crewsa łączyło. Oboje pochodzili z Georgii, choć ona wychowała się w Savannah, trzeciej największej metropolii stanu, a on w bezimiennej osadzie gdzieś w Beacon County. Crews kilkakrotnie wspominał, że podziwia twórczość O’Connor; nazwał ją nawet jedną z najbardziej nieprzejednanych pisarek USA. Te fascynacje widać w motywach literackich, po które oboje sięgali. W opowiadaniu O’Connor Poczciwi wiejscy ludzie obwoźny sprzedawca Biblii jest zafascynowany kikutem nogi Joy, bohaterki opowieści. Z kolei jedna z postaci The Gospel Singer Crewsa nie może oderwać wzroku od nienaturalnie wielkiej stopy herszta bandy dziwaków, co okaże się wiążące dla całej historii. Tych dwoje pisarzy łączy jednak znacznie więcej. W przetłumaczonym na język polski zbiorze esejów Misterium i maniery O’Connor przekonuje, że literatura to poruszanie się na przecięciu czasu, miejsca i wieczności, a najważniejszym zadaniem twórcy jest znalezienie dla tego przecięcia odpowiedniej lokalizacji. Crews, podobnie jak O’Connor, w swoich powieściach prawie nie zapuszczał się dalej niż za granicę swojego hrabstwa.
Sporo łączy tego autora również z innym piewcą amerykańskiego Południa, Williamem Faulknerem. Przede wszystkim poczucie, że człowiek jest wobec świata bezsilny. W przedmowie do nowego tłumaczenia Światłości w sierpniu (tłum. Piotr Tarczyński, wyd. Znak, 2023) Michał Tabaczyński pisze o Faulknerze jak o pisarzu apokaliptycznym, przedstawiającym świat, który umiera gwałtowną śmiercią. U Crewsa także stale powraca motyw kruchości człowieka wobec losu. Jego bohaterowie oddają to dosadnie, powtarzając porzekadło: „Chciej se w jedną rękę, a sraj w drugą. Zobaczymy, która się prędzej napełni”. I może jeszcze jedno skojarzenie z innym spadkobiercą Faulknera – Cormackiem McCarthym. Podobnie jak niedawno zmarły autor Krwawego południka, Crews potrafił eskalować okrucieństwo bardziej niż O’Connor czy Faulkner. I choć jest pisarzem nie mniej od McCarthy’ego brawurowym, nigdy nie udało mu się zdobyć choćby cząstki sławy tamtego. Ale bywał jej blisko, jak wtedy gdy Elvis miał zagrać główną rolę w adaptacji The Gospel Singer. Po śmierci piosenkarza prawa do filmu kupił Tom Jones, ostatecznie jednak z produkcji nic nie wyszło. Powieści Crewsa cieszyły się sławą w wąskich kręgach. Kim Gordon z Sonic Youth założyła nawet efemeryczny zespół pod nazwą Harry Crews w hołdzie dla prozaika. Mimo to, jak pisze autor wydanego dwa lata temu w Polsce Nic tu po nas Kevin Wilson, Crews pozostał pisarzem dla pisarzy, artystą dla artystów. Szkoda, bo spod wierzchniej warstwy okrucieństwa w jego książkach przebija wielka wrażliwość. Widać ją szczególnie właśnie we wspomnieniowych O mułach i ludziach.
Robaki w kieszeni
Obraz wiejskiego dzieciństwa, jaki wyłania się z opowieści pisarza, jest niczym Dzieci z Bullerbyn w krzywym zwierciadle: sympatycznego ojca bohaterów ktoś podmienił na okrutnego pijaka, a schludną zagrodę na zabitą dechami ruderę, ale pozostawił w sercu tej historii dziecięce postrzeganie świata. „Widziałem ich wszystkich w oddali, w powietrzu rozmigotanym od upału nad krzewami tytoniu. Ściągali robale z liści. Bardzo chciałem robić to tam z nimi, ściągać te robaki, bo jak się takiego znalazło, to trzeba go było złamać wpół, a to mi się widziało super zabawą. Ale można też było wziąć sobie w kieszeń spodni puszkę po tytoniu Prince Albert i naupychać tam robaków, żeby później mieć się czym bawić” – wspomina autor. Rozgniecione robaki nie mówią nam jeszcze wiele o jego stosunku do śmierci, choć może dziwić łatwość, z jaką przychodzi mu opowiadanie tej anegdoty. Z czasem umieranie zwierząt w jego opowieści napełni się znaczeniem.
Wróćmy do czasu, kiedy Crews jako kilkulatek spędza długie tygodnie w łóżku. Opiekuje się nim czarna kobieta, ciotunia, dzięki której w dalszym toku opowieści chłopiec dowie się, czym jest rasizm na południu USA. Tymczasem pod jej przewodnictwem poznaje świat sił nadprzyrodzonych. Ciotunia zabija oposa – niewielkie zwierzątko – po czym skóruje go, wydłubuje mu oczy i zanosi małemu, by ten zakopał go w ogródku gałkami skierowanymi w dół.
„– A wiesz, czemu trza ich grzebać? – zapytała.
– A czemu?
– Bo oposy żrą wszystko, co nieżywe – odparła. Jej starczy, łamiący się głos nabrał nagle głębi i chrapliwości. – I ty też umrzesz, synek.
– Tak – przyznałem w szoku.
– Będziesz leżał trupem w ziemi, ale żeś zeżarł tego oposa, no to on ciebie będzie szukał. I nigdy nie przestanie ciebie szukać”.
Śmierć każdego z tych zwierząt jest tu jedynie zapowiedzią tej śmierci, od której nikt z nas się nie uchroni. Crews lubi o tym przypominać.
Długo zastanawiało mnie, dlaczego w polskim tłumaczeniu podtytuł „Biografia miejsca” (Childhood. A Biography of a Place) zastąpiono zwrotem „O mułach i ludziach”, budzącym w zasadzie jedno, dość odległe skojarzenie z powieścią Myszy i ludzie Johna Steinbecka. Powtórna lektura wspomnień Crewsa przyniosła odpowiedź na to pytanie. Skoro już napisałem o krowach, które wypiły truciznę, zaszlachtowanych świniach czy oposach, którym trzeba było wydłubać oczy, czas przejść do mułów. „Pod uprawę na tej farmie nie było nawet dwunastu hektarów, mieliśmy więc tylko jednego muła, sądząc po zębach pewnie ponad dwudziestoletniego, co oznaczało, że był już w drugiej połowie żywota” – to jeden z wielu fragmentów, jakie Crews poświęca tym zwierzętom. Po co autorowi muły? Choćby po to, by pokazać, że w przeciwieństwie do ludzi potrafią one być bezinteresownie dobre: „Najgłębsza miłość, jaką w życiu widziałem, łączyła dwa muły, które nabyliśmy w tym roku, kiedy wreszcie na dobre opuściłem farmę”. Ale muł ma w prozie amerykańskiego Południa szczególne znaczenie, o czym pisał profesor literatury Jerry Leath Mills w eseju Equine Gothic: The Dead Mule as Generic Signifier in Southern Literature of the Twentieth Century (Koński gotyk: martwy muł jako wyznacznik gatunkowy literatury amerykańskiego Południa XX wieku). Po przeanalizowaniu kilkudziesięciu powieści z tego regionu eseista stwierdził, że w każdej z nich muł musi umrzeć. W Krwawym południku McCarthy’ego, w nieprzetłumaczonej na język polski Flags in the Dust Faulknera oraz dziesiątkach innych książek pojawia się motyw śmierci tego zwierzęcia. Muł haruje całe życie, a potem jako bezpłodny mieszaniec konia i osła umiera bezpotomnie. Ale u Crewsa wciąż ciągnie pług i to jest jego triumf.
Harry Crews, O mułach i ludziach. Dzieciństwo w Georgii, tłum. Tomasz Gałązka, wyd. Czarne, Wołowiec 2023