Syny są na polskiej scenie muzycznej zjawiskiem osobnym. Bitów autorstwa „88” powinno im zazdrościć pół hiphopowego środowiska, tak samo koncertowej scenografii, która przypomina o teatralnych doświadczeniach Piernikowskiego. Ich niezwykle oryginalny debiut tekstowo sytuował się zaś równie blisko Molesty, co Masłowskiej. Ta odrębność budziła wątpliwości czy sequel „Orientu” może się udać. Świetne recenzje i frekwencja na promujących tegoroczny „Sen” koncertach pokazują, że Syny poradziły sobie z wysoko zawieszoną poprzeczką. „Przekrojowi” Piernikowski i „88” opowiadają o prostych wartościach, sztucznej inteligencji i podejrzliwym stosunku do goretexu (a czasem i do ortografii).
Jan Błaszczak: Robicie muzykę od wielu lat, ale żadna z Waszych płyt nie odbiła się tak szerokim echem jak debiutancki album Synów. Czy pracując nad następcą Orientu, czuliście tę presję?
Przemysław „88” Jankowiak: Byliśmy w takim amoku, że nie mieliśmy czasu, żeby myśleć o oczekiwaniach słuchaczy. Presja została gdzieś tam obok.
Robert Piernikowski: Wiadomo, znajomi przekazywali nam, co się mówi na ulicy. Że postawiliśmy sobie wysoko poprzeczkę i teraz musimy od….ć coś dobrego. Dochodziły do nas takie głosy, ale jak już zaczynamy coś robić, to odcinamy się od świata. Nawet Oneta nie sprawdzam wieczorem. To, że robimy swoje gówno, to nie jakiś pusty frazes. My to robimy i nie rozglądamy się zbyt wiele na boki.
Od c