Jedną ze stereotypowych cech osoby obłąkanej jest bełkot, wielokrotnie jednak celnie zwracano uwagę, że tym, co osobę „normalną” różni od „nienormalnej”, jest to, że ta druga bełkocze na głos.
Czym są te chaotyczne treści, które nieustannie przewijają się przez nasz umysł? Są trudne do scharakteryzowania, ale daje się zaobserwować, że często snujemy rozmaite plany, rozważamy różne możliwe kształty przyszłości, fantazjujemy, najczęściej martwimy się, że coś nie wyjdzie; innym razem męczą nas niewygodne fakty z przeszłości.
Najczęściej jednak leci nam w głowie kawałek jakiejś piosenki.
Nie jest to cały utwór, nie jest też odtwarzany w dobrej jakości. To jakiś cień oryginału, z zapętlonym fragmentem, który utkwił nam w pamięci z jakiegoś tajemniczego powodu. To może być najlepszy utwór świata, ale po paru dniach niekontrolowanego odtwarzania go w głowie będzie nam się kojarzył z torturą.
Wiem z doświadczenia, że jeśli przez dłuższy czas niczego się nie słucha, można od tego uciec. Niemniej nieunikniona chwila w sklepie spożywczym, z radiem nastawionym na stację z najupiorniejszymi przebojami prędko ściąga nas znów na sam dół jednego z ostatnich pięter piekła.
Jakie jest rozwiązanie?
Daje się zaobserwować, że to najczęściej utwory muzyki popularnej, krótkie, z charakterystyczną jedno-, dwuwarstwową melodią. Sposobem na ten problem jest więc być może zakazanie tego rodzaju muzyki i skoncentrowanie się na dokonaniach XX-wiecznej awangardy, muzyce kakofonicznej, atonalnej, dodekafonicznej, najdziwaczniejszych nagraniach Johna Cage’a czy Karlheinza Stockhausena.