DEKADA NA ŚWIECIE
Rynek niechętny fizycznym
Kompakt odchodzi do lamusa, winyl wraca z zaświatów, ale prawdziwe pieniądze są gdzie indziej. Mijająca dekada to konsekwentny, choć niepozbawiony turbulencji, wzrost znaczenia streamingu. Wśród problemów, jakie towarzyszyły tej formie dystrybucji muzyki należy wymienić komentarze publikowane przez muzyków atakujących Spotify i generowane przez platformę zyski .I tak: Damon Krukowski liczył centy, Geoff Barrow liczył funty, Billy Bragg pytał o rolę współczesnych wytwórni, Marc Ribot porównywał streaming do handlu butami, a Thom Yorke sięgał po metaforę, której bym się po nim nie spodziewał. Przy czym w ostatnich latach muzycy narzekają mniej, bo i też streaming po latach zaczął przynosić zyski. Pytanie tylko, jak będzie się nimi dzielił, bo obecnie jego pozycja jest tak mocna, że negocjacje będą niełatwe. W pierwszej połowie 2019 roku 77% dochodów amerykańskiego rynku muzycznego pochodziło właśnie ze streamingu. W Polsce platformy te generują już około jednej trzeciej dochodów i ich udział stale rośnie. Na kurczącym się rynku nośników fizycznych w siłę rośnie natomiast winyl. Niewykluczone, że jeszcze w tym roku w USA zyski ze sprzedaży czarnych płyt pobiją te generowane przez kompakty.
Przeboje na „r”, przeboje na „k”
Angielski pozostaje językiem popkultury, ale druga dekada XXI wieku podkopała jego pozycję. W ostatnich latach wzrastało znaczenie muzyki latynoskiej z reggaetonem na czele. Od początku 2017 roku, kiedy na szczyt prowadzonej przez Billboard listy Hot 100 wdarło się „Despacito”, hiszpańskojęzyczne piosenki cieszą się pięciokrotnie większą popularnością. Jest to m.in. wynik zmiany metody pomiaru, która uwzględnia obecnie nie tylko stacje radiowe, ale również wyniki streamingu. Nie bez znaczenia jest też jednak fakt, że reggaeton porzucił trudne tematy, które pojawiały się w czasach świetności Daddy Yankee i zbliżył się do trapu z południa Stanów Zjednoczonych. Popularności dodają mu gwiazdy amerykańskiego popu i hip-hopu, które na wyścigi zgłaszają się do gościnnych występów lub remiksują piosenki J Balvina, Bad Bunny’ego czy Ozuny. I trudno powiedzieć, kto tu kogo promuje.
Jeśli popularność reggaetonu można łączyć ze zmianami demograficznymi w USA, to trudno w podobny sposób wytłumaczyć inwazję, jaką na zachodnie rynki muzyczne przeprowadza K-pop. Gatunek konsekwentnie rosnący od przełomu wieków, kiedy w obliczu coraz większej konkurencyjności chińskich technologii, rządy Korei Południowej postawiły na rozwój i eksport popkultury. Najjaskrawszym przykładem ogólnoświatowego szaleństwa na punkcie K-popu jest grupa BTS, której Love Yourself: Tear zadebiutowało na pierwszym miejscu listy Billboard 200 jako pierwsza nieanglojęzyczna płyta od 12 lat. Po wyprzedaniu stadionowej trasy w USA i występach w najważniejszych programach telewizyjnych, BTS otworzyło słynny cykl koncertów „Good Morning America”. Już wcześniej redakcja magazynu „Rolling Stone” alarmowała, że zaangażowanie koreańskich wytwórni w rozwój artystów i panujący w nich niemal wojskowy reżim sprawia, że amerykańskie gwiazdy pop nie są w stanie z nimi wykonawczo konkurować. Czyżby szykowała się nam kolejna wojna handlowa?
Algorytm rusza w trasę, czyli wizje przyszłości
15 kwietnia 2012 roku na festiwalu Coachella wystąpił 2Pac. Wydarzyło się to dokładnie 15 lat i 52 dni po jego tragicznej śmierci. Hologram – tak naprawdę projekcja 2D – był zarówno pokazem siły ówczesnej technologii, jak i otwarciem puszki Pandory pełnej etycznych problemów. Od czasów tego pamiętnego wydarzenia minęło jednak 7 lat, więc podobnych zgrzytów mamy dziś na pęczki. Fascynująco o moralnym aspekcie hologramów, ale też choćby samplingu opowiadała w tym roku Holly Herndon. Warto poświęcić jej uwagę, bo w tej dziedzinie jest ekspertką. Na jej najnowszej płycie występuje Spawn – wokalistka będąca sztuczną inteligencją. Nie tylko ona eksploruje jej możliwości. Kilka miesięcy wcześniej fiński duet Amnesia Scanner wydał album, na którym wspomaga go Oracle – oprogramowanie, która ma wiele cech AI. W mediach społecznościowych swoją karierę muzyczną buduję wirtualna influencerka Lil Miquela. W Japonii nikogo to już nie dziwi. Z duchem czasu idą też wydawcy: Warner Music podpisuje umowę wydawniczą z algorytmem, wysyłając muzykom sygnał, że nie są jedyni na świecie.
Uzależnienie od przeszłości
Pomimo całej tej futurologii najważniejszym terminem w krytyce muzycznej mijającej dekady była „retromania”. Wydana pod koniec 2010 roku książka Simona Reynoldsa pod tym tytułem stanowiła stały punktów odniesienia w dyskursie popkulturowym ostatnich lat. Po hasło to sięgano przy okazji otwierania muzeów, rosnącej sprzedaży płyt winylowych czy premiery albumów Lany del Rey, White Stripes czy Ani Rusowicz. Tłumaczono nią powroty minionych estetyk: synth-popu, eurodance’u czy polskiego big-beatu. Przy czym zjawisko „retromanii” dotykała często młodych ludzi, którzy nie mogli pamiętać przedmiotu swojej tęsknoty. Krytyczny wobec chorobliwej fascynacji przeszłością Reynolds tłumaczył mi w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”: „Jestem pewien, że gdyby żyli dziś artyści, którzy stają się przedmiotem retromanii graliby zupełnie inaczej. Przecież wszystko, co dziś nosi miano klasyka kiedyś było nowoczesne, wręcz radykalne”. Z pesymistyczną wizją brytyjskiego krytyka polemizował Rafał Księżyk, podając przykład yassu jako gatunku czerpiącego z przeszłości, a przecież witalnego, świeżego, wręcz rewolucyjnego. Bo rzeczywiście przywoływana bezkrytycznie retromania stała się w pewnym momencie mijającej dekady uniwersalną zasadą tłumaczącą popkulturowy świat.
Czarni Beatlesi
Jeden z najważniejszych krytyków muzycznych na świecie zdradził mi ostatnio, że za każdym razem, gdy odwiedza znajomych z różnych stron świata, pyta, czego słuchają ich dzieci. Metoda ta przez lata pomagała mu poszerzać muzyczne horyzonty. Od kilku jednak lat nie działa, bo odpowiedź jest zawsze ta sama: słuchają trapu. Wywodząca się z Atlanty i okolic odmiana hip-hopu zalała światowe listy przebojów i streamingowe playlisty na całym świecie: Bad and Boujee, Black Beatles, Bodak Yellow, Old Town Road, Panda, This Is America – długo można by wymieniać. Nie chodzi jednak tylko o pierwsze miejsca Billboardu i bite rekordy: takie jak wtedy, gdy dwa albumy Future’a debiutowały na pierwszym miejscu tydzień po tygodniu. Wiele z tych utworów miało swoje pozamuzyczne, wiralowe życie: partia fletu z Mask Off, fraza „rain drop, drop top” z Bad and Boujee, Black Beatles jako tło do „Mannequin Challenge” czy taniec Glovera z This Is America. Trap podbijał nie tylko muzyczne rynki, ale także zbiorową wyobraźnię.
Upadek tradycyjnych mediów
Mijającą dekadę zaczynałem jako pracownik miesięcznika „Machina”. Tytułu, o którym jak o wielu innych drukowanych magazynach, trzeba pisać w czasie przeszłym. Upadek tradycyjnych mediów muzycznych lub ich przenosiny do sieci (często równoznaczne z odroczeniem wyroku) nie jest oczywiście jedynie polską specyfiką. Na papierze nie ukazuje się już „NME”, „Spin”, „Paste”, „Vibe”, czy „Urb”. Więcej szczęście miały „Rolling Stone”, który obecnie ukazuje się jednak jako miesięcznik i „The Source”, który jest drukowany jedynie raz lub dwa razy w roku. Do tradycyjnych mediów zaliczyłbym również blogi i tematyczne portale, które stopniowo ustępują pola rekomendacjom w mediach społecznościowych i kuratorom streamingowych playlist. Ci ostatni zastępują powoli radiowych DJ’ów w roli medialnych gatekeeperów. Choć Spotify czy Tidal nie pochwalają takich praktyk, nieformalny system wpływania na kuratorów rośnie w siłę i chyba nie powinniśmy się bulwersować, bo przypomina to przecież stare radiowe praktyki.
Wydawnicze niespodzianki
Tradycyjnym mediom nie ułatwiały życia popularne w mijającej dekadzie strategie wydawnicze. Zaczęło się z grubej rury w 2011 roku, kiedy Radiohead ogłosili, że ich najnowszy album ukaże się za pięć dni. Ostatecznie The King of Limbs miał swoją premierę cztery dni po publikacji komunikatu, wprowadzając wielu redaktorów w stan przedzawałowy i dając początek nowej modzie. W następnych latach premierami swoich albumów zaskakiwali m.in. Beyoncé, Kendrick Lamar, Skrillex czy Burial. Trudno powiedzieć czy było to podyktowane modą, czy raczej próbą uniknięcia wycieku płyty jeszcze przed oficjalną premierą. Piractwo, jak się okazuje, wciąż ma się dobrze. Artyści kombinowali z premierami swoich albumów także z innych powodów. Frank Ocean brawurowo wykiwał wytwórnię Def Jam, wypuszczając zakontraktowany przez nią album Endless jedynie w serwisie Apple Music, żeby dzień później podbić świat wydanym własnym sumptem Blonde. Termin „premiera” przedefiniował natomiast Kanye West, który poprawiał utwory z The Life of Pablo już po jego opublikowaniu w serwisach streamingowych. Nowocześni starali się być również muzycy U2, ale nie wyszło im to na zdrowie.
Koncerty podwyższonego ryzyka
Jedna z myśli Michaela Houellebecqa, która została ze mną na dłużej dotyczyła atmosfery panującej niegdyś na lotniskach. Budynki te – pisał Francuz – przez całe dekady były lekko nużącymi, rozległymi poczekalniami, lecz zmieniło się to nieodwracalnie wraz z… kolejnymi atakami światowego terroryzmu. Choć transport lotniczy pozostaje bardziej bezpieczny niż samochodowy, lotniska utraciły część swojej nudnawej niewinności. Nie chciałbym tu stawiać znaku równości, ale nie bez powodu w mijającej dekadzie przybywało artykułów podnoszących temat bezpieczeństwa podczas muzycznych wydarzeń. Były one reakcją na ataki terrorystyczne, do których dochodziło podczas koncertów Eagles of Death Metal w Paryżu (90 ofiar) oraz Ariany Grande w Manchesterze (22 ofiary), a także na festiwalach Route 91 w USA (59 ofiar) oraz Ansbach Open w Niemczech (15 rannych). Oby te tragiczne wydarzenia pozostały jedynie smutnym dziedzictwem mijającej dekady.
„I don’t dance now, I make money moves”
Choć hip-hop pozostaje gatunkiem muzycznym zdominowanym przez mężczyzn, trudno nie zauważyć, że w ostatnich latach kobiety wywalczyły sobie w nim silniejszą pozycję. Wiele dróg przetarła tu Cardi B, która jako pierwsza raperka zdobyła Grammy za album solowy (Invasion of Privacy) oraz wprowadziła dwie piosenki na szczyt prowadzonej przez „Billboard” listy (Bodak Yellow, I Like It). Nie trzeba jednak podobnych rekordów, by zobaczyć, że płyty nagrywane przez kobiety zdobywają coraz więcej uznania. Brytyjka Little Simz jest autorką jednego z najlepszych hiphopowych albumów roku, a jej talentem zachwycają się Lauryn Hill i Kendrick Lamar. Young MA nie zachłysnęła się rozgłosem, jaki przyniósł jej utwór Ooouuu, w którym bezceremonialnie wychodziła z szafy, ale dopracowywała debiutanckie Herstory in the Making, które zebrało entuzjastyczne recenzje. Tylko w ostatnich dwóch latach świetny odbiór miały też: nieco pornograficzne Ephorize CupcakKe, poetyckie Room 25 Noname, mixtape Nasty Rico Nasty czy składający się z minutowych utworów Whack World Tierry Whack. Pozostaje czekać na podobny trend w Polsce.
Dobry chłopiec ze wściekłego miasta
Grammy, Pullitzer, Oscar – w przypadku tego ostatniego skończyło się co prawda na nominacji, ale to nie zebrane statuetki sprawiają, że Kendrick Lamar był najważniejszym reprezentantem muzycznej popkultury mijającej dekady. K. Dot nagrał w tym czasie pięć świetnych albumów, z których dwa mogą śmiało rywalizować o tytuł płyty dziesięciolecia. Jak przystało na laureata Pullitzera, utwory Lamara sięgały daleko poza muzykę. Dość powiedzieć, że na samym tylko krążku To Pimp a Butterfly znalazły się co najmniej dwa takie numery. Po pierwsze Alright – utwór dekady według serwisu Pitchfork, który nazwano już hymnem czarnej Ameryki, pieśnią ruchu Black Lives Matters i współczesnym We Shall Overcome. Na tym samym albumie znalazło się także The Blacker the Berry, w którym raper nazywał hipokrytami Afroamerykanów, którzy protestują przeciwko brutalności policji, a sami uczestniczą w wojnie gangów – za co spadła na niego fala krytyki. Głosy te jednak pozostawały w mniejszości, bo nieprawdopodobną techniką, wizjonerskimi klipami i błyskotliwymi wersami Lamara ekscytowali się wszyscy: od Taylor Swift po Taconafide, od Lebrona Jamesa po Baracka Obamę. Premiery kolejnych albumów Lamara były wydarzeniami i nie skłamię pisząc, że dobrze pamiętam te dni (na całą Warszawę rzucono jedynie kilkanaście egzemplarzy To Pimp A Butterfly). Zwykle nie jestem tak sentymentalny, ale w latach nastych Kendrick Lamar był po prostu najważniejszy.
DEKADA W POLSCE
Niepolskie nagrania
Wieloletni upadek i sprzedaż słynnej wytwórni Polskie Nagrania budził silne emocje w wielu środowiskach. W zależności od tego, gdzie przystawiło się ucho można było usłyszeć o wyprzedawaniu narodowego dziedzictwa, skutkach braku wsparcia dla kultury w czasach brutalnej transformacji, ale też o szansach na renesans marki pod rządami amerykańskiego właściciela. Nadzieje były o tyle uzasadnione, że przed sprzedażą Polskich Nagrań firmie Warner Music Polska za 8,1 mln złotych rodzima wytwórnia zajmowała się od lat 90. w dużej mierze spłacaniem długów. Zaległości, do których przyczyniły się niejasna sytuacja prawna w początkach lat 90., kuriozalny proces z rodziną Anny German, nie najlepsze inwestycje i słabnąca kondycja przemysłu fonograficznego. Po transakcji Warner Music stał się właścicielem największego katalogu muzyki polskiej, zyskując prawa producenckie do ok. 33 tysięcy polskich utworów: m.in. przebojów Niemena i Czerwonych Gitar, a także słynną serii „Polish Jazz” oraz kroniki Konkursu Chopinowskiego. Po wygraniu wyborów przez PiS, resort kultury postawił sobie za cel odkupienie Polskich Nagrań. Wygląda jednak na to, że skończyło się jednak na zapowiedziach.
Wiecznie młodzi
Można zażartować, że kiedy Koreańczycy inwestowali olbrzymie środki publiczne w masowy eksport popkultury, Polacy stawiali na eksport sonoryzmu. Prawda jest jednak taka, że wiele z działań skoncentrowanych na przybliżaniu dorobku Lutosławskiego, Pendereckiego, Góreckiego czy Panufnika odbiło się szerokim echem. Zaczęło się od wrocławskiego Kongresu Kultury, podczas którego utwory inspirowane twórczością autora Ofiarom Hiroszimy zaprezentowali Aphex Twin i Johnny Greenwood. Spotkanie polskiego twórcy z gitarzystą Radiohead zaowocowało wspólnym albumem dla prestiżowej wytwórni Nonesuch. Dzieł polskich mistrzów w interpretacjach głośnych producentów muzyki elektronicznej i rockowej można było posłuchać także na festiwalach Sacrum Profanum, Auksodrone oraz w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Nagrana w tym ostatnim miejscu III Symfonia Góreckiego w wykonaniu Beth Gibbons i NOSPR-u ukazała się nakładem brytyjskiej wytwórni Domino, zbierając entuzjastyczne recenzje. Komplet dzieł największych polskich kompozytorów XX wieku trafił również do sieci (także tu, tu i tu). Bo mogłeś grać na SXSW, trafić na playlistę Gillesa Petersona i być jak James Murphy w Loosing My Edge, ale w mijającej dekadzie Krzysztof Penderecki i tak był modniejszy od ciebie.
Punk według Brzechwy
Jeśli w światowej krytyce muzycznej królowało pojęcie retromanii, to polska popkultura doprowadziła ją do ekstremum. W ostatnich latach obserwowaliśmy bowiem wysyp zespołów odnoszących się do tradycji dwudziestolecia międzywojennego. Trend ten był tym bardziej wyrazisty, że zaowocował kilkoma naprawdę świetnymi płytami. Najgłośniej było o laureatach Paszportu Polityki z zespołu Hańba!, którzy wydobyli punkowy ładunek z bezpardonowych wierszy Brzechwy, Pasternaka czy Tuwima. Choć grupa podkreśla, że ich celem nie jest komentowanie współczesnych wydarzeń politycznych, trudno uniknąć pewnych skojarzeń, słuchając utworów Płyną okręty czy Narodowcy. Stąd Hańbie! przyprawiano czasem gębę polakożerców, czasem narodowców. Z innej perspektywy na międzywojnie spoglądał Jazz Band Młynarski-Masecki, który sięgał po przeboje Warsa, Schera czy Fereszki i zastanawiał się, jak rozwinęłaby się polska muzyka popularna, gdyby nie tragedia II wojny światowej. Na stołecznych podwórkach królowało – i czasem konfundowało – Warszawskie Combo Taneczne, a na dancingach – Warszawska Orkiestra Sentymentalna. Do II RP przenosiły nas także zespoły Tajny i Bodo. W polskiej piosence dawno nie było tak dawno.
U ciebie w gminie
Choć zjawisko festiwalizacji nie ogranicza się do jednej dziedziny kultury, na polu muzyki realizowało się chyba najpełniej. Od początku wiosny do późnej jesieni, w każdym powiecie i każdej gminie trwa wysyp takich kilkudniowych wydarzeń. Latem stężenie imprez plenerowych jest tak duże, że organizatorom zdarzało się zmieniać daty, by uniknąć konkurencji. Listopad natomiast rokrocznie przyprawia o ból głowy fanów jazzu. Logistyka to jednak najmniejszy problem festiwalizacji. Znacznie większe zagrożenie stanowi długofalowe przemodelowanie zwyczajów dotyczących uczestnictwa w kulturze. Małe kluby organizujące regularne koncerty przegrywają z masowymi wydarzeniami, podczas których można odfajkować wielu artystów na raz. Muzycy często o tym mówią, ale rzadko w autoryzowanych wywiadach. Ze swoimi poglądami nie krył się jednak Wojciech Bąkowski, który w wywiadzie dla „Tygodnik Powszechnego” mówił o braku kulturotwórczej roli takich imprez: „Opaski na rękach i przeganianie ludzi przez sto tysięcy estetyk dziennie między tojtojami. Z tego nic nie będzie”. Misia Furtak opowiadała mi o zmęczeniu formułą masowej imprezy i o szukaniu bardziej kameralnych sposobów na spotkanie z muzyką. W artykule, który odbił się szerokim echem, Piotr Lewandowski pisał natomiast o uzależnieniu rodzimych festiwali od publicznych dotacji. Nie wylewajmy jednak dziecka z kąpielą, bo swoją masowością imprezy te pomogły w wypromowaniu wielu wartościowych artystów, a także ściągnęły gwiazdy, które w innym wypadku niekoniecznie dotarłyby do Polski. Skoro jednak już dotarły, to w następnym dziesięcioleciu wypracujmy tu jakiś złoty środek.
Filharmonie
Samą tylko jesienią 2014 roku uroczyście otwierano nowe siedziby NOSPR-u w Katowicach, Filharmonii Szczecińskiej oraz – realizującego też program muzyczny – Centrum Kongresowego ICE w Krakowie. Rok później działalność rozpoczęło Narodowe Forum Muzyki we Wrocławiu. W niemal każdym większym mieście melomani doczekali się podobnej wielomilionowej inwestycji. O ich wysypie, ale też ryzyku związanym z zarządzaniem tymi gmachami pisała na łamach „Polityki” Dorota Szwarcman. W Krakowie momentalnie okazało się, że konieczna jest „strojeniowa rewolucja”, nad Wrocławiem zawisła natomiast groźba rewolucji budżetowej (na szczęście zażegnana). W wielu jednak przypadkach nowe, piękne wizualnie siedziby przyczyniły się do wzrostu zainteresowania ofertą kulturalną. Kiedy nawet w mniejszych miastach wyrastają kolejne gmachy, na swoją siedzibę wciąż czeka Sinfonia Varsovia. I wydaje się, że ten trwający od lat serial nieprędko się skończy.
Stadiony świata
Dbanie o finansową wydolność filharmonii to jednak małe piwo przy zarządzaniu wybudowanymi przy okazji Euro 2012 stadionami. Jednym z problemów, z jakimi mierzyły się te wielkie obiekty był rodzimy rynek muzyczny. A dokładniej: brak artystów, którzy mogliby przyciągnąć tak dużą publiczność. Nie bez powodu używam tu jednak czasu przeszłego, bo w 2019 roku Stadion Narodowy zapełnili w pełni fani Dawida Podsiadły i Taco Hemingwaya. Ten pierwszy już wcześniej pobił kilka rekordów, wyprzedając trasę koncertową w kilka minut i wydając najpopularniejszy album 2018 roku. Na drugim miejscu zestawienia OLIS znalazła się zresztą płyta Soma 0,5 mg współtworzonego przez Hemingwaya duetu Taconafide. Artyści udowodnili, że polski pop jest na fali wznoszącej, a stadion nie musi gościć jedynie piłkarskiej reprezentacji i dinozaurów rocka. Wciąż jednak trudno sobie wyobrazić, aby jakikolwiek inny twórca mógł podjąć rękawicę rzuconą przez Podsiadłę i Hemingwaya, ale cóż – pierwsze koty za płoty.
Chodnikowa muzyka stadionowa
„Koncert na stadionie? Potrzymaj mi piwo!” – tak mogłaby wyglądać reakcja każdego popularniejszego wykonawcy disco polo na rekord Podsiadły i Hemingwaya. Fakt, podczas jednego wieczoru na scenie pojawia się multum zespołów, ale „piosenka chodnikowa” zadomowiła się na dobre na polskich stadionach: Narodowym, Śląskim czy wrocławskim. Także na obiekcie Polonii, gdzie odbyła się głośna Gala Jubileuszowa z okazji 25-lecia tego gatunku. Szeroko komentowana, bo otwierająca disco polo drogę do ramówki Telewizji Publicznej. W tym układzie jednak to TVP potrzebowała Zenka Martyniuka i spółki, a nie odwrotnie. Od początku tej dekady muzycy mają bowiem swoją telewizję, a i w internecie biją kolejne rekordy. Nic więc dziwnego, że prezes Kurski adoruje gwiazdy gatunku, produkując dokument o Zenku Martyniuku, którego porównuje zresztą do Krzysztofa Pendereckiego. Inna sprawa, że obok tego radosnego trollowania stacja mogłaby spędzić więcej czasu na selekcji popularyzowanych przebojów, by na wizji nie dochodziło do skandalicznych sytuacji. Samo disco polo od lat można oglądać nie tylko na ekranie telewizora. Na temat tego fenomenu powstają kolejne pełnometrażowe fabuły. Estetyka doczekała się również poważnych opracowań książkowych i etnograficznych. Inspirowali się nią także artyści z kręgów uważanych za alternatywne: Eurodanek, Damiano CZ czy Polonia Disco. Oczywiście, nie brakowało też takich, którzy zrobili kariery na graniu ironicznego disco polo. Co tylko przypomina mi o juwenaliach, gdzie estetyka ta pojawiała się początkowo pod płaszczykiem pastiszu. Kogo wy chcecie oszukać?
Raperzy w necie, „majorsi” w lesie
Według raportu opublikowanego przez ZPAV w pierwszym półroczu 2019 roku przychód ze sprzedaży muzyki w Polsce zwiększył się o 10% względem analogicznego okresu ubiegłego roku, osiągając poziom 147,5 miliona złotych. Największa w tym zasługa streamingu, który zanotował wzrost aż o 30%. Polska branża muzyczna podąża więc za światowymi trendami, które charakteryzuje stały spadek sprzedaży nośników fizycznych. Specyfika rodzimego rynku cyfrowego polega jednak na tym, że karty rozdają tu niezależne wytwórnie. Według raportu za pierwsze półrocze 2019 roku przygotowanego przez portal Popruntheworld.pl w kategorii najpopularniejszych wytwórni na podium nie znalazł się żaden z tzw. „majorsów”. W pierwszej dwudziestce zmieściło się jedynie Sony Music Entertainment, którego udziały wynoszą około 8% streamingowego rynku. Dominuje oczywiście hip-hop – tutaj polski rynek podobny jest do tych zachodnich. Różnica polega na tym, że w Wielkiej Brytanii czy w USA „majorsi” mają w nim swoje udziały. Ich polskie oddziały stawiają na tym polu dopiero pierwsze kroki.
Droga pani z TV
Tyle się słyszy o upadku telewizji, a przecież bez jej udziału krajobraz polskiego popu byłby zupełnie inny. Po sukcesie programu „Idol”, który wypromował m.in. Monikę Brodkę, Krzysztofa Zalewskiego i Anię Dąbrowską, format talent-show tylko nabrał na znaczeniu. Niemal co roku ten telewizyjny format dostarczał kolejną gwiazdę estrady: Kamila Bednarka („Mam talent!”), Michała Szpaka (X Factor), Dawida Podsiadło (X Factor), Grzegorza Hyżego (X Factor), Natalię Nykiel (The Voice of Poland), Sarsę (The Voice of Poland), Darię Zawiałow (Mam talent!, X Factor) i wielu innych. Można dyskutować o poziomie artystycznym nagrań wspomnianych wykonawców, ale trudno byłoby wyobrazić sobie bez nich rodzimy pop. Plusy i minusy talent shows analizował na łamach „Gazety Wyborczej” Jarek Szubrycht, zwracając uwagę na ich inkluzywność (promocja twórców z mniejszych ośrodków), ale też postępującą marginalizację samej muzyki na rzecz łzawych biografii uczestników tych programów. Nie należy się jednak obawiać o przyszłość tego formatu, skoro obecnie pozwala on wypromować nie tylko gwiazdę popu, ale także kandydata na prezydenta.
Satanizm nasz eksportowy
Jeśli jednak szukać największego sukcesu w polskiej muzyce mijającej dekady, to nie będą nim ani stadion Podsiadły, ani gale disco polo, ani streamingowe wyniki SBM Label. Nic z tych rzeczy. Największymi osiągnięciami może pochwalić się najsłynniejszy ambasador rodzimej muzyki na świecie – grupa Behemoth. Tytułu tego nie zawdzięcza bynajmniej samemu tylko angażowi w „Ambassadzie”. Zespół Adama „Nergala” Darskiego kończył poprzednią dekadę, wprowadzając Evangelion do pierwszej setki amerykańskiej listy sprzedaży Billboard 200. Co, umówmy się, nie przytrafia się Polakom regularnie. W kończącym się dziesięcioleciu Behemoth nie tylko poprawił wyniki sprzedaży (oprócz USA na szczególną uwagę zasługują osiągnięcia na rynku niemieckim), ale trafiał na łamy wszystkich najważniejszych tytułów prasowych na świecie. I działo się to za sprawą niezwykle entuzjastycznych recenzji. Było tak zwłaszcza w przypadku doskonale brzmiącego, a momentami wręcz przebojowego The Satanist, które z perspektywy pięciu lat jest już klasykiem muzyki ekstremalnej. Potwierdzają to publikowane właśnie listy najważniejszych metalowych albumów dekady, na których Polacy dzielą i rządzą, i jeszcze raz rządzą.
A propos list dekady:
Lista światowa
50. Erykah Badu, New Amerykah Part Two
49. Seun Kuti, Black Times
48. Voices from the Lake, Voices from the Lake
47. Colin Stetson, New History Warfare Vol. 2: Judges
46. Purple Mountains, Purple Mountains
45. Oneohtrix Point Never, R Plus Seven
44. Solange, A Seat at the Table
43. Rosalia, El mal querer
42. LCD Soundsystem, American Dream
41. John Talabot, Fin
40. Future, DS2
39. Boards of Canada, Tomorrow’s Harvest
38. Oranssi Pazuzu, Valonielu
37. Amen Dunes, Freedom
36. Gas, Narkopop
35. Pusha T, Daytona
34. Big Thief, U.F.O.F.
33. Young Thug, Jeffery
32. Vijay Iyer / Wadada Leo Smith, A Cosmic Rhythm With Each Stroke
31. Freddie Gibbs & Madlib, Pinata
30. Radiohead, A Moon Shaped Pool
29. Daughters, You Won’t Get What You Want
28. Huerco S., For Those Of You Who Have Never (And Also Those Who Have)
27. Low, Double Negative
26. Skepta, Konnichiwa
25. Fucked Up, David Comes to Life
24. FKA Twigs, MAGDALENE
23. Grizzly Bear, Shields
22. A Tribe Called Quest, We Got It From Here… Thank You 4 Your Service
21. King Krule, The Ooz
20. Kanye West, Yeezus
19. Andy Stott, Luxury Problems
18. The Body, I Shall Die Here
17. Danny Brown, Atrocity Exhibition
16. Fontaines DC, Dogrel
15. Kurt Vile, Wakin’ On A Pretty Daze
14. Leon Vynehall, Music for the Uninvited
13. Kelela, Take Me Apart
12. Drake, Take Care
11. Iceage, You’re Nothing
10. James Holden, Inheritors
09. Julia Holter, Loud City Song
08. DJ Rashad, Double Cup
07. Tame Impala, Lonerism
06. Vince Staples, Summertime ‘06
05. Kendrick Lamar, To Pimp A Butterfly
04. Frank Ocean, Channel Orange
03. Sun Kil Moon, Benji
02. Flying Lotus, Cosmogramma
01. Kendrick Lamar, Good Kid, M.A.A.D. City
Lista polska
50. Misia Furtak, Co przyjdzie?
49. Resina, Traces
48. Artur Rojek, Składam się z ciągłych powtórzeń
47. Ten Typ Mes, Kandydaci na szaleńców
46. Lonker See, One Eye Sees Red
45. Paulina Przybysz, Chodź tu
44. Behemoth, I Love You At Your Darkest
43. Innercity Ensemble, II
42. Żywizna, Zaświeć Niesiącku And Other Kurpian Songs
41. Tuzza Globale, Moon Mood EP
40. Jachna & Wójciński, Night Talks
39. Decapitated, Blood Mantra
38. Stefan Wesołowski, Rite Of The End
37. Taco Hemingway, Umowa o dzieło
36. Księżyc, Rabbit Eclipse
35. PRO8L3M, PRO8L3M
34. Power of the Horns, Alaman
33. Król, Nieumiarkowania
32. Kuba Więcek Trio, Multitasking
31. Hades, Nowe dobro to zło
30. Maniucha Bikont / Ksawery Wójciński, Oj Borom, Borom…
29.Pimpono Ensemble, Hope Love Peace Faith
28. Trupa Trupa, Jolly New Songs
27. Julia Marcell, Proxy
26. BNNT, Multiverse
25. Twilite, Quiet Giant
24. Dawid Podsiadło, Małomiasteczkowy
23. Kobieta z wydm, Bental
22. Coals, Tamagotchi
21. Ed Wood, Anal Animal
20. Wojciech Bąkowski, Jazz duo
19. Kobiety, Mutanty
18. Mikrokolektyw, Absent Minded
17. Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch Orchestra and Choir, 1976: A Space Odyssey
16. Alameda 5, Duch tornada
15. PRO8L3M, Art Brut
14. Kwadrofonik & Adam Strug, Requiem ludowe
13. Piernikowski, No Fun
12. Alameda 4, Czarna woda
11. Kristen, The Secret Map
10. Kaz Bałagane, Narkopop
09. Furia, Księżyc Milczy Luty
08. Raphael Rogiński, plays John Coltrane and Langston Hughes
07. Stara Rzeka, Cień chmury nad ukrytym polem
06. Behemoth, The Satanist
05. Lotto, Elite Feline
04. UL/KR, UL/KR
03. Profesjonalizm, Chopin Chopin Chopin
02. Syny, Orient
01. Hera, Seven Lines