Mateusz Demski: Temat nasuwa się samoistnie – Pan konsekwentnie wprowadza prywatność do opisu świata filmowego. Ułaskawienie rozpoczyna się zdaniem, że ta historia czekała, od kiedy przyszedł Pan na świat. Musiał się Pan tylko nauczyć mówić. Ostatecznie, aby nabrać pewności, że stanowi ona właściwy materiał na film, musiało upłynąć ponad 60 lat Pana życia. Dlaczego?
Jan Jakub Kolski: Do niektórych spraw trzeba dorosnąć. Wyjść z dziecięctwa, chłopięctwa, młodzieńczości. Musi się zdarzyć taka suma, która otwiera zdolność czucia rzeczy dotąd nieczutych – wtedy powstaje Ułaskawienie albo inny film na krawędzi. Żeby wyposażyć go w siłę zdolną przemówić do innych, trzeba najpierw tę siłę wytworzyć w sobie. Tyle że nie od zewnątrz jak rzemieślnik, ale od środka – jak człowiek. Chodzi o taką szczególną siłę, która właściwie wygląda jak… słabość, ale daje umiejętność intymnego dzielenia się sprawami własnymi, rodziny, bliskich. Film akcji czy komedię romantyczną można zrobić od ręki – dzisiaj, jutro, pojutrze. Mając lat 20, 30, 40. Wystarczy obejrzeć zestaw rozmaitych filmów, poznać struktury i narzędzia, którymi najlepiej opowiada się określone historie. Nie trzeba się jakoś osobiście do tego przygotowywać. Wystarczy dobry słuch i poczucie rytmu. Na całą resztę, na kino poważne, trzeba zarobić kontuzjami duszy i ciała.
Ułaskawienie jest przeszywająco osobiste na wielu poziomach. Powołuje