Niektórzy są ludźmi renesansu. A inni? Epoki, która dopiero ma nadejść.
Astronom, mistrz finansów, lekarz czy matematyk? Zręczny administrator czy kanonik warmiński? Skuteczny agent (i przy okazji syn agenta) czy ofiara ostracyzmu? Kim był Mikołaj Kopernik? Wychodzi na to, że każdym po trochu, choć elementów wiarygodnych z jego życia prawdopodobnie jest tyle, ile palców u jednej ręki, a tych niepewnych – uwaga, szacuję – tyle, ile palców wszystkich rączek Daniela Mroza zamieszczonych na łamach „Przekroju”.
Można by więc za Josephem Campbellem nazwać Kopernika bohaterem o tysiącu twarzy albo – w wersji mniej ambitnej, proszę wybaczyć – mówić o 50 twarzach Kopernika. Zwłaszcza że nawet wizerunek słynnego astronoma (nim był bez wątpienia, nawet jeśli astronomia stanowiła raczej margines jego działalności, dziś powiedzielibyśmy: niedzielne hobby) zapewne niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Wszystkie bowiem znane nam przedstawienia są kopią jedynego namalowanego za życia Kopernika portretu, który – nie może być inaczej – zaginął. Mówiąc krótko: Dan Brown miałby co robić. Nieco dłużej: to naprawdę gotowy materiał na niezłą książkę szpiegowską albo filmową superprodukcję.
Renesans człowieka
Jeden z takich odtworzonych wizerunków, namalowany przez Annę Szymborską, znalazł się na okładce „Przekroju” w czerwcu 1953 r. Dlaczego akurat wtedy? Świat celebrował właśnie Rok Kopernika, czyli „okrągłą” 480. rocznicę urodzin astronoma i równie „okrągłą” 410. rocznicę śmierci. A jego legenda doskonale wpisywała się w cieszący się coraz większą popularnością i jakże potrzebny pogląd – czekający na swój punkt kulminacyjny w epoce gierkowskiej – że „Polak potrafi”. Nad organizacją obchodów czuwała Polska Akademia Nauk. 24 maja złożono wieńce pod pomnikiem astronoma w Warszawie, a tydzień później wizerunek uczonego pojawił się na okładce „Przekroju” w Krakowie.
Dlaczego jednak piszemy o tym dzisiaj? Bo Mikołaj Kopernik „wielkim poetą był”. To trochę prawda: we wspomnianym gąszczu zajęć znajdował także czas na przekłady poezji greckiej. Poza tym wciąż uważamy, że Polak potrafi (Polka oczywiście również), a dużą część niniejszego numeru pisma poświęcamy kosmosowi. Do tego właśnie obchodzimy zdecydowanie okrągłą 550. rocznicę jego urodzin i 480. rocznicę śmierci.
Nadążają jeszcze Państwo? Ależ to dopiero początek! Wojciech Orliński, biograf astronoma, twierdzi, że data jego narodzin – 19 lutego 1473 r., godzina 16.48 – na której oparto te wszystkie zorganizowane z pompą wydarzenia, jest co najmniej wątpliwa. Pochodzi bowiem nie z oficjalnego rejestru, lecz z horoskopu sporządzonego kilkadziesiąt lat po domniemanym terminie przyjścia Kopernika na świat. Może dowodzić to tego, że jego życie zawsze toczyło się bliżej gwiazd niż Ziemi. Może, ale nie musi.
Jedno jest natomiast pewne: status urodzonego w Toruniu astronoma w czasach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej był szczególny. Dość wspomnieć, że w latach 70. nakręcono film (a potem serial) o wszystko mówiącym tytule Kopernik. W rolę tytułowego, 70-letniego bohatera wcielił się Andrzej Kopiczyński (nie przeszkadzało mu to w graniu równocześnie słynnego 40-latka – oto prawdziwy aktor renesansu). „Kopernik. 20 lat później” z niewiadomych względów jednak nie powstał.
Za to właśnie 20 lat po opublikowaniu wspomnianej okładki „Przekroju” rozpoczął się kolejny, równie hucznie obchodzony Rok Kopernikański (tym razem rzeczywiście w okrągłą 500. rocznicę narodzin). „W radiu Kopernik, w telewizji Kopernik, w teatrach Kopernik, cała Polska huczy od Kopernika. Jest film o Koperniku i balet o Koperniku, są afisze z Kopernikiem i znaczki z Kopernikiem, w gazetach pełno o Koperniku wywiadów i artykułów, Kopernik jako astronom, jako lekarz, jako inżynier, Kopernik jako obywatel, jako człowiek, jako bóg, Kopernik jako Kopernik i wreszcie […] książki o Koperniku na każdej księgarskiej witrynie, grube i cienkie, uczone i gawędziarskie” – pisała nie bez ironii w 1973 r. Wisława Szymborska we Wszystkich lekturach nadobowiązkowych.
W „ścigającej się z czasem” epoce Gierka, nastawionej na pracę, pracę i jeszcze raz pracę, słowa takie jak „postępowość” czy „rewolucyjność” odmieniano przez wszystkie przypadki. Nic więc dziwnego, że Kopernik – symbolizujący ogromny progres w nauce – stał się bohaterem zbiorowej świadomości. To także wtedy pojawił się projekt wybudowania na warszawskich Siekierkach do 1978 r., czyli do 505. rocznicy urodzin astronoma, poświęconego mu centrum nauki. Chociaż pomysł dość szybko zarzucono, przypomniano sobie o nim kilka dekad później. Monumentalne Centrum Nauki Kopernik, otwarte na Powiślu w Warszawie pod koniec pierwszej dekady XXI stulecia, to więc po części kontynuacja planów peerelowskich. Podobnie jak wiele innych realizacji: odnowa zabytków renesansowych, nadawanie imienia Kopernika szkołom (historyk Marcin Zaremba obliczył w „Pomocniku Historycznym” – dodatku do tygodnika „Polityka” – że astronom pozostaje dziś patronem 344 placówek edukacyjnych w całej Polsce), rozwój regionalnego ruchu turystycznego, stawianie pomników, organizacja konferencji na jego temat, mnóstwo publikacji i cała rzesza projektów okołokopernikańskich.
O jednym takim, co poruszył Ziemię
Mimo że w biografii astronoma więcej jest białych plam niż pewników, niektóre rzeczy pozostają jasne jak słońce. Dzięki niespotykanej często umiejętności kojarzenia faktów, posługiwaniu się zaawansowanymi obliczeniami i wielogodzinnym obserwacjom nieba Mikołaj Kopernik – urodzony, jak chciałby Alfred Jarry, w Polsce, czyli nigdzie (dodajmy, że Toruń w 1473 r. dopiero od siedmiu lat wchodził w skład Korony Królestwa Polskiego) – zdekonstruował wielowiekową tradycję traktowania Ziemi jako nieruchomego centrum wszechświata. Teorię astronomii heliocentrycznej wyłożył w wydanym po raz pierwszy w roku jego śmierci dziele O obrotach sfer niebieskich. To właśnie ten model – kwestionujący dotychczas przyjęte koncepcje pitagorejczyków i tak wielkich uczonych, jak choćby Arystoteles czy Klaudiusz Ptolemeusz – stał się podstawą współczesnej astronomii oraz fundamentem dalszych badań. „Zważywszy na to, jak duże znaczenie przewrót kopernikański miał dla narodzin nowożytnej metody naukowej, cywilizacja byłaby opóźniona co najmniej o 30 lat” – pisze w biografii Kopernik. Rewolucje Wojciech Orliński. 30 lat? Spróbujmy to sobie wyobrazić: nie wiem, czy Państwa pager już dzwonił, ale ja zaraz wyślę ten tekst do redakcji „Przekroju” faksem.
Czy Kopernik spotkał się z niezrozumieniem? Pytanie! Czołowy luterański teolog tamtych czasów Andreas Osiander bez zgody autora nie tylko zmienił tytuł (z De revolutionibus, czyli O obrotach, na De revolutionibus orbium coelestium, to znaczy O obrotach sfer niebieskich – zapominając o najbardziej rewolucyjnym elemencie Kopernikowskiej teorii, jakim był obrót Ziemi), lecz także umieścił w książce anonimową przedmowę, z której wynikało, że opisany tam model jest wyłącznie hipotezą matematyczną. Jak więc naprawdę obracają się sfery niebieskie? Wiadomo: jak zawsze. Z kolei Owen Gingerich, profesor astronomii i historii nauki na Uniwersytecie Harvarda, który wiele lat później badał losy dzieła O obrotach…, napisał o nim własne, pod wiele mówiącym tytułem: Książka, której nikt nie przeczytał. Jak zauważył wcześniej sam Kopernik: „Wszystko to jest trudne i prawie nie do wiary, jako że się sprzeciwia powszechnie przyjętym poglądom”.
W 1616 r., czyli ponad 70 lat po wydaniu traktatu astronomicznego, Święte Oficjum postanowiło umieścić dzieło na indeksie ksiąg zakazanych, „dopóki nie zostanie poprawione”. Oskarżony o herezję Galileusz, wielki apologeta idei Kopernika, zgodził się ocenzurować „zakazane” fragmenty w tekście, zrobił to jednak na tyle cienką kreską, że bez trudno dało się je rozszyfrować.
Trzeba również przyznać, że jak na „książkę, której nikt nie przeczytał”, dzieło cieszy się obecnie sporym zainteresowaniem. W latach 90. XX stulecia w kilku europejskich miastach doszło do kradzieży kopii pierwszego wydania z czytelni (rękopis, miejmy nadzieję niezagrożony, znajduje się w Bibliotece Jagiellońskiej). Egzemplarza z krakowskiej Biblioteki PAN do dziś nie odnaleziono (złodziej po prostu włożył go pod sweter, inicjując tym samym kolejną historię rodem z Dana Browna). Inną, równie intrygującą kwestią są ceny pierwszego wydania. W kwietniu 2023 r. na aukcji w Nowym Jorku niemal 500-letni starodruk (raczej nie ten ukradziony z krakowskiej biblioteki) miał osiągnąć cenę 2,5 mln dolarów. Dzieło Kopernika pozostaje więc bez wątpienia jedną z najdroższych książek w historii.
„Wkrótce pewnie pojawią się lody Kopernik” – pisała nieco zmęczona Rokiem Kopernikańskim Wisława Szymborska. Jeśli weźmiemy pod uwagę, jacy bohaterowie masowej wyobraźni naszych dzieci promują lody obecnie – pół wieku później – to naprawdę nie pozostaje nam nic innego, jak życzyć sobie samych mrożonek z Kopernikiem na opakowaniu. I tylko takich bohaterów. Wszechświat naprawdę ich potrzebuje.